[Z zakurzonej półki] „Ład serca” – w mroku nocnej moralności…
Jedna noc, białoruska wieś Sedelniki nad rzeką Zelwianką, losy kilkorga ludzi splatające się w miejscu, gdzie natrafiają na niewyjaśniony objaw zła. Umierający od przygniecenia sosną Siemion Dubrowski, którego zrozpaczona żona chce zabić synka, a sama popełnić samobójstwo, Morawiec – wieloletni przestępca, zamordował dziecko i stracił wspólnika podczas napadu na kantor, Gejżanowski, który walczy z pokusą popełnienia zbrodni na policjancie, Litowka, prowadzący w swojej knajpie ukryty dom publiczny, znęca się nad Anną, prostytutką, 14-letni Michaś – wychowanek proboszcza, wpadający w spiralę pytań, przez które traci naturalną wiarę i odkrywa siebie na nowo, wreszcie sam ksiądz Siecheń, żarliwie szukający spokoju i ładu serca, walczy ze złą przeszłością i nie może znaleźć ukojenia w Bogu. Tych ludzi połączy jedna noc, kilka godzin piętrzących dramaty i rozstrzygających życiowe problemy.
Zarys historii może nie zachęca, ale mozaika fabularna zaproponowana przez Andrzejewskiego spełnia swoją rolę – pozwala poruszyć temat moralności oraz na różnych poziomach dyskutować problem teodycealny, z pomocą odmiennych perypetii postaci zadając pytanie: unde malum? Aspektem kluczowym w Ładzie serca zdaje się wątpliwość, która w pewnym momencie dosięga proboszcza: „Ale cóż kruchszego nad spokój serca, które raz dotknięte zostało szaleństwem niepokoju!”.* Ów niepokój atakuje bohaterów, którzy na różne sposoby, jak tylko potrafią, próbują przywrócić ład i porządek swoim duszom. W narracji śledzącej księdza pojawiają się rozbudowane refleksje nad religią, życiem, dobrocią, samotnością, śmiercią i zbawieniem, ale na szczęście Jerzy Andrzejewski nie uczynił swojej powieści li tylko służebną religii, przynależną do nurtu humanizmu katolickiego po to zaledwie, aby tak o niej mówiono, jako o tej pierwszej w Polsce przy nazwiskach Bernanosa i Mauriaca. To książka mówiąca o ludziach nie tylko w kontekście dobra i zła, moralności i grzechu, choć tak czytana dużo zyskuje.
Początek intryguje gęstym klimatem, odczuwalną siłą natury, która podporządkowuje sobie każdy przejaw rzeczywistości – gajowy zostaje ciężko ranny podczas wyrębu, Michaś martwi się o niego, bo mężczyzna kiedyś uratował go, gdy ten się topił, Morawcowi w pewnym momencie ratuje życie Siecheń, wyciągając pogodzonego już z losem przestępcę z bagna, do tego walkę bohaterów ze światem i z sobą otula mrok, w którym człowiek gubi się i ryzykuje utratę zmysłów. Choć mistyka wiary i natury jest dostrzegalna, nad Ładem serca wisi wiejska normalność, zwyczajność mieszkańców radzących sobie z codziennością. Ona w swej obyczajowej otoczce dobrze współgra z elementami pisarstwa Andrzejewskiego, przypominającymi bardziej thriller – tutaj warto wspomnieć o przywidzeniach Morawca, czyli grze nastrojem i lękiem. Czytelnik może oczekiwać budowania dramaturgii wydarzeń, które chce się poznawać mimo tego, że trącą trywialnością.
