Czytanie za granicą – Szkocja
Po lekkim zamieszaniu zapraszamy do Szkocji, zaglądający zza granicy zwróćcie baczną na koniec, bo autor stawia ciekawe pytanie.
Czytanie za granicą – Szkocja
Robert
Na początek muszę coś wyjaśnić, gdy Janek zaprosił mnie do tej serii szykowałem się na mój letni wyjazd. W sumie problemu nie było, miałem jeszcze tydzień, temat w miarę znam – książki czytam, z biblioteki korzystam… a więc nie ma sprawy dzień, dwa i tekst będzie napisany…
I już prawie miałem wysłać tekst, gdy przeczytałem wpis Łucji „MÓL KSIĄŻKOWY NA WYSPACH” na temat Anglii.
Po tej lekturze stwierdziłem, że muszę jeszcze raz sprawdzić moje dane, bo wyglądają zbyt optymistycznie…
Tak więc po powrocie do domu jeszcze raz sprawdziłem dane, przemyślałem to i owo, i… mój pogląd niewiele się zmienił. Może jestem z tych, dla których szklanka zawsze jest w połowie pełna…? Pewnie tak…
No to do rzeczy:
Szkocja książką stoi
Może ten podtytuł wyda się Wam przesadzony, ale zaraz postaram się tę tezę obronić.
Zacznijmy od historii: reformacja w Szkocji i w końcu powstanie Kościoła Prezbiteriańskiego – gdzie głównym obowiązkiem wiernych było indywidualne studiowanie Biblii zaowocowało powszechną nauką czytania szkotów. Jak to ujęła Alice Munro w Widoku z Castle Rock – „… John Knox postanowił, iż każde dziecko powinno nauczyć się czytać i pisać w jakiejś wiejskiej szkółce po to, aby wszyscy mogli czytać Biblię …” I tak też Szkoci zaczęli czytać…
Edukacja nie była zastrzeżona jedynie dla bogatych, czego przykładem jest Robert Burns. Ten syn dość ubogiego farmera stał się największym poetą Szkocji.
Niedługo później pojawi się Walter Scott, Robert Louis Stevenson, Sir Arthur Conan Doyle, sir J.M. Barrie, itd. itp. można by tu jeszcze długo wymieniać, ale do rzeczy: najważniejszą sprawą jest to, że ludzie, zwykli robotnicy, czy farmerzy czytali ich książki. Czy to kupując tanie wydania, czy też czytając powieści w odcinkach w prasie.
Gazety… to kolejny niezwykły rozdział tej historii. Wyobraźcie sobie DARMOWY tygodnik wychodzący w niespełna 2-tysięcznym miasteczku w 1885 roku… Znajdziecie tam i bieżące informację, ogłoszenia, ale i powieść w odcinkach oraz wiersze lokalnych poetów… Zresztą do dziś w The Scotsman możemy czytać słynną już serię „44 Scotland Street”.
Lokalne
I tu dochodzimy do najważniejszego. Lokalne – to jest słowo klucz.
Coś, z czym można się utożsamić coś, co wiąże się z konkretnym miejscem, a jeszcze najlepiej jak to jest seria…
Wyliczając tylko te pozycje, które zostały przetłumaczone na język polski mogę podać: cykl Hamish Macbeth (Sutherland), tryptyk z wyspy Lewis (Hebrydy Zewnętrzne), serię Szetlandzką, serię z inspektorem Rebusem (Edynburg), inspektor Lennox (Glasgow), czy w końcu 44 Scotland Street (Edynburg)
Wszystkie te serie są powiązane z konkretnym miejscem, i jak łatwo zauważyć prawie wszystkie to kryminały… Tak, Szkoci kochają kryminały…
Kryminały, ale i książki dotyczące lokalnej historii (mówiąc lokalnej mam na myśli np. historię małej wioski, czy jakiejś niewielkiej doliny), oraz oczywiście pozycje mówiące o szkockim wkładzie w historię świata.
