Sprycjan i Fantazjusz: Australijska przygoda, czyli czemu tak późno panowie?
Na Sprycjana z Fantazjuszem przyszło nam czekać koszmarnie długo, pierwsze opowieści z ich udziałem powstały jeszcze w roku 1938 i właściwie tylko z jedną dłuższą przerwą ukazują się do dzisiaj. Przez te wszystkie lata tworzeniem serii zajmowało się kilku różnych scenarzystów i rysowników, a duet Tome & Janry przejął pałeczkę w rok 1984, Australijska przygoda to ich drugi zeszyt który ukazał się 1985 roku.
Choć na rynku frankofońskim przygody sympatycznej pary młodzieńców mają ponoć status prawie taki sam jak Asteriks, czy Lucky Luke, to w Polsce jakoś się nie przyjęły. Pierwsze podejście robił jeszcze w ubiegłym wieku Egmont w magazynie Świat Komiksu, potem pojawiło się parę albumów o dziecięcych przygodach Sprycjana pod tytułem Mały Sprytek, ale pierwsze pełne, albumowe wydanie dane nam było otrzymać dopiero teraz za sprawą Taurus Media.
Australijska przygoda to znakomity komiks, który chyba najlepiej określić mianem komediowo-przygodowego, to rozrywkowa historia skierowana przede wszystkim do młodszego odbiorcy. Oczywiście i starszy będzie miał dużo frajdy, ale nie jest chyba jednak grupą docelową.
Główni bohaterowie zaraz po powrocie z wyprawy do Bangkoku, praktycznie bez chwili wytchnienia, pędzą do Australii na wezwanie hrabiego Grzybeque’a, który dokonał na tym kontynencie zaskakującego odkrycia. A potem to już klasyczna jazda bez trzymanki. Pościgi, bandyci, tubylcy, aborygeński szaman i ogromny skarb, dzieje się naprawdę dużo, jest zabawnie i dynamicznie, a kreska, którą znajdziemy w albumie świetnie do tego pasuje. Prawdziwą wisienką na torcie jest natomiast towarzyszący bohaterom Spip, czyli wiewiórka Sprycjana. Czemu wisienką? Sprycjan w oryginale to Spirou, a Spirou to po walońsku wiewiórka, ot takie mrugnięcie do czytelnika.
Ja kocham Asteriksa, bardzo lubię Lucky Luke i Iznoguda, który niestety też w naszym kraju nie jest zbyt popularny. Mam na półce komplet Małego Sprytka, a z podobnych klasyków znajdzie się też Tin Tin. I przyznam szczerze, że żałuję, szczerze, że tak niewiele komiksów z tej półki pojawia się u nas na dłużej niż dwa, trzy albumy. Prawda jest taka, że Sprycjan ma wszystko, czego potrzeba, aby zdobyć serca polskich dzieciaków, nawet w czasach pełnych internetu i gier jest chyba wciąż miejsce na dynamiczne, zabawne przygody narysowane świetną kreską. Mam szczerze nadzieję, że ta seria będzie u nas kontynuowana.
Na koniec małe marudzenie, trochę w nawiązaniu do Asterika. Każdy album o przygodach małego Galla zaczyna się krótkim przedstawieniem postaci, takim dwustronicowym Who is who. Tutaj tego nie ma, a przydałoby się, pierwszy pełny album z przygodami Sprycjana byłby zdecydowanie przyjemniejszy w odbiorze, gdyby od razu było wiadomo, kto jest kto. To maleńka wada, ale może warto w drugim dołożyć takie coś, ja z pewnością po niego sięgnę.
Podsumowanie:
Tytuł: „Sprycjan i Fantazjusz: Australijska przygoda”
Scenariusz i rysunki: Philippe Vandevelde (Tome), Jean-Richard Geurts (Janry)
Tłumaczenie: Jakub Syty
Wydawca: Taurus Media
Do tramwaju: komiksów nie czytamy w tramwaju :)
Ocena czytadłowa: 5/6
Ocena rysunkowa: 5/6
Kurcze, no nie kojarzę tego komiksu. Nie czytałam za dzieciaka :) Pamiętam, że miałam komiks o Jonce, Jonku i Kleksie :)
Jonkę i Kleksa kiedyś mieli wszyscy :)
Nikt w tym miejscu nie wspomina Kajko i Kokosza? A Kleks z Jonką i Jonkiem – super wspomnienia. Jeszcze ze Świata Młodych … ehhh…
JAkoś nie pomyślałem w tym przypadku o Kajku i Kokoszu. Raczej kojarzą mi się z Asteriksem