[Z zakurzonej półki] „Kraina wód” – czarna baśń na mokradłach…
Wyszperałem ją z drugiego rzędu książek w głębi półki antykwarycznego regału. Obiecywała magiczną opowieść, przyciągając morderstwem, czarownicą na bagnach, piwem skłaniającym do szaleństwa i moczarami, przesądami, legendą… Zaoferowała miksturę dwoistą: raz mamiącą pięknem, raz nużącą historyczną małostkowością. Krainę wód czytałem więc w rozdarciu.
To powieść Grahama Swifta wydana w serii Biblioteczki Interesującej Prozy, dziś już trochę zapomnianej. O tym, że zupełnie niesłusznie, świadczą kojarzone z nią nazwiska: Irving, Updike, McEwan, Bułhakow, Woolf, Ishiguro czy Perec. Pośród nich Swift, nazwany w krótkim biogramie „jednym z najwybitniejszych współczesnych prozaików brytyjskich”, który przynajmniej w Polsce popularnością nie grzeszy. Ale zostawmy to – chce nam opowiedzieć o jakiejś krainie, zaczyna pięknym zdaniem, potem, całkiem niedaleko, kontynuuje drugim, równie pięknym, a później brnie w prozę poetyzującą, mocno baśniową, jakby wynurzoną z kotła realizmu magicznego, a przecież sunącą po osi fabularnej związanej z historią jako nauką badawczą. No właśnie, co z nią, skoro tak często jest przywoływana?
I nie zapominaj – powiedział ojciec, jak gdyby oczekiwał, że lada chwila zerwę się na równe nogi i wyruszę na poszukiwanie szczęścia w szerokim świecie – choćbyś nie wiem czego dowiedział się o ludziach, choćby okazali się najgorsi, że każdy z nich ma serce i że każdy był kiedyś maleńkim dzieckiem ssącym mleko matki…
Narrator! On temu winny. Jest nauczycielem historii i opowiada, zwracając się do swoich uczniów, a tym samym czytelników, per „dzieci”, usadzając ich (nas!) w szkolnej ławie. Tom Crick, bo tak ma na imię, staje przed klasą i mówi. Chcą go zwolnić, historię ze szkoły wyrzucić, a jego żona właśnie dopuściła się kidnapingu, więc się buntuje i zaczyna opowiadać o własnej młodości i przeszłości swojej rodziny – na złość władzom, ku uciesze uczniów – historie tylko na pozór niestworzone, bo w istocie boleśnie realne. W kulcie opowieści i duchu humanizmu haftuje więc słowami, wychowany i wychowujący drobnymi mitami – snuje ostatnią gawędę, rezygnując z Rewolucji Francuskiej na rzecz lekcji wywiedzionej prosto z Fenów, Krainy Wód. A tam działo się wiele, bardzo wiele.
Choć wiele, jak przystało na gawędziarza, nie zawsze oznacza ciekawie. Uściślijmy więc, zanim przejdziemy do istoty: Swift proponuje nam trzy czasy – współczesny; ten z jego wczesnej młodości i okresu dojrzewania; oraz znacznie dawniejszy, opowiadający historię jego przodków – z których dwa pierwsze stanowią szkielet opowieści, a trzeci uzupełnia ją historycznie, prezentując małe wielkie perypetie kilku pokoleń rodziny na wzór sagi. O ile więc wykład historyka i zmagania z rzeczywistością są świetne, a obyczajowość jego młodości, naznaczonej miłością i tragiczną śmiercią kolegi, pasjonuje każdym akapitem, o tyle ta historyczna dygresyjność – wypełniona mnóstwem faktów i nazwisk, jakby czytało się podręcznik od historii lub słuchało wypalonego nauczyciela, nawet mimo fantastycznych, baśniowych wstawek – zwyczajnie nudzi. Nie cały czas, nie skrajnie, ale w połączeniu z subtelną poetyką i powolnością opowiadania może usypiać. I to mój największy zarzut wobec Krainy wód. Chyba jestem trochę jak ci uczniowie, bo też nie w głowie mi oblężenie Bastylii czy dziadkowie Cricka, którzy rozkręcali browarniany biznes, ale te Feny, to upalne popołudnie na kanale Hockwell, gdzie wyłowiono ciało i gdzie nieopodal Crick spotykał się z Mary, ucząc się razem z nią o „dziurkach i rurkach”. (Serio, Swift nadziewa tę opowieść dość długimi wstawkami stricte historycznymi, nie widząc też nic złego w piętrowych dygresjach – jak tej, gdy uznaje, że idealnym będzie wyjść od węgorza wrzuconego w majtki koleżanki do całej wielowątkowej historii nauki o węgorzach, a w szczególności o ich procesie rozrodczym i płciowym. Tak w ogóle, wiedzieliście, że Polacy mają wielkie naukowe zasługi w odkryciu jąder węgorza?).