Czyli kryminał, historia i ostatnio kuchnia, przede wszystkim szkocka, ale nie tylko – oto ulubione tematy.
Nowa książka w sklepie kosztuje tyle ile wynosi minimalna stawka za godzinę pracy. Oczywiście wydania w twardej oprawie i ze zdjęciami kosztują więcej, ale wciąż nie jest to cena zaporowa. A po jakimś czasie, można je już kupić taniej na wysprzedaży.
A teraz ciekawostka – według badań 70% Szkotów kupiło w zeszłym roku przynajmniej jedną książkę szkockiego autora, a 35% deklaruje, że rocznie kupuje co najmniej dwie książki napisane przez swych rodaków. (mowa tu tylko o miejscowych autorach – nie wliczając w to innych pozycji) Równocześnie Szkocja jest krajem w którym praktycznie nie ma księgarń… No dobra przegiąłem, są księgarnie, można je spotkać w większych miastach (wszystkich 6… ; -) ) Książki kupuje się tu głównie w księgarniach internetowych, a ostatnio również bezpośrednio na czytniku.
Małe lokalne księgarnie? Nie, nie ma. Nie mają rynkowej racji bytu. Są za to małe księgarnie specjalistyczne: religijne, muzyczne, historyczne. To tak a propos dyskusji, jaką obserwuję o ujednoliconych cenach i lokalnych księgarniach w Polsce.
Za to są moje ulubione charity shop (sklepy dobroczynne) tu można dostać książki już za 0,5 – 2 funty. Ale nie cena jest najważniejsza, ale to uczucie – „co dziś upoluję…”
Promocja – nie reklama
No dobra, nie ma księgarń, ale ludzie kupują książki? Więc jak oni to robią?
Książka jest obecna w mediach. W radiu, w TV, w gazetach… pojawiają się rozmowy z pisarzami, informacje wydawnicze, recenzje. I nie jest to na 37 st. dziennika, małą czcionką w dolnym rogu, nie jest to w godzinach najmniejszej możliwej oglądalności i albo, jako koszmarnie nudna „rozmowa, albo nachalna reklama…
Książka jest promowana – nie reklamowana. Nie ma nachalności sprzedaży tytułu, jest rozmowa z pisarzem – a to duża różnica. O książkach mówi się po prostu tak samo jak o muzyce, czy filmie. Bez zadęcia, bez frazesów ot, zwykła ludzka rzecz…
No i jeszcze imprezy… wyobrażacie sobie dwutygodniowy festiwal książki w Edynburgu w trakcie którego odbywa się ponad 700 imprez, gdzie można spotkać 800 autorów z 55 krajów… Nie będę tu wymieniał lokalnych imprez… (znów lokalne) czy bardziej specjalistycznych, jak np. Bloody Scotland (festiwal kryminału – jakżeby inaczej….)
A w szkole? 10-latkowie piszą swą pierwszą w życiu powieść, odbywa się ogólnokrajowy konkurs „500 słów”, dzieciaki co tydzień opowiadają o książce którą przeczytały (same wybierają co chcą czytać) itd. itp.
Biblioteki
No tak, ale miało być o bibliotekach…
Może nie ma księgarni, ale są biblioteki.
Praktycznie w każdym miasteczku hrabstwa w którym mieszkam znajduje się biblioteka. Nie są to osobne instytucje – wszystkie biblioteki w hrabstwie działają jako sieć. Zapisujesz się w jednej z nich (bezpłatnie) i możesz wypożyczyć książkę z którejkolwiek na terenie twego hrabstwa. To gdzie oddasz książkę nie ma znaczenia – po prostu tam gdzie ci było akurat po drodze. Jak szukasz jakiejś konkretnej książki, albo książki na jakiś temat to bibliotekarz bez problemu wyszuka Ci coś w katalogu i jeżeli dana pozycja nie znajduje się akurat w tej bibliotece to ją dla ciebie zamówi.
Oczywiście możesz sam wyszukać i zamówić książkę w katalogu na stronie internetowej.
