Czytanie za granicą – Anglia
Dziś Anglia i przyznam szczerze, że jestem chyba nawet bardziej zaskoczony niż w przypadku Skandynawii. Zapraszam na wyprawę z Łucją
MÓL KSIĄŻKOWY NA WYSPACH
Łucja Prizeman
“I find television very educating. Every time somebody turns on the set, I go into the other room and read a book.” ― Groucho Marx
Bardzo dziękuję Jankowi za zaproszenie do tego arcyciekawego cyklu. Wreszcie znalazłam motywacje do przyjrzenia się zjawisku, które od lat bardzo mnie intryguje. To, co odkryłam, wprawiło mnie w zdumienie…
Z najnowszych badan czytelnictwa w Wielkiej Brytanii wynika, ze cztery miliony Brytyjczyków nigdy nie przeczytało książki dla przyjemności. Kobiety czytają więcej niż mężczyźni – 11% badanych mężczyzn i tylko 5 % badanych kobiet przyznało, ze zamiast czytania wybierają inne rozrywki. Jedna czwarta populacji czytała dla przyjemności tylko dwa razy w ciągu ostatnich sześciu miesięcy. Jakie są tego powody? Badani podali brak czasu, preferowanie innych rozrywek i to, ze po prostu „nie za bardzo lubią czytać”.
Jeszcze gorzej sytuacja ma się z dziećmi. Jedno na cztery nie umie biegle czytać w chwili ukończenia szkoły podstawowej w wieku jedenastu lat. 14 % dzieci z rodzin ubogich nigdy nie przeczytało żadnej książki. Tylko jeden na pięciu rodziców znajduje czas, by czytać swoim dzieciom. Sytuacja jest tak dramatyczna, ze organizacja charytatywna „The Reading Agency” (Agencja Czytelnictwa) co roku organizuje „Summer Reading Challenge” (Letni Konkurs Czytelniczy), aby zachęcić dzieci i młodzież do sięgania po książki. W ramach akcji dzieci w wieku od czterech do jedenastu lat maja za zadanie przeczytać sześć książek podczas wakacji szkolnych. W tym roku do wyboru jest siedemdziesiąt jeden pozycji, w tym popularnych autorów takich jak Julia Donaldson i Philip Reeve.
Powodem tej sytuacji jest nic innego jak tylko wszechobecna inwazja nowych mediów: nie tylko telewizji, ale także tabletów i smartfonów. Kiedy dziesięć lat temu przeprowadziłam się do Wielkiej Brytanii, najbardziej typowym obrazem z londyńskiego metra byli ludzie tak pochłonięci czytaniem książek, ze zdarzało im się przegapić swoja stacje. Nikt nie ustępował nikomu miejsca chowając się za książka lub gazeta. Jednak to się zmieniło. Obecnie większość podróżujących wpatruje się w ekrany telefonów lub tabletów. Czasem zaglądam im przez ramie, zaciekawiona tym, co czytają, ale widzę tylko Facebook lub Candy Crush Saga.
Ten zwrot potwierdziło ubiegłoroczne badanie BBC, które wyraźnie podzieliło Brytyjczyków na „readers” (czytelników) i „watchers” – tych, którzy wola oglądanie telewizji. Az 45% badanych zadeklarowało, ze woli obejrzeć program telewizyjny lub DVD, niż przeczytać książkę.
Jest to bardzo ciekawe zjawisko w kraju, w którym książki są tak łatwo dostępne i stosunkowo niedrogie. Przede wszystkim, w większości miast nadal funkcjonują biblioteki, które podlegają Urzędom Miasta lub Gminy. Są one darmowe i oferują wszystkie nowości, zarówno w formie książkowej, jak i audiobooków. Organizują one również rożne imprezy mające za zadanie popularyzować czytelnictwo, przede wszystkim wśród dzieci.
Nowa książka w miękkiej oprawie kosztuje na ogół £7.99 (co dla przecieknie zarabiającego obywatela nie jest majątkiem), chyba ze kupi się ją na Amazonie lub w ofercie „Buy One Get One Half Price” (druga za pół ceny) – wtedy jest nawet taniej. Za okładkę twarda trzeba zapłacić znacznie więcej i ta wersja zawsze wydawana jest najpierw. Dlatego opłaca się poczekać kilka tygodni i kupić wersje w okładce miękkiej. Do tego dochodzi jeszcze opcja na Kindla, którą ściąga się bezpośrednio z Amazonu – ta może kosztować nawet jedną czwartą ceny książki papierowej. No, chyba, ze pozycja jest bestsellerem, wtedy zdarza się, ze e-book jest droższy od książki w miękkiej okładce! To jednak rzadkość i jeśli nie jest się w zdesperowanym, można poczekać. Musze przyznać, ze zdarzyło mi się kiedyś zapłacić £9.99 za „Papierowe Imperium” C.J. Sansoma w wersji elektronicznej, ale to tylko dlatego, ze bardzo niecierpliwie jej wyczekiwałam i chciałam ją jak najszybciej przeczytać.
