[Z zakurzonej półki] O Billym, któremu wymykał się czas…
Miewamy czasem chwile, gdy trudno jest zebrać myśli. Czujemy ich natłok, chcemy choć na trochę zostawić z boku problemy, jakimi raczy nas życie. Nie dajemy sobie rady, mimo że jesteśmy jedni, sami – nikt nie zrzuca na nasze barki dylematów innych osób. Co jednak, gdyby obudziły się w nas 24 osobowości, każda inna, domagająca się uwagi, jazgocząca? Jak szybko popadlibyśmy w obłęd, stając się szaleńcami – jedynymi, niezrównoważonymi w oczach tłumu, samotnymi mimo przeludnienia w głowie? Na pewno nie chcielibyśmy poczuć się jak cierpiący na osobowość wieloraką Billy Milligan, więzień własnej psychiki, bezbronna ofiara figlarnej natury.
Nie jest rzeczą niezwykłą, że dzieci wymyślają sobie przyjaciół. Wyimaginowane sylwetki przemykają w naszej wyobraźni, ale znikają, gdy już ich nie potrzebujemy. Nie są tak złośliwe, by kraść życie swoim ojcom i matkom. U Billy’ego było inaczej. Gdy we wczesnym dzieciństwie rodzili się jego niewidoczni kompani, nie byli luźno rzuconymi na wiatr myślami wybujałej chłopięcej fantazji, ale osobami, które zajmowały miejsce w jego mózgu. Nawzajem kradły czas sobie i osobowości podstawowej – Billy’emu. Bywało, że trzyletnia Christene, „dziecko z kąta”, coś nabroiła, potem wyłączała się, a na jej miejsce wchodził niczego nieświadomy Billy i dostawał karę za coś, czego nie zrobił. Choć przecież wszyscy widzieli, jak robił. Potem przyszedł moment decydujący, najbardziej traumatyczny: pewna okropna krzywda, wyrządzona kilkuletniemu chłopcu przez ojczyma, która spowodowała największe rozszczepienie osobowości.
Agresywny Jugosłowianin komunista, brytyjski intelektualista, chłopiec, który został zmuszony do wykopania sobie grobu, a potem pogrzebany w nim żywcem, lesbijka poszukująca czułości czy spec od ucieczek – to tylko kilka osób mieszkających w umyśle bohatera. Billy musiał się jakoś bronić przed złym światem, nie mógł sam smakować goryczy życia, bo zawsze, gdy „dochodził do głosu”, chciał popełnić samobójstwo. Jego towarzysze, aby chronić swojego stwórcę, uśpili go na długi czas, gdy ten miał 16 lat i planował skoczyć z dachu budynku szkoły. Czy potrafimy sobie wyobrazić, że w naszej głowie naprawdę żyje wieloosobowa rodzina, a każdy z jej członków jest inny, potrafi co innego, mówi z innym akcentem, toczy bój z pozostałymi, by przejąć kontrolę nad ciałem? 24 sylwetki stłoczone w ciemnym kręgu, z oświetlonym miejscem pośrodku, prowadzącym do realnego życia. Nieustanna gra w krzesła, której nikt nie rozumie – której my sami nie pojmujemy.
Człowiek o 24 twarzach jest zapisem rozwoju choroby Billy’ego Milligana i jego zbeletryzowaną biografią w formie zbliżonej do reportażu. Niesamowite, że Daniel Keyes zechciał prawdziwą historię napisać tak literacko, jak najlepszą fikcję, posiłkując się w wielu miejscach np. elementami prozy kryminalnej. Bo przecież to opowieść niezwykła, która zaskakuje najbardziej tym, że działa się naprawdę. Dlatego początkowe rozdziały przypominają niemal dreszczowiec, ponieważ Billy – jakkolwiek nie będzie wzbudzał podczas lektury naszej sympatii – był przestępcą, jego los zdeterminowały trzy gwałty na studentkach (choć to też kwestia sporna: nie wiemy na początku, czy tych złych czynów dopuścił się Billy, Tommy, Ragen, Arthur czy Allen. A może jeszcze inna osoba z puli…). Przed lekturą najbardziej ciekawiło mnie to, w jaki sposób pisarz odzwierciedlił zmienność charakterów bohatera. Na początku wprowadził spis wszystkich osobowości i ich krótką charakterystykę, przez co pierwsze wrażenie było takie, że poznawszy dane alter ego Milligana, zastanawiałem się, jaka osobowość włada nim w obecnej chwili, i w następnej. Czy ulega przeobrażeniu, jakie szczegóły zachowania o tym świadczą. Szybko zorientowałem się, że Billy zmienia jaźnie jak w kalejdoskopie. Raz oczy tańczą mu jak u Adalany (którą powołał do życia, bo lubił wiersze i kwiaty, ale ojczym nazywał go za to „małym pedałkiem”, więc ktoś musiał przejąć od niego te upodobania), innym razem jako Danny boi się dotyku mężczyzn i nie chce, by detektyw zdejmował mu odciski palców. Jest tym przerażony…
