„Dożywocie” – Realizm magiczny, romantyczny…
Architektoniczny gotyk pełną gębą w postaci Lichotki – ceglanego domiszcza z werandą, dziwaczną przybudówką i sterczącą jak wisienka na torcie pokraczną wieżyczką – zaprasza na istny spektakl strachu, w którym występują: pedantyczny anioł stróż z celofanowymi włosami i uczuleniem na pierze, lubiący strzelać sobie w łeb pod wpływem nieszczęśliwej miłości arcyegzaltowany romantyk-widmo, pradawna, piwniczna gosposia z mackami i przyssawkami, kot, który jaki jest, każdy widzi, banda zielonych utopców i łużowy kłu… tfu! Różowy królik, nieznośny z definicji, a ponad tym wszystkim na dobitkę zagubiony spadkobierca w osobie Konrada Romańczuka, skazanego na dożywotnią egzystencję z szalonymi dożywotnikami. Kto normalny hoduje w głowie takie rzeczy, a potem jeszcze wygania je na zewnątrz, żeby wypełzały grupkami i oplątywały nogi, tułowia i mózgi Bogu ducha winnych czytelników? Marta „Łurzowy Kłulik” Kisiel-Małecka! Poznałem osobiście – gdy nie tworzy, naprawdę jest normalna ;)
Dożywocie to śmiech, urok i zabawa. Jeśli ktoś, przeczytawszy blurb, decyduje się zgarnąć książkę z księgarnianej półki, a następnie za nią zapłacić, żeby móc zabrać do domu, to musi oczekiwać absurdu i szaleństwa. Ja mogę tylko zapewnić, że to absurd i szaleństwo na wysokim, dwumetrowym poziomie! Gdy po raz pierwszy odwiedzamy Lichotkę, mamy pewność, że banda indywiduów, dziwaków i postrzeleńców, która okupuje to miejsce, z biegiem czasu stanie się nam bliska mimo groteski, jaką jest przesiąknięta. Wiecie, jak trudno wykreować literacką postać pokroju Licha (to ten aniołek)? W animacjach jest prościej: Szczerbatek czy Baymax mieli uroczą fizjonomię, pełne życia ruchy i zabawne głosy, które od razu ujmowały i wywoływały rzewne westchnienie, ale rozpisać takie cudo jest sztuką. Ałtorka wobec tego to w tej sytuacji ani chybi sztukmistrzyni. Bo u Marty Kisiel właśnie kreacje postaci stanowią o sile opowieści. Są tak wyraziste, nakreślone z ujmującym urokiem, tak przyjemnie niezaradne, głupiutkie albo przerysowane, że pomiędzy nimi a humorem śmiało można postawić znak równości. No, warto jeszcze upchnąć w pobliżu język powieści. Język… niecodziennie frapujący.
Ałtorka obficie wplata w narrację zabawy językowe różnej maści, nie unika trudniejszego słownictwa i długich zdań, budując idiolekty swoich literackich dzieci, a także wymyśla niebanalne porównania, które idealnie nadają się do powtarzania w towarzystwie. Specjalnie na potrzeby Licha, z racji tego, że nikt tak do końca nie zna płci aniołka, pisarka korzysta ze specyficznych form czasowników, np. zrobiłoś, umyłoś, wyszłoś, wywołujących uśmiech na twarzy, a samo Licho ma swoje powiedzonka, bez których już nie byłoby tak słodkim Lichem (alleluja!). Do tego warto dodać zgrabne operowanie językiem potocznym oraz żonglowanie kolokwializmami pozbawione prostactwa. Niektóre żarty ukryte w słowie to raj dla filologów, ale nie trzeba nimi być, aby w pełni cieszyć się humorem i nawiązaniami oferowanymi przez Dożywocie. Wystarczy ukraść duszę jakiegoś zagubionego filologa!
