„Szczygieł” – Miejska epopeja wspomnień…
Zastanawia mnie, czy o książkach, których nie można nakreślić w kilku słowach bądź zdaniach, pisze się najłatwiej czy najtrudniej. Bo pamiętam, jak próbowałem wytłumaczyć koledze, któremu poleciłem wcześniej Tajemną historię (swoją drogą, był zachwycony), dlaczego za kilka dni zamierzam sięgnąć po Szczygła. Nie wiedziałem, jak tę powieść przedstawić, choć przecież czytałem blurb i jakieś skrótowe próby określenia jej treści w internecie. Teraz, po długiej i niebywale kształcącej literackiej wędrówce, nadal nie potrafiłbym lapidarnie ubrać w słowa odpowiedzi na pytanie: ale o czym to jest? To jednak dobrze, bo pisząc więcej i sięgając głębiej, nie będę odczuwał konieczności ścieśniania myśli, by recenzja nie była prze: -gadana, -sadzona, -intelektualizowana, -gięta. Może taka będzie, ale przecież ja muszę i chcę dotrzeć do tego, co pragnę przekazać.
Szczygieł to opowieść o chłopcu, który pewnego deszczowego dnia w Nowym Jorku traci matkę w zamachu na budynek muzeum. Jeszcze niedawno przechadzał się z nią wśród pięknych arcydzieł malarstwa, słuchając jej aksamitnego głosu i drżąc na myśl o popołudniowej wizycie rodzicielki u dyrektora szkoły, a teraz pozostał całkiem sam, ze zburzonym w jednej sekundzie dzieciństwem. W tej samej sekundzie odbył długą rozmowę z umierającym pod gruzami mężczyzną, który oprócz echa słów i przedśmiertnych majaków przekazał mu drogocenny pierścień mający doprowadzić chłopca do sklepu z antykami oraz skłonił do wyniesienia ze zgliszczy muzealnej sali wielkiego dzieła sztuki – „Szczygła” Carela Fabritiusa z 1654 roku. Tym chłopcem jest Theo Decker. To początek jego wieloletniej, wyjątkowej podróży, pierwszy rozdział księgi życia i opowieści każdego gatunku, preludium historii jednego istnienia w wielu światach, inicjujący ruch pędzla na czystym płótnie, zapowiadający arcydzieło. O tym traktuje najnowsza powieść Donny Tartt.
Autorka znów decyduje się na pierwszoosobowe spojrzenie, aby uczucia Theo, najpierw trzynastoletniego, zagubionego w wielkim świecie bez miłości, a potem z roku na rok zmieniającego się pod wpływem życiowej tułaczki, wygrawerować we wrażliwości czytelników – i ten zabieg się udaje. Emocje płynące z lektury nie są przeszarżowane, wydają się na tyle autentyczne, jakby opowiedziana historia nie była wytworem wyobraźni Donny Tartt. To najlepszej próby powieść drogi – bogatej terytorialnie, ale też tej przeżywanej wewnątrz bohatera – Bildungsroman, jaki cenię najbardziej, podróż, tułaczka, homo viator w jednym, idealne połączenie. Nowy Jork, Las Vegas, Amsterdam; odmalowane w różnych etapach życia Theo, na różnych poziomach bogactwa lub ubóstwa, dosłownego albo duchowego. Każde odwiedzone miejsce ma duszę, choć jest tylko skrawkiem rzeczywistości w konkretnym czasie. Każde coś bohaterowi oferuje, coś obiecuje. To obserwowanie zmian u Theo pod wpływem napotykanych osób i kolejnych środowisk jest niebywale kształcącym doświadczeniem – daje panoramiczne spojrzenie, pozwala w każdym szczególe wysuwać analogie do własnych przeżyć i je rozważać.