Kiedyś książki kupowało się tylko w księgarniach. Dwie największe sieci to WH Smith i Waterstones. Ta pierwsza działa w Wielkiej Brytanii od 1792 roku – początkowo oferowała kioski z gazetami, powoli dodając inne działy: książki i artykuły papiernicze. Druga powstała w 1982 roku, kiedy to jej założyciel, Tim Waterstone, został zwolniony przez… sieć WH Smith.
Obie sieci wciąż utrzymują się na rynku, jednak ze względu na silna konkurencje co chwile popadają w tarapaty finansowe. Książki u nich są najdroższe, wiec nic dziwnego, że czytelnicy zwracają się gdzieś indziej.
Bogata ofertę, czyli większość nowości z tzw. „Top 10” maja wszystkie supermarkety, gdzie za książkę zapłacimy £2-3 mniej, niż w księgarni. Podobnie niskie ceny ma Amazon, który dodatkowo przyciąga czytelników bogata oferta e-bookow. Ich Kindle uważany jest za najlepszy e-czytnik na rynku, a jego podstawowa zaleta jest to, ze za książkę płaci się jednym kliknięciem i natychmiast ściąga, co trwa około dziesięciu sekund. Jest tez Rakuten (kiedyś Play.com), który oferuje to samo, co Amazon w podobnych cenach, a czasem i taniej.
Ciekawym zjawiskiem są sklepy charytatywne, gdzie książkę można dostać za 50 lub 60p. Działa to tak: ludzie oddają za darmo używane książki, sklep wycenia je i sprzedaje, a dochód przeznacza na cele charytatywne. Zasada tych sklepów jest, ze książki muszą być w dobrym stanie. Można wiec za grosze dostać absolutnie perfekcyjna kopie, która potem, bez wyrzutów sumienia można podać dalej lub… oddać do sklepu charytatywnego.
Intrygujące jest to, ze w kraju tak kosmopolitycznym, ciężko jest dostać tłumaczenia literatury obcej. Szukałam niedawno kilku bardzo popularnych, współczesnych autorów niemieckich i francuskich, ale na próżno! Musiałam przywieźć te książki z Polski, co zaowocowało kilkoma kilogramami nadbagażu. Również sytuacja z audiobookami jest przedziwna – w Polsce kupuje je po 30-40zl, czyli równowartość jednej książki w miękkiej okładce. Natomiast tutaj audiobook kosztuje £20-30 co odpowiada dwu- lub nawet trzykrotnej wartości normalnej książki.
Czasami widuje jeszcze małe, niezależne księgarnie, ale to niezmierna rzadkość. W moim mieście jest jedna. Nazywa się „Just Imagine…” (Wyobraź sobie) i jest księgarnia dla dzieci. Jest bardzo pięknie urządzona i obsługa rzeczywiście zna się na literaturze dziecięcej. Książki u nich są jednak tak drogie, że po przejrzeniu ich i wydaniu kilka okrzyków zachwytu wracam do domu i kupuje je przez internet. Księgarnia ta zarabia przede wszystkim na organizowaniu porannych i popołudniowych spotkań z autorami, przyjęć urodzinowych dla dzieci i warsztatów czytelniczych. Muszą to robić dobrze, ponieważ pomimo wiecznej pustki w sklepie, nadal istnieją.
Od kilu lat coraz więcej miłośników czytania przerzuca się z „prawdziwych” książek na e-czytniki. Pierwsza wersja Kindla pojawiła się USA w 2007 roku, ale musiało minąć trochę czasu zanim stal się on popularny i ogólnodostępny. W latach 2010-2011 nastąpił w Wielkiej Brytanii taki boom, ze księgarnia Waterstones ogłosiła upadłość i przejęta została przez inną spółkę. Wtedy również podpisała umowę z Amazonem na sprzedaż Kindla we wszystkich należących do sieci księgarniach. Obecnie na brytyjskim rynku z Kindlem konkurują Kobo, Nook, Elonex, Sony i Samsung, ale, mówiąc szczerze, nie znam nikogo, kto nie używałby Kindla. „Kindle” to nie tylko nazwa marki, ale w języku potocznym po prostu oznacza e-czytnik, tak jak w Polsce „adidasy” oznaczają obuwie sportowe wcale niekoniecznie tej marki.
Z początku byłam sceptyczna wobec tego wynalazku. Kochając książki tak, jak je zawsze kochałam, twierdziłam, ze technologia zabije ducha czytelnictwa, pozbawi książki zapachu, szelestu kartek… Do czasu, jednak, do czasu. Cztery lata temu dostałam Kindla pod choinkę i od tego czasu się z nim nie rozstaję. Bo przecież nie włożę sześciuset-stronicowej książki do torby, żeby poczytać w pociągu, prawda? Nie zabiorę czterech książek na wakacje, kiedy mój bagaż jest limitowany do dwudziestu kilogramów. No i nie kupie nowej książki, której właśnie mi się zachciało o godzinie 22:00 w niedziele… To wszystko sprawiło, ze stałam się wyznawczynią religii Kindla bez żadnego „ale”. Kocham go i już! Nigdy jednak nie zrezygnuje całkowicie z książek papierowych czy audiobooków, bo przecież cale piękno polega na tym, ze w każdej sytuacji sprawdza się inny format.