A warto, bo pierwsza książka Marty Kisiel, podobnie jak Nomen Omen, może się pochwalić iście balladowym, romantycznym, poetyckim powabem. Skarbnicą owej intertekstualności jest Szczęsny, szczęśliwy dzięki swej nieszczęśliwej miłości, niespełniony poeta cytujący na potęgę wszystko, czym katowano nas w szkole przy okazji Mickiewicza & spółki i czym nas nie katowano, bo stwierdzano, że co za dużo, to niezdrowo. Jest więc Lambro, są sonety, nawet tren Kochanowskiego wybrzmi, łzy czyste, rzęsiste się poleją i tak dalej. To wszystko ze znacznym puszczeniem oka w stronę czytelnika, który wie, że ałtorka wie, że on wie. Ja, prawdę mówiąc, widziałbym tu przypisy do kwestii Szczęsnego, coby się można było odwołać, doczytać w oryginale… może w następnym wznowieniu, kiedy to zacznie osiągać na Allegro astronomiczne kwoty? Zobaczymy – Dożywocie jest tak utaplane w romantycznym sosie, że aż przesiąkło, a całym smakiem potrawy zawładnęły te gagi pyszne i zmyślne.
Zarzuca się czasem książce, że brakuje jej fabuły, że zamiast złudzenia intrygi mogłaby Marta Kisiel skorzystać z intrygi par excellence. Ja jestem zdania, że gdyby tu była fabuła (oczywiście parabolizuję! Ona jest, ale malutka, drobniutka, niewychodząca przed szereg), mniej byłoby gagów, a te ałtorce wychodzą po mistrzowsku. Jest więc dobrze, jak jest – chcecie rozbudowanych planów wydarzeń, sięgnijcie po Nomen omen albo czekajcie na kontynuację Dożywocia. Z prywatnych źródeł wiem, że fabuły ma mieć więcej :) I cóż tu jeszcze dodać? Wychodzi na to, że wszystko mi się w książce podobało. Sporo w tym prawdy, bo przyjąwszy humorystyczną, absurdalną konwencję, bawiłem się naprawdę przednio, a otwarte i dające pole do popisu zakończenie (ach, trudno było się rozstawać z Lichotką!) zwiększyło apetyt na dalsze przygody Konrada Romańczuka.
Skosztujcie Dożywocia, jeśli łakniecie wieloakapitowych, ironicznych rozważań narratora, które aż kipią żartem i jaskrawym, wyrazistym jak smak letnich papierówek humorem. Nieprawdopodobnie się można zadomowić w tej Lichotce, poczuć jak w rodzinie, ale nie takiej, z którą dobrze wychodzi się tylko na zdjęciach. Oj, nie takiej!
PS Ałtorko, czy ja mogę, chcąc „z powodzeniem szerzyć myśl filologiczną”, przepoczwarzyć się w [Korektora mordercę] i dobrać się do trzewi księgi sielskiej, anielskiej, Dożywociem zwanej? Boleć nie będzie, relatywnie szczypać :)
Ilustracje: Elwira Pawlikowska
Podsumowanie:
Tytuł: Dożywocie
Autor: Marta Kisiel
Wydawca: Uroboros 2015
Moja ocena: 8+/10
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl
Właśnie miałam zamiar się za recenzję dwóch książek Marty Kisiel zabrać :). „Dożywocie” wg mnie wybitne nie jest, ale ma swój urok :). Dużo zgrabniej, a w tym samym klimacie, wg mnie napisany jest np. „Podatek”, albo chociaż „Wrota” Mileny Wójtowicz. W każdym razie, miło widzieć coraz więcej takich książek, bo lubię ten styl :).
Dwie pieczenie na jednym ogniu? Wyczekuję tekstu :) Ja z podobną stylistyką miałem na razie do czynienia tylko u Marty Kisiel – jestem pod wrażeniem, choć już wiem, że podobne książki muszę sobie dawkować, bo wtedy lepiej smakują (wg mnie czytanie „Dożywocia” i „Nomen Omen” w małym przedziale czasowym mogłoby być błędem). Uwielbiam styl Marty, więc jeśli mówisz, że p. Milena Wójtowicz pisze zgrabniej, to aż jestem ciekaw, jak to wygląda ; )
Nie no, „Ałtorka” zupełnie do mnie nie przemawia – taka tfurczość dla nastolatek
Jeśli mówimy o takich stereotypowych nastolatkach, z których się często podśmiewamy, krytykując niewyszukany gust, to proza Marty Kisiel zdecydowanie mi do nich nie pasuje, to nie ten typ humoru. A że styl luźny, młodzieżowy, przejaskrawiony – taka konwencja, moim zdaniem niestworzona po łebkach i niepozbawiona treści, więc lubię się przy niej zrelaksować i pośmiać ;) Ale że Ałtorka to nie Słowacki, który zachwycać musi, to rozumiem i szanuję gust, „Dożywocie” nie jest szablonową literaturą.
