[Czytam uczniom] „Momo” – Zawsze znajdujcie czas, by żyć właściwie…
Książki dla młodszych odbiorców muszą mieć jakiś cel. Nawet w swej rozrywkowej formie powinny kryć naukę – dosłowną albo taką, którą objaśnią dorośli, pogłówkują ze swoimi pociechami nad sensem, symbolem i przenośnią, nad tym, czemu służy ta piękna opowieść, którą właśnie przeczytaliśmy. Jakiś czas temu mówiłem, że niemiecki pisarz Michael Ende znakomicie kreuje historie ciekawe i pouczające, odnajdujące się pomiędzy tymi dwiema wartościami. Dziś parę słów o Momo, czyli osobliwej historii o złodziejach czasu i o dziecku, które zwróciło skradziony im czas. Zapewne i w 1973 roku temat powieści był nośny, ale obecnie problem pędzącego donikąd świata, gubiącego po drodze cenny czas, maluje się w jeszcze ciemniejszych barwach. Tym bardziej warto odczytać Momo na nowo – w szkole bądź na dobranoc – i wyciągnąć wnioski, które mnożą się w niej na każdym kroku.
Ale dość tego górnolotnego tonu, bo przed nami Momo – dziewczynka znikąd, bezdomne dziecko przebywające w ruinach amfiteatru. Nasza bohaterka korzysta z dobroci ludzi, zyskuje starszych i młodszych przyjaciół, bo jest w pewien sposób wyjątkowa: potrafi słuchać, a poprzez swoją uwagę rozwiązywać wszelkie spory bez użycia słów. To taka pierwotna siła, którą rzadko się u ludzi spotyka; mają ją w sobie dzieci, ale zazwyczaj tracą jeszcze przed tym, nim pojmą jej wyjątkowość – dorastając. Najpierw poznajemy Momo i kilka innych postaci w początkowych rozdziałach-anegdotach (największymi przyjaciółmi dziewczynki są Beppo Zamiatacz Ulic i Gigi Oprowadzacz), by potem przejść do właściwej fabuły – szarzy panowie, czyli agenci Kasy Oszczędności Czasu chcą zapanować nad ludzkim życiem. Są sprytni, przebiegli, oferują pomoc w oszczędzaniu czasu, tak naprawdę okradając ludzi z tego, co stanowi bezcenną wartość.
Fantastyczny rozdział, odczytany na jednym z wykładów w mojej uczelni, opowiada o wizycie agenta numer XYQ/384/b u fryzjera Fusiego. Skołowany pan bardzo szybko ulega retorycznym sztuczkom popielatego gościa i omamiony wizją liczb – możliwości oszczędzania miliardów sekund – puszcza w niebyt wszystko to, co sprawia, że jego życie nie jest czarno-białe: odrzuca pogawędki z klientami, życzliwość i sympatyczną postawę, oddaje matkę do domu starców, pozbywa się papużki, której karmienie tylko trwoni jego cenny czas, przestaje odwiedzać niepełnosprawną pannę Darię, rezygnując z półgodzinnych wizyt i codziennie ofiarowywanych kwiatków. „Ona zawsze tak się tym cieszy – odpowiedział pan Fusi bliski łez. – Ale patrząc na to trzeźwo – stwierdził agent – dla pana, panie Fusi, jest to czas stracony”. I tak radość życia znika, pula czasu przeznaczonego na zabawę i będącego pod władzą wyobraźni maleje, pozostaje mechanizm ruchów i gestów, brak miłości. Tylko Momo dostrzega tę zmianę, tylko ona zauważa, że pełen przyjaciół świat pustoszeje, że nikt nie ma dla niej czasu. I tylko ona jest odporna na działanie szarych panów. Ale jak mała dziewczynka może zapanować nad taką potęgą?
Prawda, że to mądra książka? Ileż można w jej kontekście dyskutować z dzieckiem o tym, co ważne w życiu, o hierarchii wartości i tym, że nigdy nie powinniśmy mówić, że na coś nie mamy czasu, jeśli to coś niesie za sobą choćby małe piękno. Powieść w sposób alegoryczny opowiada o czasie – odwiedzamy m.in. krainę „Nigdzie”, w której powstaje czas, tam spotykamy Mistrza Sekundusa Minutiusa Horę i serdeczną żółwicę Kasjopeję – kogoś na wzór strażników czasu. Z jednej strony mamy jasne oddzielenie postaci pozytywnych od negatywnych, zła od dobra, lecz obok tego Ende operuje symbolami, które na pewno pomogą młodym ludziom w pracy nad zrozumieniem tego pojęcia. Bo przecież pod płaszczykiem magicznej opowiastki autor przekazuje życiowe prawdy tak, jak powinno się to robić – na przykładach, prostymi a ładnymi słowami, za pomocą bohaterów, którzy wzbudzają sympatię czytelnika. Podziwiam to, że z tą charakterystyczną dla siebie gracją poruszył problemy konsumpcjonizmu, pracoholizmu, bezustannej pogoni za sukcesem, zaniedbywania relacji między ludźmi i usprawiedliwiania swoich niepowodzeń, choćby wychowawczych, zmyślonym brakiem czasu. W warstwie znaczeniowej Momo dzieje się mnóstwo, aż kipi od dziesiątek wartości, które tylko czekają, żeby je wydobyć na światło dzienne.