Dlaczego zatem więcej Brytyjczyków nie czyta, skoro jest to takie proste? Z pewnością nie z braku dostępności książek. Stanowczo powinni posłuchać Viv Bird, prezesa organizacji Booktrust, która twierdzi, iż regularne czytanie książek sprawia, ze jesteśmy bardziej zadowoleni z życia, szczęśliwsi i odnosimy więcej sukcesów w życiu zawodowym. Całkowicie się z nią zgadzam! W końcu przecież książki to „wyjątkowa, przenośna magia”, jak pisał Stephen King.
[slideshow_deploy id=’6204′]
O autorce
Łucja Prizeman, absolwentka Filmoznawstwa na Uniwersytecie Jagiellońskim. Kiedyś dziennikarka ‘Onetu’ i ‘Filmu’, a obecnie instruktor szkoleniowy w branży… fitness. Uwielbia książki, filmy, zielona herbatę i czekoladę. W wolnym czasie trenuje Capoiere. Od ponad dziesięciu lat mieszka w Wielkiej Brytanii.
Jeszcze, jeszcze, jeszcze! To zdecydowanie mój ulubiony cykl.
Ann mam dla Ciebie dobrą wiadomość, kalendarz POTWIERDZONYCH wpisów jest gotowy do… połowy lipca!
Super! Choć jestem ciekawa, czy uda się coś dowiedzieć o krajach afrykańskich. ;)
Jak na razie nie, ale może?
Jest już za to potwierdzona Azja.
Czyżby Gruzja? ;-)
Chiny, Japonia, Wietnam :)
Szczeka mi opadla. Gdzies sie jeszcze czyta poza Skandynawia? A co do Kindle, to jest to na prawde genialny wynalazek, którego jestem fanka od blisko 4 lat. Nie mniej jednak, zaczynam wracac do ksiazek papierowych, zwlaszcza polskich. Oczywiscie z uwagi na niebotyczne ceny ebooków w Polsce.
Zobaczymy już niedługo jak to jest w innych częściach wysp, zapowiedziała się już Irlandia i Szkocja :)
Kilka lat temu byłam w małym miasteczku w Lincolnshire. Pierwsze, co zrobiłam, to zapisałam się do wypożyczalni (nie chodziło jedynie o korzystanie z darmowego internetu) – wyrobiono mi ładną kartę (którą mam do dziś) i wypożyczyłam T. Hardy’ego Burmistrza z Casterbridge. Żeby było śmieszniej – biblioteka przysłała mi kartę pocztową, że zamówiona książka jest dostępna i czeka na mnie! Żałuję, że nie pokupowałam sobie tam więcej suwenirów, ale od czasu do czasu kupuję na a. brytyjskie książki. Podobają mi się wydania – twarde okładki, obwoluty.
Moja angielska być za słaba języka, żebym mógł czytać ;)
Okazuje się, że bliżej nam (niestety) do Brytyjczyków, niż do Skandynawów
Jest jeszcze kilka krajów w zanadrzu :)
I wlasnie przez charity shopy mam prawie 300 ksiazek do przeczytania na polkach, a i tak kupuje 2-3 ksiazki tygodniowo ( po 50 p). Dziecie moje rowniez ma stosy ksiazek, bo te dla dzieci sa nawet jeszcze tansze.
Ogromne zaskoczenie i szok, że tak wiele dzieci ma problemy z czytaniem kończąc podstawówkę – to moje pierwsze uczucia po przeczytaniu tekstu. A później nadeszła obawa, że i Polacy skończą jako widzowie, a czytelnicy znikną… Oby nie!
No tego bym się nie spodziewała. Zawsze myślałam, że Anglicy dużo czytają. Poważnie! Choć właściwie nie wiem dlaczego. A wiesz, że czekanie na każdy kolejny odcinek cyklu staje się bardzo emocjonujące? :) Pozdrawiam i wołam jeszcze!
Brakuje mi u nas takich charity shops..
Hahaha emigrujmy na zachod!! ;)
No, w szoku jestem! Jak to nasze wyobrażenia są czasem dalekie od rzeczywistości.
Nie wspomniałam o wakacyjnych konkursach czytelniczych dla dzieci w swoim wpisie, ale też takie mamy. Do wygrania są ciekawe nagrody, a KAŻDY kto weźmie w nich udział otrzymuje książkę w prezencie.
Jednak nawet jeżeli o wielu rzeczach nie wspomniałam, to można to doczytać w zapiskach przypadkowej bibliotekarki :P
A przecież Anglia miała być krainą książkami płynącą ;)