No właśnie, przerażony, więc my mu współczujemy. To chyba największy sukces, jaki udało się osiągnąć autorowi – że lubimy zbrodniarza. Patrząc na jego więzienne zdjęcie, moglibyśmy czuć obrzydzenie, ale tak nie jest. Obserwujemy drogę, jaką przechodzi od zagubienia do samoświadomości, względnie normalnej egzystencji. Nie wiem, czy efekt osiągnięty przez autora można określać jako moralnie właściwy, ale to Billy jest ofiarą, to nad jego losem rozpaczamy. Poznajemy kolejne traumatyczne incydenty, które powoływały do życia następne osoby, kolejne przerażające wydarzenia uruchamiające niecodzienne lęki. Gdy czytamy o pierwszym rozpoznaniu w gronie zasłużonych lekarzy i widzimy przed sobą osamotnionego Billy’ego, który pod naporem pytań zmienia się z cierpiącego 8-letniego chłopca w dorosłego manipulanta, a potem zaczyna płakać jak dziecko, bo nie wie, gdzie się znajduje, ogarnia nas niebywały smutek i oblewa fala zrozumienia. Ta książka nie mogła zostać napisana inaczej, w literackim ujęciu naprawdę traktujemy Billy’ego jak 24 różne osoby; jedne lubimy bardziej, inne mniej, ale na pewno nie są jednością. To nie byty urojone, a postaci, których jest nam żal, kiedy wiemy, że ich plany się nie ziszczą (osobowości dzieci, które snują plany, kim będą, jak dorosną. A przecież nigdy nie dorosną, nie mają ciała na własność). Czytając książkę, przewartościowujemy sytuację opisaną nam rzetelnie – wiemy, że to osobowość wieloraka, a jednak zżywamy się z produktami choroby psychicznej.
W trakcie lektury odnalazłem sporo wspólnych pierwiastków z wcześniejszym bestsellerem Daniela Keyesa – Kwiatami dla Algernona. To tak naprawdę podobna proza, choć rozstrzał gatunkowy między literaturą faktu a SF jest olbrzymi. W obu przypadkach podobnie wygląda prowadzenie historii, rys inicjacyjny, rozwój bohatera i motyw eksperymentu, nieprzystosowanie do społeczeństwa, zagubienie w świecie oraz uczenie się wszystkiego na nowo. To opowieści o ludziach chorych i skrzywdzonych przez los. Charlie Gordon i Billy Milligan są bliźniaczymi postaciami – jedna fikcyjna, druga realna, ale obie postawione w opozycji do rzeczywistości i systemu, który odrzuca ich wyjątkowość. W drugiej księdze wnikamy tak mocno w psychikę 24 osobowości Billy’ego, że trudno powstrzymać skrajne emocje. Poczucie niesprawiedliwości wynika choćby z momentów, w których wszystko idzie po myśli oskarżonego, gdy nagle do świadomości dochodzi osoba niepożądana i to niszczy – tak nie można żyć. Znikając co chwilę ze świata i pojawiając się w nieznanym miejscu dwa dni później, nie sposób osiągnąć szczęścia.
Czuję, że nie oddałem wrażeń, jakie Daniel Keyes zapewnił mi opowieścią o losach Billy’ego Milligana. Może tylko on, spędzając wiele dni z chorym i nad tonami dokumentacji, mógł przybliżyć tę wyjątkową historię wiarygodnie. Ja dodam jeszcze, że nie przez cały czas utrzymywał równy poziom. Sam szkielet opowieści poznajemy prędko, potem jest nam on uzupełniany za pomocą retrospekcji, i właśnie w tych późniejszych rozdziałach, gdy oswoimy się już z osobliwością postaci Milligana, gdy zmiany osobowości nie wprowadzają elementu zaskoczenia, bo wszystkie osoby już znamy, może wdzierać się nuda. Dotyczy to zwłaszcza stricte reportażowej części, gdy autor bada dokumentację, opisuje kolejne rozprawy i zawirowania prawnicze wokół przenosin Billy’ego do kolejnych zakładów, ośrodków i szpitali. To jednak element konieczny, jeśli chcemy otrzymać rzetelną prozę non-fiction – niemniej ostatnie kilkadziesiąt stron mogłoby mocniej trzymać w napięciu, autor mógłby zostawić coś wyjątkowego na deser. Nie zrobił tego, lecz i tak jako biograf „najcięższego przypadku rozszczepienia osobowości w dziejach”, jak informuje tekst na grzbiecie nowego wydania, spisał się znakomicie.
