[Korektor Morderca] „Dożywocie”
Kilka miesięcy temu recenzowałem nowe wydanie Dożywocia Marty Kisiel i w postscriptum mojego tekstu napisałem:
Ałtorko, czy ja mogę, chcąc „z powodzeniem szerzyć myśl filologiczną”, przepoczwarzyć się w [Korektora mordercę] i dobrać się do trzewi księgi sielskiej, anielskiej, Dożywociem zwanej? Boleć nie będzie, relatywnie szczypać :)
Odbyliśmy bardzo miłą rozmowę i otrzymałem odgórną zgodę. Choć gdyby zostało mi zakazane, i tak bym Dożywocie trochę pomordował. Pytałem pro forma, acz nie afiszując się z mocą korektorskiej wolności!
Marta, zwana też Ałtorką (co rzesze niedzielnych ortofaszystów rzucających się na każdy językowy ochłap nieustannie wytykają i próbują ośmieszyć, ale ja prostuję po raz ostatni – jeśli ktoś ma taki kaprys, to w swej artystycznej prowokacji może się i ozwać Kóbą!), to pisarka, tłumaczka, redaktorka i korektorka, a do tego taka osoba, która nawet na Facebooku (krew mnie zalewa, gdy ktoś próbuje tu wtrynić apostrof) dba o długość myślników, półpauz i dywizów, której teksty nawet przed korektą wyglądają językowo schludniej od dzieł sporej liczby polskich autorów. Wznowiony po pięciu latach debiut Marty otrzymał, jak słyszałem, nową korektę, więc obecnie powinien być już czysty jak łza. Podczas lektury okazało się, że nie jest, choć i tak prezentuje naprawdę wysoki poziom redakcji. O kilku niuansach chcę jednak opowiedzieć, a przecież pamiętacie – Korektor Morderca nie działa po to, by wytykać (no dobra, nie tylko!), ale by poprzez egzemplifikację nauczać i kształtować/piłować językowe przyzwyczajenia. Potraktujmy więc Dożywocie jako materiał do pracy, do tej pory najlepszy, nad jakim pastwił się Korektor Morderca. Zaczynajmy!
Strony: 347
Błędy interpunkcyjne: 4
Błędy ortograficzne: 3
Błędy językowe (literówki, powtórzenia itp.): 3
Jak Wam się podobają liczby? Są naprawdę niewielkie. Zanim przejdę do przekuwania tych cyferek w poprawnościowe dylematy, jeszcze jedna rzecz: Marta Kisiel tak posługuje się językiem polskim, że każdą niepewność rozważałem po kilka razy, przy niektórych wątpliwościach zasięgając porady innych korektorów. Chciałem też łapać Ałtorkę na różne błędy – tak, wiem, zły ze mnie człowiek – ale się nie dało i po paru chwilach namysłu wykreślałem te z radością zapisane na marginesie numery stron i wersów; świadectwa mojej nadgorliwości. Co jednak zostało, to opowiem, co odkryłem, to moje!
Zacznijmy od błędów drobnych, czyli interpunkcyjnych. Na pierwszy ogień: imiesłowy przysłówkowe współczesne. Ich obecność w zdaniu alarmuje, że należy na potęgę stawiać przecinki, w pobliżu takich imiesłowów może ich być naprawdę dużo, bo np. bywają wydzielone przecinkami z obu stron, kiedy mowa o czynności wykonywanej w trakcie dziania się innej. W Dożywociu mamy takie zdanie:
Licho w najlepsze szalało z detergentami, czyszcząc i nabłyszczając wszystko w zasięgu ręki[,] i nikt nie zauważył, że na zewnątrz już dawno zapadł zmrok szczodrze podlewany deszczem, a solenizanta wciąż ani widu, ani słychu. (s. 159)
„Czyszcząc i nabłyszczając wszystko w zasięgu ręki” jest wtrąceniem i w tym wypadku powinno być wydzielone przecinkami z obu stron. Poza tym dalej mamy już inny podmiot.