Poszczególne części powieści, podzielone na długie rozdziały, wprowadzają tak inne od siebie realia, jakbyśmy czytali kilka książek w jednej. Podczas gdy fabuła przenosi się z Nowego Jorku do Las Vegas, a potem wraca w okolice Park Avenue, zmianie ulega wszystko. Zostaje Theo Decker, ale to już inny Theo Decker, naznaczony mocnymi doświadczeniami. W pewnym momencie w jego życiu pojawiają się: niezapamiętany najlepiej z przeszłości ojciec, jego, hm… wybranka Xandra oraz Boris (postać dla wielu kultowa, w dodatku wprowadzająca wątek polski). I alkohol oraz narkotyki. Dużo chlania i ćpania. Szok, jaki przeżywamy, pochłaniając kolejne strony z ekscesami, które przecież tak nie pasują do samotnego chłopca poznanego w najgorszych chwilach jego życia, stanowi o sile opowieści Tartt. Tu też warto wspomnieć, że autorka reprezentuje pisarstwo szczegółowe – potrafi w piękny sposób opisywać proces restauracji antyków, robienia krzeseł, czynić dygresje o sztuce i filozofii, swobodnie poruszać się w rejonach półświatka i plastycznie oddawać stany wywoływane przez narkotyki (nie wiem, na ile pomocne były doświadczenia z dzieciństwa pisarki, która jako mała dziewczynka spędziła kilka lat w gorączce, upojeniu alkoholowym albo naćpana, co było efektem domowych sposobów leczenia proponowanych przez pradziadka). W każdym razie, o ile momentami dzieje się naprawdę dużo, a końcowe rozdziały zamieniają się w pierwszej klasy sensację, Szczygieł to literatura mocno refleksyjna, której rozsmakowanie w słowach olśniewa, czyni wyjątkową. Sensualność doznań, jakie Donna Tartt przekazuje, pisząc, oddziałuje na czytelnika wszystkimi kolorami świata, każdym zapachem i dźwiękiem, których możemy nawet nie znać. Nietrudno się przy lekturze rozmarzyć, nietrudno zapomnieć o wszystkim wokół. Często porównuję style pisania do wody, pływania. Jeśli coś „się dobrze czyta”, to płynie. Ale tutaj, i nie ma w tym ani cienia przesady, to jak unoszenie się na powierzchni najczystszej toni, poddawanie ciała każdej najmniejszej fali. Tak, czytanie Szczygła to przyjemność.
Niezmienne w toku narracji pozostają dwie kwestie: wracający jak bumerang temat ukrywanego obrazu, którego poszukiwania są zakrojone na ogromną skalę, oraz żywe echo tragedii małego Theo, śmierć matki rzutująca na resztę życia chłopca. Donna Tartt potrafi zgrabnie poruszać się między konwencjami, aby nie stracić choćby najdrobniejszego niuansu, który mogłaby zawrzeć w Szczygle – raz akcja nabiera tempa, język ulega brutalizacji, intryga zatacza coraz szersze kręgi, a innym razem autorka oddaje się nieśpiesznym, sentymentalnym, sennym wręcz wspomnieniom swojego bohatera, z lekkością wraca do jego dzieciństwa i pisze o nim przepięknie. Mama wciąż żyje w myślach i słowach Theo. W drobnych gestach, ostatnich minutach radości, codziennych rytuałach, które przypominają, jacy byli ze sobą szczęśliwi, jak się kochali. Nie możemy zapominać, że to też powieść o stracie, o przypadkowości losu, o sile wpływania jednego człowieka na drugiego, nieśmiertelności piękna, o dobru i złu. Wielu motywów nie ma wręcz sensu nazywać, one kiełkują sobie indywidualnie w toku narracji i my je odczuwamy. Część z nich pojawia się w monologach wewnętrznych – nie zawsze odkrywczych, ale to wybaczam. Szczygieł rozrasta się z czasem do powieści iście epickiej, do której można wracać. Bo te 840 stron wystarcza, żeby nie traktować najnowszej książki Tartt jako fikcję, lecz prawdę.
