Czytanie za granicą – Włochy
Jedziemy na południe! Agnieszka mieszkająca we Włoszech od ponad 12 lat zabiera nas na wyprawę do słonecznej Italii.
Z czytelnictwem we Włoszech jest dość podobnie jak w Polsce. Według danych włoskiego urzędu statystycznego z listopada 2014 r. ponad 23 miliony i 750 tys. Włochów powyżej 6 roku życia zadeklarowało, że przeczytało co najmniej 1 książkę w ostatnich 12 miesiącach – stanowi to 41 % całej ludności mieszkającej we Włoszech. To o dwa procent mniej niż w 2013 roku. Słowem tendencja zniżkowa również w Italii od kilku dobrych lat się utrzymuje. Dodam, że według tych samych statystyk w co dziesiąta rodzina nie ma w domu żadnej publikacji (podobnie w Polsce).
Nie będę przytaczać wszystkich danych, powiem tylko w skrócie, że czyta więcej kobiet, czyta się więcej w rodzinach, gdzie oboje rodzice są czytający, jest więcej czytelników na północy niż południu (dla nieorientujących się w realiach włoskich, przypominam, że istnieje ostry podział na Włochy północne i południowe). Tylko 14% czytających deklaruje, że czyta więcej niż 1 książkę miesięcznie. Ciekawostka: Włochy to kraj, w którym jest najwyższe na świecie czytelnictwo czasopism sportowych – dodam, że codziennie wychodzą takie gazety jak Gazzetta dello Sport całkowicie poświęcony sportom – nie ma baru we Włoszech, w którym rano nie można by było zerknąć na wyniki sportowe (głównie piłka nożna, na pozostałe dyscypliny sportowe przeznaczonych jest maksymalnie kilka stron).
Ten spadek czytelnictwa, o którym wspomniałam na początku spowodowały, że władze włoskie starają się jakoś poprawić sytuację. Jesienią ubiegłego roku rząd zatwierdził propozycję wprowadzenia ulg podatkowych dla osób kupujących książki. Państwo włoskie miało zwracać 19% od sumy zakupu książek od podatku dochodowego w latach 2014-2016. Ostatecznie z dekretu praktycznie się wycofano i po szumnych zapowiedziach nie pozostało nic. Trzeba jednak przyznać, że we Włoszech wyprawa do księgarni to czysta przyjemność, księgarnie zachęcają jak mogą do spędzenia w nich czasu, można na spokojnie wybierać i przebierać, nie brak saloników czytelniczych, a nawet można wypić kawę. Dla dzieci przygotowywane są kąciki zabawowe, można przebierać, kartkować i nikt o to się nie burzy.
Podobna sprawa wygląda w większości bibliotek – ich pracownicy dwoją się i troją, by zachęcić do korzystania ze zbiorów. W mojej “wioskowej” bibliotece normalną rzeczą jest co miesięczny mail z informacjami o nowościach czy jakiś spotkaniach z autorem. Biblioteki między sobą współpracują i nie jest problemem ściągnięcie z innej tomu, którego brak w mojej bibliotece. Cały region, w którym mieszkam, połączony jest działającym od kilku lat projektem tzw. biblioteka w sieci – gdzie teoretycznie można sprawdzić, w której bibliotece znajduje się poszukiwana pozycja. Istnieje narodowy katalog usług bibliotecznych Opac SBN oraz spis wszystkich bibliotek włoskich (nosi ona długą nazwę: Istituto Centrale per il catalogo unico delle biblioteche italiane e per le informazioni bibliografiche, link www.iccu.sbn.it ) – swego rodzaju sieć biblioteczna, prace nad jej utworzeniem prowadzono od lat 90-tych. Na stronie znalazłam informację, że w chwili obecnej we Włoszech istnieje 17447 bibliotek (publicznych, uniwersyteckich, miejskich, wiejskich, przykościelnych, seminaryjnych, zakonnych, watykańskich).