W recenzowanym przeze mnie niedawno zbiorze literackich esejów Krzysztofa Masłonia, Od glorii do infamii, autor w rozdziale poświęconym Andrzejewskiemu przytacza fragment opinii Artura Sandauera: „Ktokolwiek pamięta kuchenną literaturę dwudziestolecia, wszystkich tych Staśków, Mniszkówny, Zarzyckie, odnajdzie w «Ładzie serca» znane już sobie skądinąd elementy (…) [Autor – dop. mój] spreparował taką mieszankę jawnej szmiry i literatury niby to poważnej, aby przeciętny inteligent międzywojenny mógł w niej gustować – bez zażenowania”**. Zarzuty skupiają się więc na „kuchenności” Ładu serca tuszowanej choćby monologami wewnętrznymi natury religijnej, które windują znaczenie lektury, odwracając uwagę od schematów i literackiej typowości (widocznej w postaciach na siłę ubarwionych – o Michasiu Sandauer pisał: „czyste pacholę, którego zadumany wzrok zdradza, że wyrośnie z niego poeta”***). Jest w tym trochę prawdy, i nawet w tym, że znaczenie książki w jej wymiarze katolicko-moralnym wydaje się chwilami na siłę – jakby autor wypełniał narrację słowami kluczami jak serce, ład, zło, dobro itp., nie znajdując dobrego potwierdzenia dla tej praktyki. To wszystko jednak zaciera się, gdy w Ładzie serca odnajdujemy sens i bohaterów nie tylko schematycznych, ale też ludzkich i coś znaczących, a ponadto dostrzegamy, że należy Andrzejewskiemu oddać świetny warsztat, że czyta się go bardzo lekko i szybko, a opowieść płynie.
Podczas lektury uzmysłowiłem sobie, że ta historia jest cicha. Choć burzliwa noc huczy i zrzuca na bohaterów nieszczęścia, przede wszystkim samotność, to jest cicho, bo nad wszystkim unosi się religijny duch. Ta niejednoznaczność doznań, wyrosła z mocno dramatycznej linii fabularnej, jest atutem Ładu serca. Choć dziś już powieść nie zachwyca, to na pewno może się podobać jako kawałek dobrej, mądrej literatury, z kilkoma tematami do przemyśleń i paroma cennymi cytatami. I aż tak nie daje się we znaki, że głównym bohaterem jest ksiądz, bo to ksiądz z grupy tych cenionych – jak człowiek!
* J. Andrzejewski, Ład serca, Kraków 2010, s. 30.
** K. Masłoń, Od glorii do infamii, Poznań 2015, s. 266.
*** Tamże.
Podsumowanie:
Tytuł: Ład serca
Autor: Jerzy Andrzejewski
Wydawca: Wydawnictwo Benedyktynów TYNIEC 2010 (premiera: 1937)
Moja ocena: 6/10
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl
Piszesz, że początek intryguje gęstym klimatem, to duży plus, bo większość powieści „wolno się rozkręca” i odbiorca zdąża się zbyt wcześnie znudzić i zniechęcić. Zaciekawiła mnie fabuła. Myślę, że się skuszę :)
Fabularnie „Ład serca” też nie pędzi od początku na łeb na szyję, ale nadrabia właśnie atmosferą i pierwszymi scenami przykuwającymi uwagę, dzięki czemu chce się czytać dalej :) Tu mała nuda i znużenie mogą przyjść ewentualnie jakoś w połowie książki, ale szybko mijają. Zachęcam, tytuł mocno już podkurzony, ale świetnie napisany – jeśli doceniasz taką tematykę, nie powinnaś się zawieść.
Czytałam kiedyś tę książkę i najbardziej zapamiętałam właśnie opisy tonięcia przestępcy – las, ciemność, bagno… Straszne to było. I pamiętam też swoje zdziwienie, gdy odkryłam, co w przeszłości łączyło Annę z księdzem.
Tak, te fabularne twisty Andrzejewskiego potrafią zaskoczyć, ja też byłem zdziwiony po odkryciu, hm…demonów przeszłości księdza. A opis, o którym mówisz, był bardzo intensywny i klimatyczny, tam gęsta noc jest aż namacalna. I po fragmencie widać chyba najlepiej, że autor naprawdę umie pisać ;)
„Mieszanka jawnej szmiry i literatury niby to poważnej” – eh, ten Sandauer, ciekawe ile osób jeszcze o nim dzisiaj pamięta :-)
Masłoń na pewno (Sandauer był mu potrzebny, żeby jeszcze trochę Andrzejewskiego dobić), ja na razie głównie za Masłoniem, ale raczej nie wygląda na to, żeby był obficie cytowany ;) Ta kuchenność mnie zaintrygowała – nigdy bym tak o „Ładzie serca” nie powiedział. Choć Sandauer miał trochę racji, to wykrzyczanej i mocno przesadzonej, więc pojawił się tu głównie w ramach ciekawostki.