Sama biblioteka to coś więcej niż półki z książkami, to miejsce gdzie możesz przyjść z dzieckiem – jest specjalny kącik dla dzieciaków gdzie mogą się pobawić, pooglądać książeczki, albo posłuchać jak ktoś z wolontariuszy czyta książkę…
Jest też miejsce dla Ciebie, gdzie możesz usiąść w fotelu z kawą (automat z kawą jest na miejscu) i poprzeglądać interesujące Cię tytuły. Można też skorzystać z kilku stanowisk z komputerami.
Jest też możliwość wypożyczenia zarówno ebooka jak i audiobooka. Co nie ukrywam jest dla mnie doskonałą sprawą – słuchanie książek w pracy, czy w trakcie długich spacerów … to lubię najbardziej… ;-)
No dobrze, pięknie i miło. Obsługa zawsze pomocna i uśmiechnięta – czysta idylla…
Nie tak do końca. Choć co miesiąc w bibliotece pojawia się ok. 500 nowych tytułów – to nie zawsze możemy tam znaleźć te najbardziej „gorące nowości”. Nie jest źle, ale …
No i druga sprawa: mieszkając w jednym hrabstwie, nie mogę się zapisać do biblioteki sąsiedniego hrabstwa. Tam gdzie mieszkasz – tam masz swą bibliotekę. I tak, mimo że regularnie co 2-3 tygodnie jeżdżę do najbliższego dużego miasta na zakupy, i za każdym razem przechodzę tuż obok biblioteki – jednak jej drzwi są dla mnie zamknięte… ;-(
A co gorsza, nie mogę skorzystać z ich, dużo większej bazy audio i e-booków.
No dobra odmalowałem tutaj całkiem piękną historię jak to w Szkocji wszyscy i wszędzie czytają… Oczywiście że nie jest wcale tak pięknie – co prawda 68% Szkotów deklaruje że czyta coś dla przyjemności. (takie tutaj się zadaje pytanie – nie ile książek, ale czy czytasz dla przyjemności…) Jednak wiadomo że net, fb, filmy, gry itd. itp. Tego się pewnie nie da przeskoczyć. Co jest jednak na plus, to fakt że książka istnieje w życiu publicznym, jest tak samo ważna jak inne składowe kultury, po prostu książka wciąż żyje w narodzie… I co cieszy, w poczekalni u lekarza czy w autobusie bardzo często widzę ludzi z książką czy czytnikiem i to zarówno tych starszych jak i młodzież. Więc książka chyba jeszcze nie umarła… ;-)
[slideshow_deploy id=’7233′]
O mnie
Od 10 lat mieszkam w szkockich górach, emigrację do tego akurat skrawka świata wybrałem całkowicie świadomie i celowo. Może nie ma tu zasięgu komórki, telewizji cyfrowej, ani radia a do najbliższego sklepu masz pół godziny jazdy samochodem, ale wszystko to staje się nieważne gdy wyjdziesz rano z kawą do ogrodu i obserwujesz cienie chmur biegające po pobliskich górach… zapraszam na mą stronę www.mojszkocja.com
Autor zastanawia się jeszcze nad jednym, może ktoś z was ma odwagę odpowiedzieć?
Po lekturze tych wpisów z różnych stron świata przyszło mi do głowy pytanie, na które chciałbym uzyskać odpowiedź
Jak jest z czytelnictwem wśród Polaków (szczególnie dotyczy to tzw. Europy Zachodniej), którzy tu mieszkają i pracują od powiedzmy 5 lat wzwyż? (5 lat na zaaklimatyzowanie się itp)
Mamy miejscowe zarobki, kupić książkę czy kindla to nie problem, kupić w polskich sklepach to nie problem… ile czyta nasza emigracja???
Czy relatywne zmniejszenie ceny książki wpłynęło na zwiększenie pochłanianych przez naszych rodaków książek?
Myślę że odpowiedź na to pytanie dało by nam trochę do myślenia…