Odpowiednikiem polskiej Biblioteki Narodowej we Włoszech są Biblioteca Nazionale Centrale a Firenze i Biblioteca Nazionale Centrale di Firenze. Dlaczego aż dwie? Zawsze mam wrażenie że we Włoszech muszą sobie trochę skomplikować życie i proste rozwiązania nie są akceptowane. Otóż biblioteka publiczna narodziła się we Włoszech tuż po zjednoczeniu kraju w 1861 r. Tak naprawdę dopiero wtedy powstało obecne państwo włoskie, wcześniej to był zlepek państw, księstw, republik i innych tworów politycznych, które niewiele łączyło, wręcz przeciwnie, wzajemnie się zwalczały i, delikatnie to ujmując, nie lubiły się. Duch odrębności regionalnej żyje nadal w ludziach, niekiedy mówi się, że tak naprawdę Włochy bardziej się zjednoczyły dzięki telewizji. W każdym bądź razie kiedy to na kilka lat stolicą zjednoczonych Włoch została Florencja, tam właśnie umieszczono siedzibę głównej biblioteki narodowej. W chwili gdy kilka lat później stolicę przeniesiono do Rzymu tam również wkrótce powstała siedziba biblioteki narodowej, ale tej we Florencji nie zlikwidowano i tak już pozostało aż do tej pory.
Włoska Biblioteka Narodowa we Florencji – fasada, źródło wikipedia
O ogromie zasobów tychże dwóch bibliotek może świadczyć fakt, że Biblioteka Narodowa we Florencji w chwili obecnej ma ok. 140 km półek zapełnionych książkami i co roku przybywa jej ok. 1,5 km nowych publikacji (dla tych którzy nie wiedzą, głównym zadaniem biblioteki narodowej danego kraju jest gromadzić przynajmniej po 1 egzemplarzu każdej publikacji wydanej na terenie tegoż kraju, każde wydawnictwo jest zobowiązane przekazać za darmo do biblioteki narodowej 1 nowo wydaną pozycję; w tych bibliotekach raczej się gromadzi książki, a nie wypożycza). W każdym bądź razie to właśnie biblioteka narodowa we Florencji jest największą biblioteką we Włoszech.
Sala manuskryptów w Bibliotece Narodowej we Florencji, źródło http://ladante.arte.it/
Natomiast Biblioteka Watykańska jest najstarszą biblioteka we Włoszech i należy do jednych z najstarszych bibliotek na świecie oraz zaliczana jest do grupy bibliotek posiadających najcenniejsze na świecie publikacje.
Jedna z sal biblioteki watykańskiej, źródło wikipedia
Chciałam jeszcze tutaj wspomnieć o bibliotece klasztoru benedyktynów na Monte Cassino, która to ma jedno z najliczniejszych zbiorów bibliotecznych od czasów starożytnych (klasztor powstał w VI wieku, założony został właśnie przez św. Benedykta) i na szczęście pomimo zniszczeń w wyniku bombardowania w 1944 r., dzieła w posiadaniu tejże biblioteki klasztornej udało się uratować i przechować w Watykanie. Wszystkie bardzo cenne i bezcenne dzieła wróciły na swoje miejsce po odbudowie całego klasztoru w latach 60-tych ubiegłego wieku). Dodam, że Włochy to kraj z największą liczbą na świecie bibliotek średniowiecznych z XII-XIV wieku, ma ich aż 21, drugie miejsce zajmuje Francja.
A teraz troszkę bardziej subiektywnie. Kiedy jakieś 15 lat temu pierwszy raz wsiadłam do pociągu we Włoszech, pierwszą rzeczą która zwróciła moja uwagę był fakt, że wiele osób czytało w pociągu książkę. Zaskoczyło mnie to chyba na tyle, bowiem w Polsce raczej widywałam czytających gazety, rzadko kogoś z książką. Poza tym książki te, wydawały mi się wtedy dość grubawe i była to z reguły poważniejsza proza. Obecnie te “knigi” zastąpione zostały przez tablety, telefony, komputery, ipady i najróżniejsze czytniki. Co prawda już nie podróżuję tak często pociągiem jak jakiś czas temu, ale to subiektywne wrażenie zostało mi do tej pory i kiedy mam okazję wsiąść do pociągu od razu sprawdzam, czy ktoś jeszcze ma jakąś książkę w ręku.