Otwierając księgę wyobraźni Endego, wchodzimy do magicznego świata w obecności oderwanych od szarej rzeczywistości bohaterów. Czasem widać konfrontację między nimi a złamanymi życiem dorosłymi, te brutalne zderzenia dojrzałego świata ze światem dzieci, wystudiowanego racjonalizmu z krainą bajecznej wyobraźni. Wtedy kibicujemy jednej słusznej stronie, moralizatorstwo działa, ale nie nazwałbym go tanim prawieniem morałów. Momo jest pięknym głosem młodego odbiorcy. Pokazuje wzór, do jakiego powinniśmy brnąć, ale wzór często nieprzystawalny do realiów. To nasuwa nam kolejną myśl, że realia powinny się zmienić. W tym też tonie Ende realizuje swoją misję: na nowo „uczy dzieci cieszyć się, zachwycać i marzyć”.
Momo to skarbnica kontekstów. W podręcznikach do szkół podstawowych pojawiają się krótkie fragmenty tej powieści omawiające dane problemy. Czyta się lekko, choć nie bezmyślnie; szybko, ale z refleksją pomiędzy wierszami. Ja już inaczej patrzę na tę książkę, nie mogę tak po prostu utożsamić się z młodziutką bohaterką, ale czuję, że młodsi odbiorcy ją polubią, a odpowiednio poprowadzeni – wyciągną ważne wnioski. Ende nie pisał prosto, zatem to tytuł dla troszkę starszych dzieci, które lubią poszukiwać, choćby ten proces bywał trudny. Momo niesie nam uniwersalne przesłanie na dziś: w dobie pędu, tabunów karierowiczów, świata pędzącego na złamanie karku mówi, że warto się zatrzymać, obejrzeć, przemyśleć, uśmiechnąć się i pokochać. Bawić się kontaktem z drugim człowiekiem, zawiązywać przyjaźnie, nie dając sobie zawiązać ciemnej chustki na oczach. Nie ulec szarym panom w popielatych płaszczach, którzy przyjdą pewnego razu i zaczną kusić. Przegonić ich precz!
Rodzic powinien przeczytać tę powieść swojemu dziecku. Coraz częściej jednak to dziecko powinno przeczytać ją rodzicowi. Powinni przeczytać ją razem, sobie nawzajem, choćby z podziałem na role :)
PS Pod koniec praktyki nauczycielskiej w szkole podstawowej rozdałem uczniom karteczki, na których mieli ocenić lekcje prowadzone przeze mnie. Jeden chłopiec napisał, że od kiedy go uczyłem, polubił język polski. Obiecał też, że będzie lepszy. Jak to jest, że siedziałem potem w domu nad tym skrawkiem papieru, zapełnionym nieporadnym charakterem pisma, czując w sobie coś nowego, z czym nigdy jeszcze się nie zetknąłem? A to tylko proste, szczere słowa…
Ilustracje: Marian Murawski
Podsumowanie:
Tytuł: Momo
Autor: Michael Ende
Wydawca: Nasza Księgarnia 1978 (premiera: 1973)
Moja ocena: 7/10
Kocham tę książkę. Przeczytałam ją już jako dorosła osoba, to była jedna z pierwszych lektur po niemiecku – jakżeż mnie oczarowała! Mądra i piękna. Czytać samemu i czytać dzieciom!
Też do tego namawiam :) Trochę żałuję, że poznałem ją dopiero jako dorosła osoba, bo nie mogę porównywać odbioru wtedy i dziś, ale na pewno będę naprawiał ten błąd u młodszego pokolenia i czytał, komu tylko zdołam! Ucieszyłem się, gdy zobaczyłem fragment „Momo” w podręczniku dla klasy 5., na którym pracowałem z uczniami.
Prawda, że takie słowa ucznia / studenta dają kopa? Ja dzięki temu, że sama usłyszałam je parę razy, zaczęłam otwarcie dziękować ludziom prowadzącym szkolenia, prelekcje, wykłady, prezentacje, itp. Żeby po prostu czuli że ich praca ma sens. A książka jest cudna :)
Są nie do przecenienia :) To wspaniałe postanowienie – dla nas to niewielki gest, a komuś może pomóc, dodać pewności, uświadomić mu, że nie działa na darmo. I gdy ktoś nas obdarzy dobrym słowem, to automatycznie chcemy tę pozytywną energię nieść dalej. Dlatego też zdarza mi się tak po prostu wyrażać wdzięczność, dziękować.
Właśnie z powodu pandemi czytam tą książkę mojemu 8 letniemu synkowi. Jest nią zafascynowany a ja razem z nim.
Pięknie! Pamiętam, jak duże wrażenie zrobiła też na mnie :) W dodatku porusza tematy, na które z pewnością warto porozmawiać z synkiem. Ślę pozdrowienia!