Nad kolejnym zdaniem długo myślałem, przeżywałem jakieś zaćmienie, nie będąc pewnym swojej opinii… ale jednak miałem rację:
Następnego roku ludzie z wioski wybrali się na cmentarz, odczyniać tradycyjne gusła. (s. 45)
Wszystko dobrze? Nie! Moglibyśmy automatycznie pomyśleć, że przecinek przy „odczyniać” jest poprawny, bo występuje przed dopowiadanym w głowie „by” – „wybrali się na cmentarz, by odczyniać…”, tylko że to złe myślenie. Tak naprawdę mamy tu do czynienia z rozszerzoną konstrukcją typu „poszedł spać”, forma osobowa w ścisłym związku z bezokolicznikiem zdania. W tym wypadku ktoś „wybrał się odczyniać tradycyjne gusła” i wszelkie ozdobniki nie powinny nam zaburzać spojrzenia, że przecinek w tamtym miejscu jest nielogiczny. Gdy podpytywałem znajomych korektorów, ktoś zwrócił jeszcze uwagę na „odczynianie guseł”. Można odczyniać uroki (nawet trzeba!), ale gusła? Ja nie wiem; googlując, trafiłem na takie użycie tylko u Marty Kisiel. Jakiś bardziej doświadczony redaktor, który lepiej „czuje” język albo ma korpus językowy w małym palcu, mógłby trafniej ocenić, ja wciąż się uczę.
Co poza tym? Dość oczywiste potknięcie przy źle określonej funkcji „czy” w zdaniu: W ułamku sekundy Konrad już był przy nich, już ocierał kolejne osmalone policzki, osuszał łzy i sprawdzał[,] czy wszyscy są cali… (s. 245) – przecinek byłby zbędny, gdyby „czy” było tutaj spójnikiem, ale jest partykułą wprowadzającą zdanie podrzędne, więc MUSI się pojawić!
Ostatnie: niewydzielenie wtrącenia, zapewne też przez nieuwagę – Żebyś się, chłopie[,] nie zdziwił i w majty nie popuścił. (s. 345) Oj tak, żebyś, chłopie, nie popuścił.
Te trzy błędy językowe to też żadne grzechy kardynalne i za nie jeszcze nie będę zabijać, ale wskazać trzeba. Dwa z nich to podwójna kropka i brak „z” w jednym miejscu, czego nawet nie ma sensu cytować. Moją uwagę zwróciła natomiast trzecia nieścisłość:
Znając Carmillę od paru dobrych lat, Romańczuk wiedział, że bliższa szczerych przeprosin już bardziej nie będzie. (s. 275) – czy tylko ja mam wrażenie, że to „bardziej” jest tutaj zbędne? Bo wychodzi nam, że Carmilla „bardziej bliższa” nie będzie, a to już wywołuje grymas na twarzy. Bliższa nie będzie, dlaczego od razu „bardziej bliższa”? Niechże Romańczuk zatem wie, że Carmilla bliższa szczerych przeprosin już, po prostu, nie będzie.
Pozostały błędy ortograficzne, choć czasem trudno określić, co jest ortem, a co nim nie jest… W pierwszym przypadku aż nie mogłem uwierzyć, że taki powszechny błąd przeszedł. Sami zobaczcie:
Idź raczej w romantyzm, wyjdzie o wiele bardziej naturalnie i przekonywująco. (s. 250) – Widzicie błąd? Hm, no pewnie, przecież go pogrubiłem. Ale myślę, że i bez tego dalibyście radę i nie uwierzylibyście Wordowi, który formy przekonywujący nie podkreśla. To oczywiście kontaminacja: połączenie dwóch poprawnych form (przekonujący i przekonywający) w jedną błędną. Boli, że „przekonywujący” jest używany nagminnie, spotykam się z tą formą bardzo często. Być może za jakiś czas zostanie zaakceptowana przez językoznawców jako przynależna mowie potocznej (razem np. z formą „oddziaływujący”; liberalny Mirosław Bańko walczy), ale póki co – piszmy i mówmy poprawnie!