Na zakończenie chciałam jeszcze tylko krótko wspomnieć o włoskich wystawach i targach książek – największą i bodajże najpopularniejszą w tej chwili jest Fiera del Libro w Turynie (są oczywiście również podobne spotkania i w Rzymie czy w Mediolanie, Modenie, itp.) oraz międzynarodowa wystawa Bologna Children’s Book Fair, gdzie zjeżdżają się naprawdę najważniejsze na świecie wydawnictwa zajmujące się literaturą dziecięcą, także z Polski. W trakcie wystawy wręczane są prestiżowe nagrody dla ilustratorów książek dla dzieci. W ostatnich latach częstymi laureatami byli również polscy ilustratorzy jak np. Iwona Chmielewska czy Jan Bajtlik.
Dorzucę jeszcze parę zdań odnośnie włoskiej literatury dla dzieci. Od wielu lat we Włoszech trwa akcja Nati per leggere (przetłumaczyłabym to jako urodzeni dla lektury) – akcja na wzór polskiej kampanii społecznej Cała Polska czyta dzieciom – zajmuje się promocją czytelnictwa dla dzieci (głośne czytanie małym dzieciom) i wśród dzieci (popularyzacja czytelnictwa wśród dzieci szkolnych). We włoskiej szkole nie ma czegoś takiego, jak lista lektur czy kanon lektur szkolnych, które trzeba w ciągu roku szkolnego zaliczyć. Starszy syn od pierwszej klasy co dwa tygodnie ma dwie godziny zajęć w bibliotece, podczas których między innymi wybiera sobie jedną książkę do wypożyczenia do domu. W przedszkolu takie zajęcia miał raz w tygodniu i też wtedy samodzielnie wybierał sobie do wypożyczenia pozycję, która go interesowała. Ciekawą rzeczą, którą zauważyłam, a która bodajże w Polsce nie jest jeszcze bardzo znana i popularna (chociaż jakieś próby już są) to serie książek zróżnicowane wiekowo, to znaczy dla każdej grupy wiekowej pisane są specjalnie dobrane w treści, odpowiednio ilustrowane pozycje – dla tych młodszych teksty są proste, drukowane odpowiednio dużą czcionką. Wraz z wiekiem teksty są coraz bardziej trudne. Efekt: łatwiej jest dziecku, które dopiero uczy się czytać i pisać, przeczytać taką odpowiednio dla niego napisaną książeczkę z prostym tekstem i stopniować trudność czytanych tekstów. Być może to pomysł włoskich specjalistów od książek na wykształcenie dobrych czytelników w przyszłości?
Autor: Agnieszka
blog: makowe pole
www.makowapani.blogspot.it
Ulgi podatkowe dla czytających książki…na to by u nas na pewno nie wpadli ;)
Nie tylko na to ;)
Ale na patent z dwoma bibliotekami wpadli, Narodowa i Jagiellońska ;)
Dokładnie chciałam o tym pisać. ;) W końcu jak z Krakowa do Warszawy przenieśli stolicę, to co bibliotekę też by mieli przenieść? ;)
Świetny tekst, tyle ciekawych rzeczy można się z niego dowiedzieć! Szczególnie zainteresował mnie fakt, że we Włoszech nie ma czegoś takiego jak lektury szkolne. Ciekawe, jak by to się sprawdziło w Polsce. Czy wtedy dzieci chętniej sięgałyby po książki, czy może w ogóle przestałyby czytać?
Z niecierpliwością czekam na kolejne posty z tej serii :) (PS Wspomniałam o niej na swoim blogu. LINK Mam nadzieję, że to nie przeszkadza.)
Chcę ulgę podatkową!
Każdy by chciał :)