Jak to, nie ma fabuły ? Czy to tylko galeria dziwacznych postaci ? Może nie być intrygi, ale fabuła jest zawsze.
Wspomniałem w recenzji, że wyolbrzymiam, że żartuję z tym brakiem fabuły – chcąc dać wyraz tego, że w książce nie jest ona najważniejsza ;) Ba, tu nawet niezgorsza intryga jest!
:)
A co Ty sądzisz o tym, że jednak wizerunek kobiety mocno cierpi? Przy okazji mojej własnej relacji z „Dożywocia” wytknęła mi to koleżanka prowadząca bloga Dobry film/Zły film i według mnie ma sporo racji. Mamy paskudną porządnicką, która chciała życie uporządkować, a po której serce boli, mamy maszkarę w majtach wielkości namiotu i bezwzględną agentkę literacką, postaci tak bardzo przerysowane, że aż boli, a żadna z nich nie trafia do naszego serca. Dla głównego bohatera najlepszą opcją okazuje się dziewczyna… która nie ma głosu. To kobieta idealna, zjawia się znikąd, nie ma żadnego bagażu, wymagań i nie narzeka. Choć „Dożywocie” porwało mnie w całości, to jedno mi zgrzyta.
No, prawdę mówiąc, był taki moment, kiedy zastanowiłem się: „Ej, dlaczego ja nie lubię tu żadnej kobiety?!”. A ponieważ rzadko zwracam uwagę na takie elementy i zwykle nie doszukuję się podobnych znaczeń w książkach/filmach, to coś jest na rzeczy. To wrażenie trochę osłabia sama forma „Dożywocia” – w powieści przesiąkniętej absurdalnym humorem obraz kobiety złej mniej uderza niż w np. w prozie obyczajowej. Ciekawi mnie natomiast inna rzecz: jak długo musielibyśmy czekać na poważne głosy oburzenia, gdyby tę książkę napisał facet? ;) Serio, wtedy chyba analizom tego problemu nie byłoby końca, zwłaszcza że kobietom i zwierzakom naprawdę się tutaj dostaje!
Na pewno wytknięto by nie raz i o wiele szybciej, gdyby Marta Kisiel była mężczyzną;) Ale trzeb by Ałtorkę szturchnąć o wytłumaczenie czy to szalejąca jak macki morskiego potwora podświadomość czy zabieg celowy. No i ten ewidentny zwierzyzm na tle wyraźnej roślinofilii;p
Szturchnąłem delikatnie i jest ałtorska odezwa ;)
Macie tu wyjaśnienia Ałtorki: https://www.facebook.com/KisielzKlulika/posts/875056375896188?__mref=message_bubble
” Jest więc Lambro, są sonety, nawet tren Kochanowskiego wybrzmi, łzy czyste, rzęsiste się poleją i tak dalej.” czemu dowiaduję się dopiero teraz!? Lambrro!!!! LAMBRO !!! Panie Secrus, jak pan mógł milczeć o tej pro-pozycji!!!!
Zapewne przez zupełną niefrasobliwość albo przypuszczenie, że sposób, w jaki „Lambro” i masa innych tekstów są tu wprowadzane – czyli w zwierciadle tak zakrzywionym i przepełnionym humorem, jak tylko się da – nie dotrze do takich przeogromnych fanatyków (tak! fanatyków!) Słowackiego (i Wyspiańskiego!) jak Ty ;) Choć jako ciekawostkę zalecam. Marta Kisiel równie mocno, albo nawet bardziej, kocha i ubóstwia romantyzm.