Pozostały jeszcze dwa te same błędy w różnych miejscach. Cytuję wszem wobec jeden z nich:
Do kompletu brakowało jedynie nadpobudliwej guwernantki ogłaszającej wszem i wobec świdrującym trelem, że wzgórza ożyły dźwiękami muzyki. (s. 279)
Ja napisałem „wszem wobec”, Marta Kisiel „wszem i wobec”, kto popełnił błąd? Marta, bo zastosowała współczesną językową innowację, która nie pasuje do historycznej proweniencji tego powiedzenia. Dziś dodajemy „i”, nie wiedząc o pierwotnym znaczeniu poszczególnych słów i nie przypuszczając, że spójnik w tamtym miejscu neguje sens całej formy. W pełnej krasie brzmi ona: wszem wobec i każdemu z osobna. Wszem wobec to po prostu wszystkim razem albo wszystkim obecnym, co ma sens w połączeniu z przeciwstawieniem „i każdemu z osobna” i oznacza, podaję za Krystyną Długosz-Kurczabową, „do wiadomości wszystkich”. Wszem i wobec byłoby zatem rozumiane jako… wszystkim i obecnym, wszystkim i razem. Już wiecie, dlaczego to bez sensu? Wielu studentów filologii polskiej pyta Stwórcę w momentach zwątpienia, po co uczyć się gramatyki historycznej – choćby dlatego! Gdy zna się pochodzenie i dawne znaczenie słów, taki błąd siłą rzeczy aż dziwnie brzmi. Kiedy więc mówicie do większego grona osób, to mówcie zawsze wszem wobec, żeby nie narazić na nagłe skrzywienie żuchwy jakiegoś biednego purysty językowego stojącego w tłumie, do którego przemawiacie. Tak na przyszłość!
I to tyle! Potknięć było niewiele, więc musiałem się bardziej rozgadać. Mam nadzieję, że przy okazji tego wpisu dowiedzieliście się czegoś nowego i choć jedno z Was po lekturze nie popełni jakiegoś błędu, który popełniłoby bez Korektora Mordercy. A Dożywocie? Redakcyjnie nieomal majstersztyk, z przyjemnością czyta się książki zredagowane z taką dbałością o polską mowę. Jakiś chochlik zawsze przemknie, nawet przed oczami stu korektorów, tego nie unikniemy, ale liczby mówią same za siebie: 10 drobnych poprawek na 347 stron (powtórzmy: W Szczygle 28 na 844, w Na fali szoku 58 na 284 strony) to znakomity wynik. Za niego dziękuję paniom Marcie Kisiel i Tatianie Hardej :)
A już niebawem Korektor Morderca po raz kolejny zatopi szpony w jakiejś kolorowej okładce… i niewykluczone, że będzie znacznie mniej pobłażliwy! W planach polski autor płci męskiej, o którym ostatnio wszędzie głośno, albo coś obcego, co nieuważna redakcja potraktowała bardzo, bardzo niemiło, a Korektor Morderca nie lubi niemiłego traktowania. A gdyby tak pochylić się nad blogerami książkowymi i sprawdzić, kto z nich pisze najpoprawniej i przetrwałby językową apokalipsę? Kto wie, może jest na co czekać! Tymczasem trzymajcie się i dbajcie o polszczyznę!
Korekta książki: Tatiana Hardej
Zapytuję nieśmiało, czy można wyznać Ci miłość? (I teraz zastanawiam się nad tym przecinkiem, ech) Uwielbiam czytać Twoje wpisy korektorskie! Choć zdanie o sprawdzaniu pod kątem językowym blogerów ociupinkę mnie zestresowało :D
Można, można, nieczęsto wysłuchuję takich wyznań, zawsze to człowiekowi milej :D Bardzo dziękuję, mam nadzieję, że się za bardzo autorom/wydawcom/korektorom nie narażam tymi wpisami ;) Zdanie o blogerach miało Was przerazić i stłamsić! A tak serio: jeśli bym się zdecydował na coś takiego, to w guście tych pozytywnych rankingów, w sensie: nie będzie to lista najgorszych, ale najlepszych – więc precz ze stresem! Zresztą Ty to się akurat nie bój, przecież wiesz, jak piszesz ;)
Ojej, bo się zaczerwienię! Nie wiem właśnie, ja jestem wobec siebie językowo dość krytyczna, wszak jestem literaturoznawczynią, a nie językoznawczynią, i zawsze z zasadami języka polskiego byłam na bakier, a raczej: zwykle nie kojarzę zasad, tylko lecę z pamięci ;) Tyle się człowiek w życiu naczytał książek – tylko czy poddanych rzetelnej korekcie? Ba! – że coś tam we łbie, mam nadzieję, zostało.