Czy wiecie, czym są gwiazdy? Są srebrnym pyłem bożego błogosławieństwa. Odłupanymi kawałeczkami nieba. Bóg spuścił je na nas. Ale kiedy zobaczył, jacy jesteśmy niegodziwi, rozmyślił się i rozkazał gwiazdom się zatrzymać. Dlatego wiszą na niebie, ale wyglądają, jakby miały w każdej chwili spaść.
Istota! Miałem przecież do niej przejść. Pisarstwo Swifta najprościej można nazwać niespiesznym. Tak jak niespieszne jest życie bohaterów Krainy wód, na płaskich, podmokłych terenach rzek i jezior, tak toczy się swoim rytmem, odsłaniając atuty przy maksymalnym wyciszeniu i skupieniu. Mała społeczność nadrzeczna, fatalizm i mityczność rysujące losy postaci dają obietnicę mądrej, zrównoważonej, ale też odważnej prozy: opowieść jest bardzo jaskrawa, upstrzona motywami (kazirodztwo, pierwszy widok trupa, uciążliwy uczeń, upośledzony brat, ojciec opowiadacz, który wszystkie nieszczęścia swojego życia nazywa klątwami) i czerpiąca z ciekawych zabiegów – jak znajome nostalgiczne obrazowanie, wracanie urywkami do danego czasu, aby łączyć zdarzenia punktowo, ledwo widzianą nicią, zespajać je jednym impulsem-który-wszystko-zmienił.
Jeśli coś wam mówią te wyliczenia, to znaczy, że poznaliście już podobną prozę. Swift się w nią wpisze ze swoim inteligentnym poczuciem humoru, prowadzeniem fabuły w sposób brytyjsko bezkompromisowy… i ze swym powolnym smęceniem na angielskich bagniskach. Sprawdzi się to, jeśli zrozumiecie cel książki – kult historii, pedagogiczną rozprawę, magię, która wypełza z przeszłości niezapomnianej. Zagadka kryminalna też będzie, ale nieskomplikowana, jakby służebna wobec powieści o dojrzewaniu, którą Kraina wód zdecydowanie jest. Wspominałem, że czytałem w rozdarciu. Dlaczego? Bo to z jednej strony lekki zawód, a z drugiej opowieść, która swoje w głowie przeżyje, ale sam Graham Swift do ulubionych przedstawicieli nurtu przeszłościowego w literaturze nie przejdzie. Zabrakło mu czegoś nieuchwytnego.
PS Zaraz po lekturze widziałem adaptację Stephena Gyllenhaala z 1992 roku, z Jeremym Ironsem w roli Toma Cricka. Kawał dobrego kina, fabuła powieści nabiera w jej ramach nowych barw, które spodobają się już większej liczbie odbiorców niż książka.
Podsumowanie:
Tytuł: Kraina wód
Autor: Graham Swift
Tłumaczenie: Aleksandra Ambros
Wydawca: Prószyński i S-ka 1998 (premiera: 1983)
Moja ocena: 6/10
Adrian Kyć
Recenzja ciekawa, jednakże chyba nie kusi mnie ta książka
Bardzo dziękuję ;) Mam nadzieję, że w takim razie inne polecane przeze mnie na blogu książki celniej utrafią w gust!