Szczygieł to literatura trafiająca w najczulsze rejestry wrażliwości. Jak pamiętna melodia, słowa wędrują dużo głębiej, niż może nawet chcielibyśmy im pozwolić. Ale takie są opowieści Donny Tartt. To była fantastyczna, cudowna przygoda, jak rozmowa z dawnym przyjacielem po latach, który opowiada o swoim niełatwym, pełnym skrajności życiu, przywołując wspomnienia z dzieciństwa, zapachy i smaki, w dobrze znanej knajpie, która nam się z nim kojarzy. A my, zasłuchani, spędzamy tak noc, dwie noce, trzy. Nie wiedząc kiedy i jak, czując się dobrze i bezpiecznie. Otuleni przez potrzebną historię, wyśpiewaną słowami wyjątkowej współczesnej pieśniarki.
Podsumowanie:
Tytuł: Szczygieł
Autor: Donna Tartt
Wydawca: Znak Literanova 2015
Moja ocena: 9/10
Za możliwość przeczytania książki serdecznie dziękuję księgarni internetowej bookmaster.com.pl (serio, dzięki, wspa-nia-ła książka!)
Bardzo dobra recenzja. Domyślam się, jak trudno było ją stworzyć, bo sam mam podobne trudności pisać o książkach, mimo że mnie zachwyciły i mają dużą ilość stron (a wiec niby jest o czym pisać). Już kilka razy natknąłem się na tę książkę razem ze „Wszystko, co lśni”. Obie cegły i obie bardzo wysoko oceniane. Będę się musiał im przyjrzeć.
Dzięki ;) Przypuszczałem, że będzie trudno, więc dałem się porwać zdaniom, po prostu, a też notatki sporządzane podczas lektury pomogły (uwielbiam to, gdy odrywam się na minutę od książki, choć jest ciężko, żeby zapisać całe gotowe zdanie, które samo uformowało się magicznie w głowie i będzie pasowało do recenzji). „Wszystko, co lśni” też mi wiele razy mignęło, zapewne kiedyś sięgnę, choć na pewno nieprędko. „Szczygła” zacząłem czytać po wspaniałych wrażeniach z „Tajemnej historii” Tartt – pod koniec września Znak wznowi wydanie (pierwsze i jedyne w Polsce jest z ’92 r., dlatego teraz książkę tak trudno dostać), a ja na pewno kupię po to, żeby mieć na półce ;)
Pięknie napisana recenzja :)
Zachęcasz bardzo mocno do lektury – mam „Szczygła” na czytniku, tylko motywacji do tak długiej lektury wciąż brak. Ale to się zmieni..
Bardzo dziękuję :) Radzę poczekać na motywację – książka aż prosi się o to, żeby poświęcić jej więcej czasu i nie rozpraszać żadną inną lekturą. Ja tak zrobiłem i, jak widać po tekście, nie żałuję.
Wiedziałam! Wiedziałam! :D To właśnie jest taka opowieść, przy której nie sposób było się Tobie nie zachwycić :D I mi również :D I oczywiście wspaniale napisana recenzja, ale to wiadomo – powtarzam się za każdym razem.
A w ogóle ostatnio wpadłam na trop kolejnego tytułu tego gatunku i miałam do Ciebie pisać i totalnie wyleciał mi z głowy! Jak tylko sobie przypomnę, to od razu dam znać, bo pamiętam, że to było cos naprawdę pysznego. :)
Od pierwszych słów byłem pewny, że Donna Tartt tego nie zepsuje, że nawet jeśli pobłądzi z fabułą nie tam, gdzie oczekuję, to będę czytał z nieustannym zachwytem ;) Wspaniałe literackie doznanie, a autorka do tego wcale nie pobłądziła.
Czekam, aż sobie przypomnisz :D „Szczygła” trudno będzie przeskoczyć, a nawet – mam wrażenie – znaleźć coś podobnego, ale cenię sobie Twoją intuicję! ;)
„Szczygieł” wymiótł wszystko i ze mną także zostanie na zawsze :) Teraz moja Mama zabiera się za lekturę i czuję, że też zostanie zarażona Donną Tartt :D
I muszę sobie przypomnieć! :)
O, ja mojej też poleciłem :)
:D
[…] Secrus z Tramwaju Nr4 o „Szczygle” Donny Tartt: TUTAJ […]