No ale mniejsza o to, skoro mogę, to Ci wyznaję, o! Ty mi zawsze robisz dobrze na duszę tymi korektorskimi wpisami, więc dręcz autorów i wydawców częściej, bardzo proszę :D
Ja natomiast nie jestem ani literaturoznawcą, ani językoznawcą, a krytyczny staram się być po prostu wobec siebie (a tematycznie – np. wobec języka ;)). I też zazwyczaj lecę z pamięci, a gdy piszę o zasadach, to i tak często podpieram się „pomocami edukacyjnymi”. Mówi się, że czytanie kształci, i to oczywiście prawda, ale coraz częściej nie czyta się świadomie pod względem języka – i sporo ludzi przeczyta setki książek z poprawną pisownią, na którą nie zwróci uwagi i napisze po swojemu – źle ;) Więc nic, tylko gratulować i cieszyć się, że coś we łbie zostaje :D
O! Przyjmuję wyznanie z radością i wstydliwym rumieńcem! No doobrze, jeśli to ma taki zbawczy efekt, to trochę jeszcze podręczę :)
Ale przyznaj: czy chodzi o ten zbawczy efekt, czy liczysz na nowe wyznania miłosne? :D
A co do zasad: podpieranie się „pomocami” to żaden wstyd, w końcu po co one są, jak nie po to, by ich używać?
W kwestii wyznań miłosnych zawsze stawiałem na jakość, nie na ilość :P Więc wybieram zbawczy efekt i robienie dobrze na duszę ;)
Jasne, że żaden, polecam nawet chwalić się tym, że się umie z takich pomocy korzystać, bo różnie to bywa ;)
No cóż, skoro tak twierdzisz, a pora jest już późna, to mogę bezwstydnie zakrzyknąć: rób mi dobrze, Adrianie :D! Swoją drogą, co sądzisz o coraz rzadszym używaniu wołacza? Biedny wołacz, taki niekochany…
Pora późna, ale komentarz nie zniknie, gdy się zrobi widno, i co wtedy? :P Kiedy na tę bezwstydność natrafi persona non grata, będzie kłopot!
Biedny, ale i przeze mnie używany sporadycznie, bo dziś w wielu sytuacjach brzmi sztucznie i tak… przesadnie kurtuazyjnie, Karolino ;) Choć doceniam jego użyteczność w niektórych sytuacjach.
Moja polonistka z liceum zwykła nas wołaczem ganić :D Jak ktoś podpadł, to rzucała tylko: Dariuszu! Adrianie! Magdaleno! I od razu było wiadomo, że zrobiło się poważnie…
A co do komentarza, fakt, nie zniknie, hmm… Nie wiem w takim razie co, może nie odważę Ci się spojrzeć w oczy na następnych targach książki :P Ale, ale, czuję, że chyba jednak aż tak się tym nie przejmę ;)
Oo tak, wołacz w rękach nauczyciela to broń szybkostrzelna zamykająca usta i drogę ucieczki :D
Pamiętaj, na najbliższych targach Ty podchodzisz i zaczepiasz w kolejce do Mroza! ;)
Obawiam się, że w kolejce do Mroza to będę mieć klapki na oczach i uszach, ale tak czy owak, będę Cię wypatrywać przez całe targi i jak wypatrzę, to podejdę. A Ty będziesz w Warszawie, czy dopiero w Krakowie?
Już w zeszłym roku miałem zawitać do Warszawy, ale nie wypaliło, więc teraz się nie nastawiam i nikomu nie mówię, że będę ;) Ale czas pokaże. W Krakowie będę na pewno.
No nic, tak czy inaczej – do zobaczenia!