A zatem, gwoli podsumowania: Billy, Arthur, Ragen, Allen, Tommy, Danny, David, Christene, Christopher, Adalana, Philip, Kevin, Walter, April, Samuel, Mark, Steve, Lee, Jason, Robert, Shawn, Martin, Timmy i Nauczyciel na was czekają. Wszyscy nie żyją już od roku, ale mimo to spróbujcie ich poznać, polubić i zrozumieć dzięki wspaniałej pracy Daniela Keyesa. Nie zawiedziecie się.
Podsumowanie:
Tytuł: Człowiek o 24 twarzach
Autor: Daniel Keyes
Wydawca: Wielka Litera 2015 (premiera: 1982)
Moja ocena: 8/10
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl
Czytałam kiedy o nim artykuł. Zupełnie nie wiem, jak sobie jego „fenomen” wytłumaczyć.
Keyes tłumaczy to autentyzmem choroby i nie pozwala czytelnikom wątpić, że mogłoby być inaczej. Cóż, traumatyczne przeżycia mogą zmieniać nasz umysł i po prostu go popsuć, prowadząc do choroby psychicznej – tak jest w tym przypadku, choć to choroba, w którą aż trudno uwierzyć. Niemniej i krzywda, jaka stała się Billy’emu w dzieciństwie, była okropna. Nie chcę dużo zdradzać, ale jeśli czytałaś kiedyś artykuł, to może on wyjaśniał, w czym rzecz.
Ja uwierzyłem, bo to, co zostało przedstawione w książce, niesamowicie angażuje i skłania do przemyśleń.
Niezły zakręt. Ale prawdę mówiąc zastanawiam się, ile w tym prawdy, bo owszem, może i miał rozszczepienie osobowości, ale czy aż w tyle postaciach? Może to człowiek na tyle inteligentny, że potrafił manipulować ludźmi wykorzystując swoją chorobę i świadomość o niej? Ciężko, naprawdę ciężko jest mi w taki fenomen uwierzyć.
Przeczytaj to uwierzysz – wiele osób także myślało, że Milligan udaje
To była pierwsza i podstawowa wątpliwość, jaka kazała ludziom zarzucać Milliganowi fałsz – że udawał, że wymyślił sobie oryginalny sposób na to, by uniknąć kary za zbrodnie. Tylko że niemal każdy, kto widział zachodzące w nim przemiany podczas żonglerki osobowościami, przestawał wątpić. Ja nie podałem tu wszystkich czynników: poza różnymi akcentami i mnóstwem specyficznych umiejętności (Billy musiałby być geniuszem, gdyby udawał i miał tak wiele skrajnych talentów) jest jeszcze choćby mówienie w kilku językach, malowanie i gra na instrumentach, a także niebywała siła fizyczna, która pojawiała się, gdy do głosu dochodził Ragen. I to, jak Keyes opisał cały proces rozszczepienia… koniecznie trzeba przeczytać, żeby rozwiać wątpliwości. Ja przekonałem się bardzo szybko, może naiwnie, ale taka też siła literatury ;)
Kilka dni temu skończyłam tę książkę i zgadzam się, że Keyes znakomicie oddał fenomen Milligana – tak, że współczuje się mu (w sumie nic dziwnego, człowiekowi cierpiącemu psychicznie powinno się współczuć). Brakowało mi tylko jakiegoś komentarza psychologicznego, może z perspektywy lat (skoro książka została wydana po raz pierwszy w latach 80-tych), ale jako reportaż, to faktycznie dobra rzecz.
Natknąłem się nawet na Twoją recenzję ;) Miałem zostawić komentarz, ale pochłonęło mnie sporządzanie swojego tekstu i udzielenie się wyleciało z głowy. Tym bardziej mi miło, że napisałaś tutaj! Jest ogromna przepaść między tym, jak sytuację zarysował Keyes, a jak przedstawiały to ówczesne media. Gdybyśmy śledzili sprawę wtedy na bieżąco, pewnie trudno byłoby nam zaniechać nienawiść do Milligana, nawet po lekturze tej książki. Trochę się zgodzę, że przydałby się jakiś komentarz z dystansu czasowego. Niby psychologizmu stricte medycznego nie brakowało, ale on nie spełnił oczekiwań, bo sam autor musiał na jakimś etapie skończyć swoją opowieść. Nie wiem, jak to było z wydaniami za granicą, może coś z uzupełnieniem po latach się ukazało; u nas jednak książkę wznowiono zapewne z przypływem wiadomości o adaptacji z Leonardem DiCaprio (na którego rolę i sam film czekam w ogromnej ekscytacji). Reportażowo nie mam nic do zarzucenia, choć Keyes tak czarował formą, że świadomie poddawałem się konwencji, by nie myśleć o książce jak o literaturze faktu (choć wiedza o tym była), ale po prostu świetnej beletrystyce :)