Po prostu Nigella. Smacznie, łatwo, przyjemnie , czyli indywidualizm i kreatywność
Gotowałem już z Pascalem, Okrasą i Tomkiem Jakubiakiem, kuchnia którą promuje Jamie Oliver nie jest mi obca, a przepisy Józka Seeletso mnie zachwyciły. Piekłem chleb z Piotrem Kucharskim, a słodkości z Dorotą Świątkowską i Eliza Mórawską, czyli niezrównaną Whiteplate. Teraz przyszła pora, aby w mojej kuchni zagościła również Nigella Lawson.
Za czasów, kiedy jeszcze regularnie włączałem telewizję, to właśnie programy Nigelli najbardziej do mnie przemawiały, oglądałem właściwie tylko te z jej udziałem. No dobra, trochę koloryzuję, rzucałem okiem jeszcze na te, które prowadził Ainsley Harriott, jego pozytywna energia miażdżyła. Ale poza ta dwójką jakoś nikt mnie wtedy nie zachwycał, nieważne, czy był to rodzimy, czy importowany mistrz. Lawson miała taki dar, że to co robiła na ekranie wypadało cholernie wiarygodnie i smakowicie, a niektóre przepisy ewidentnie należały do kategorii takich, które zwykły śmiertelnik może wykonać. Teraz poza bajkami dla dzieci i programami Cejrowskiego oglądam właściwie tylko Teleexpress, te dwa pierwsze tytuły dlatego, bo młody się przy nich inhaluje, a ten trzeci z sentymentu. Ale słabość do Nigelli pozostała i w końcu sięgnąłem po jej książkowa wersję. Było warto.
Nigella gotuje inaczej, tak bardziej po swojemu, bez chodzenia utartymi szlakami. Bawi się kuchnią i to co proponuje jest bardzo autorskie, nie sposób jej potraw pomylić z propozycjami kogoś innego. Najlepiej chyba jej podejście do gotowania pokazuje ten cytat:
Są ludzie, którzy uważają, że klasyka to klasyka, klasyczne danie zasłużyło na status klasyki, bo zawsze, niezmiennie się sprawdza i majstrowanie przy nim to świętokradztwo. Taka postawa nie przynosi ujmy, ale, moim zdaniem, jest zasadniczo błędna.
Klasyka, tak w kuchni, jak i literaturze, to akurat te formy, które wytrzymują i wręcz inspirują obfitość interpretacji.
Przez to jej pomysły niektórych zachwycą, ale niektórym niekoniecznie przypadną do gustu. Ja lubię eksperymentować i jestem bardzo ciekaw jak mi pójdzie z jej przepisami. Nie wszystkie z pewnością zrobię, bo śledziowego mlecza nie lubię, a przy innych cena składników może mocno zaboleć, ale z pewnością będę próbował i wracał do tej książki.
W sobotę mieliśmy gości i zrobiłem coś bardzo prościutkiego, a jednocześnie zadziwiająco efektownego, czyli pieczone rzodkiewki. Wyglądały cudnie i smakowały interesująco, decydowanie pasują do tego, co kojarzy mi się z kuchnią Nigelli, czyli mało roboty, a wynik prezentuje się świetnie :)
Książka podzielona jest na kilkanaście działów, na początku każdego z nich znajdziecie krótką notkę na temat pewnej filozofii gotowania określonego rodzaju potraw, jakie są w nim zaprezentowane. Podobnie każda potrawa okraszona została krótkim wstępem, w którym autorka pisze skąd w jej kuchni znalazł się dany przepis i czy wiąże się z nim jakaś historia. Świetnym uzupełnieniem jest króciutka tabelka, która znajdziecie na końcu prawie każdej prezentacji wykonania dania. Nigella informuje w niej jak można przechowywać wykonane właśnie jedzenie, czy można mrozić, albo przygotować je nieco wcześniej, dla mnie super.
Przyznam szczerze, że chyba żaden znany mi kucharz nie jest tak inspirujący jak ona, nikt tak nie zachęca do eksperymentów w kuchni. Szczerze polecam ten tytuł tym, którzy lubią iść w kuchni własną drogą.
Podsumowanie:
Tytuł: Po prostu Nigella. Smacznie, łatwo, przyjemnie
Autor: Nigella Lawson
Wydawca: Wydawnictwo Filo
Do tramwaju: próbujcie :)
Ocena kulinarna: 6/6
Bardzo lubiłam oglądać jej programy. Autorka była w nich bardzo naturalna. Podobało mi się jak wieczorem/ nocą szła do swojej WIELKIEJ lodówki… Ech…
Tutaj podoba mi się, jak pisze o przyjęciach:
„… – perfekcjonizm to piekło zarówno dla gospodarza, jak i dla gości.”
Dawno dawno temu robiłyśmy kiedyś z koleżanką pizzę. Dorzucałyśmy co było w lodówce: szynkę, kiełbasę, pieczarki, paprykę… i jako że były też rzodkiewki, dorzuciłyśmy rzodkiewki.
Upieczone na pizzy rzodkiewki okazały się wyjątkowo ohydne, ze wstrętem wydłubałyśmy je wszystkie, żeby dało się pizzę zjeść. Te twoje wyglądają ślicznie, ale kijem bym nie dotknęła :)
Może to kwestia rzodkiewek? Te były całkiem dobre, trochę w typie kalarepy :)