Tego mi brakowało. :) Jak zwykle pozytywna dawka informacji do przyswojenia. :)
Dobrze Cię ponownie gościć i miło mi, że się trochę stęskniłeś :D
Wiesz co? Zamiast się przyznać, że chciałeś po prostu jeszcze raz przeczytać „Dożywocie” to taki mizerny pretekst wymyśliłeś. …,że niby czytałeś „za garść (dla garści) błędów” ? ;-) Ba, jaka tam garść, garsteczka. Czepialski :-P
Mówiąc poważnie, bardzo dobrze zredagowana książka. Przypuszczam, że średni poziom ilości błędów w aktualnie wydawanych książkach jest co najmniej dziesięciokrotnie większy :-(
Toż to przy pierwszym czytaniu było, drugie wciąż na horyzoncie! ;) Korektor Morderca nie mógł tak po prostu napisać, że redakcja była świetna, to nie w jego stylu. Musiał wymyślić coś niecnego, skryć się za fasadą czepialstwa… żeby ostatecznie pochwalić ;p
Zgadzam się, liczby w porównaniu z poprzednimi korektorskimi notkami mówią same za siebie. Nie zdziwiłbym się, gdybyś, po przeprowadzeniu statystyk, faktycznie miał rację z tą dziesięciokrotnością, „Dożywocie” w tłumie nowych książek bardzo się wyróżnia.
Wiesz Ałtorka perfekcjonistka i filolożka w jednej osobie to i redaktor miał mało pracy ;-) Korekta to jednak inna bajka, bo miejsc na popełnienie głupich błędów jest mnóstwo, a prawdę mówiąc o ile błędy gramatyczne (poza grubymi) nie rzucają się się tak w oczy (język potoczny psuje język literacki, niestety ;-)), to literówki „bolą w oczy”. Literówki to chyba największa zmora słowa drukowanego w dzisiejszych czasach.
Ale, bo zapomniałem o tym w pierwszym komentarzu, muszę Ci zadać prywatne pytanie. Życie się acanowi znudziło? Waćpan chcesz się targnąć na siebie w tak młodym wieku? Chcesz potraktować blogerów książkowych [Korektorem Mordercą]? Ty weź przemyśl ten pomysł, bo widzę, oczyma wyobraźni, jak się jakoweś Czarne Chmury gromadzą nad Tobą ;-) Mówiąc po ludzku, no co Ty, koleżankom i kolegom zrobiłbyś coś takiego??? Na wszelki wypadek rozważam zamianę statusu wpisów na prywatny, przynajmniej na jakiś czas, dopóki Ci nie przejdzie :-D
No pewnie, ceni się takie osoby, bardzo ceni! ;) Błędy w książkach mogą być winą każdego i wszystkiego, nie zawsze korektora, choć tak najprościej wyrokować. Mnie literówki nie bolą, jeśli nie widzę ich na każdym kroku – owszem, dostrzega się je, ale znacznie łatwiej to zaakceptować niż błąd gramatyczny, który został popełniony świadomie (a nie przez omsknięcie się palca bądź na wpół przymrużone oczy przy sprawdzaniu tekstu o piątej nad ranem, z deadline’em :P). Ale fakt, jeśli druk ma jakieś zmory, to są nimi literówki…
Ja to napisałem z przekąsem, nie chciałoby mi się rozkładać na czynniki pierwsze tekstów moich kolegów i koleżanek, poza tym to niegrzeczne – ja wprost zwracam uwagę na błędy tylko przyjaciołom, Korektor Morderca szukający dziur w książkach to jednak inna bajka ;) Poza tym, jeśli już, przyjąłbym inną formę; zobacz, że napisałem „kto z nich pisze najpoprawniej i przetrwałby językową apokalipsę”, mnie o chwalenie chodziło, tak jak w absolutnie subiektywnym rankingu Janka! :D Ale że nie czuję się do tego odpowiednią osobą i nie mógłbym oceniać kogokolwiek ad personam, to pewnie potraktuję to jako fajny eksperyment na przyszłość – teraz po prostu widzę, czy zostałem przeczytany od deski do deski, gdy umieściłem na końcu taką niepokojącą bombę ;) I nie, proszę, nie zmieniaj na prywatny, to jak zamknięcie przed nosem biblioteki!
Z tym „przekonywująco” to może dlatego, że w dialogu (bo to w dialogu, prawda?)? Zwykle w takich wypadkach się zastanawiam, czy to aby nie celowa stylizacja (często mogą się wtedy nie zgadzać liczby albo pojawiać tego typu popularne grzeszki ;)). I wyznam, że imponuje mi wiedza teoretyczna, czemu przecinek jest albo ma być, albo ma go nie być — bo jestem przecinkową intuicystką, a polszczyznę wyginam w różne strony, bo jak się zna czeski, to w pewnym momencie jedne formy wydają się bardziej poprawne odmienione i tego typu sprawy ;).
Tak, w dialogu. Też zawsze staram się być czujny w takich przypadkach i analizuję całą wypowiedź, ale to mówił Konrad, a w pobliżu nic więcej na stylizowanie nie wskazywało. Za to w innym fragmencie zaznaczyłem z marszu chyba „łabądzia”, po prostu zapisałem na marginesie stronę i wers, żebym miał pod ręką przy tworzeniu tekstu. Gdy wróciłem do tego fragmentu, uderzyłem się w pierś i skreśliłem, bo tam faktycznie Marta Kisiel stylizowała ;) Tak że czujność to podstawa, tutaj stawiałbym jednak na błąd.
Co do interpunkcji – intuicja to skarb, a podparta doświadczeniem z różnymi tekstami zazwyczaj wystarcza, ale mnie wiedza teoretyczna bardzo się przydaje, bo w końcu trafiam na taki tekst, gdzie jest dylemat i już! I trzeba znać konkretną zasadę, aby odnieść ją do wątpliwości :) Choć zazwyczaj są to przypadki skrajne, na które nikt – oprócz korektora – i tak nie zwróciłby uwagi. Mnie za to imponują dwu-, trój- i wielojęzyczni, bo to bardzo pozytywnie wpływa na swobodę w użytkowaniu języka, daje obycie nie do przecenienia i to „wyginanie” polszczyzny zbliża się wtedy niemal do ekwilibrystyki :)
Pochylić nad blogerami? Mam nadzieję, że właśnie wyrzuciłeś mój adres z pamięci. :P
A tak bardziej serio (co nie znaczy, że wcześniej serio nie było), o tym „wszem wobec” nie miałam pojęcia!
Ależ Ci książkowi blogerzy strachliwi, wszyscy o pochylaniu! :) Ja tylko chciałem podziękować tym, którzy piszą bezbłędnie, a tu się mnie posądza o mordercze uczynki. Ale nie chcecie, to nie – ja mogę poczekać, aż powydajecie książki :D
Bo to baardzo rozpowszechnione. Też długo nie wiedziałem, ale się nauczyłem i już wiem ; )
Właśnie sprawiłeś, że połowa blogerów schowała swoje literackie wypociny do szuflady. :P
Jak znam zacięcie swoje i innych blogerów, to schowali je tylko po to, żeby odleżały przed ponownym życiem na wolności ;)
Pierwszy raz trafiam na Twoje korektorskie morderstwo i z niecierpliwością czekam na te, które ma dotyczyć polskiego autora. Pozdrawiam :)
Zachęcam zatem do częstszego zaglądania ;) Z polskimi mam tak, że ostatnio nie czytałem fatalnie zredagowanych tytułów, więc nie będzie rzezi, ale jakiś wpis trochę mocniejszy od tego jest do zrobienia. Również pozdrawiam!
Znakomity tekst. I cenię wielce to, że wskazujesz nie tylko błędy, ale je dokładnie omawiasz. Z całą pewnością coś mi zostanie w głowie.
Dziękuję!
To ja dziękuję za lekturę i słowa, które sprawiają mi dużą radość ;) O to w tym całym Korektorze Mordercy chodzi – aby przez może trochę prowokacyjną formę przekazać swoją wiedzę w ciekawy sposób.
[…] u Secrusa z bloga Tramwaj nr 4 – [Korektor Morderca] „Dożywocie”: tutaj, […]
W tym momencie boję się napisać cokolwiek. Proste zdania są mi bardziej bliskie. Bez przecinków. Jest bezpiecznie. Zapomnij adres mojego bloga. Kropka to zawsze dobre rozwiązanie Gramatyka historyczna to zło – wciąż tak uważam. Myślnik też jest bezpieczny. Ale… jak go poprawnie używać? :D
Ależ Ty się nie stresuj, ta moja nadgorliwość jest Ci przyjazna, zawsze pod ręką i gotowa interweniować :D A myślniki to takie bezpieczne nie są!