Babska stacja – czytadło na lato
Zacofany pojechał po Babskiej stacji niczym pędzący walec, ja również mam nieco uwag, ale nie są one aż tak ciężkiego kalibru jak te, które znajdziecie we wpisie miłośnika prozy Fannie Flag.
Bohaterką nowej książki autorki Smażonych zielonych pomidorów jest blisko sześćdziesięcioletnia Sookie. Kobieta ma nadzieję, że po wydaniu za mąż ostatniej z córek w końcu odpocznie i nawet jej będąca połączeniem do tornado, kafara i lokalnego celebryty rodzicielka jej w tym nie przeszkodzi. Wszystko jednak się zmienia kiedy w wyniku pewnego zbiegu okoliczności Sookie dowiaduje się, że jest adoptowana. Jej prawdziwą matką była Fritzi Jurdabraliński, Polka pochodząca z miasteczka Pulaski, będąca podczas wojny pilotką WASP, kobiecych oddziałów wspierających lotnictwo. W retrospekcjach poznajemy burzliwe życie panny Fritzi, która poza WASP i lataniem w popularnych swego czasu w stanach cyrkowych pokazach lotniczych miała także okazję prowadzić wraz z siostrami stację benzynową, czyli tytułową babską stację.
Nie znam za specjalnie twórczości Fannie Flag, czytałem jeszcze tylko Smażone zielone pomidory, które przypadły mi do gustu zarówno w wersji książkowej jak i filmowej, moje oczekiwania do jej nowej powieści nie były zatem zbyt wygórowane. I dostałem mniej więcej to, czego się spodziewałem z odrobinę popsutą końcówką. Książka to lekkie, dobrze napisane czytadło w którym autorka w końcówce zdecydowała się na zbyt dużo zamieszania, okrasiła to zaskakująco dużą dawką nieprawdopodobnych zdarzeń i dowaliła lukrem. Tak, wiem że to bajka, ale o ile prze trzy czwarte książki była to bajka całkiem udana, to jednak zakończenie rozczarowuje. Nawiązując jeszcze do spostrzeżeń z notki Zacofanego chciałem dołożyć dwie uwagi.
Owszem można się przyczepić do tego, że autorka dość dziwnie nas potraktowała, w sensie ludzi pochodzących znad Wisły. Polacy mają u niej dziwne nazwiska, grają chętnie na akordeonie, kochają tańczyć polkę, jedzą właściwie tylko kiełbasę i kapustę kiszoną, ale co tam. Skoro z książki wynika równocześnie, że jesteśmy kreatywni, solidni, pracowici i cieszymy się znakomitym zdrowiem, to jakoś mogę przeboleć pozostałe stereotypy :)
I jeszcze mały cytacik:
…chociaż to może tylko wrażenie związane z tym, że Sookie jest nijaka (złośliwi użyliby pewnie słowa „irytująca”), a jej poczynania ślamazarne. …
Zobaczymy mądralo, czy koło sześćdziesiątki będziesz dynamicznym i skłonnym do zmian facetem, poczekamy i zobaczymy :)
Podsumowując, Babska stacja to dla mnie to historia o dwóch rzeczach, o tym, że nigdy nie jest za późno na zmianę i że często sposób w jaki sami siebie postrzegamy jest zaskakująco różny od tego, jak widzą nas inni. Choćby ja, cały czas widzę w lustrze wysokiego, ognistego bruneta w typie meksykańskiego macho, ale ponoć w rzeczywistości jest inaczej ;) . Przyzwoite czytadło na lato, może nie z najwyższej półki, ale dla mnie ok.
Informacja tramwajowa
Nadaje się idealnie, brać można w ciemno do komunikacji, ale wydaje mi się, że w tramwaju lepiej będzie czytać ją zimą. Latem zdecydowanie lepsza będzie plaża.
Tytuł: Babska Stacja
Autor: Fannie Flagg
Do tramwaju: zdecydowanie
Ocena czytadłowa: 4/6
Więc tak: nie pojechałem rozpędzonym walcem, raczej dość leniwą maszyną parową. Co do stereotypów, to zapomniałeś napisać o naszym bohaterstwie i trudnej historii, bo takie stwierdzenia też padają. Właściwie jedyną rzeczą, która mi się podobała w postawie Sookie wobec świeżo odkrytego polskiego pochodzenia jest to, że zakupiła podręcznik historii Polski i się dokształcała razem z dziećmi. Ta jej obsesja na punkcie chorób dziedzicznych, chociaż uzasadniona, była jednak wkurzająca. A polskie zdrowie przedstawione trochę na zasadzie „to jacyś barbarzyńcy z dziczy, zdrowi jak rzepy” :P
Co do żwawości Sookie, to fizycznie nic jej nie dolegało, w końcu przeżyła maraton weselny, a i dookoła domu w jednym kapciu potrafiła skakać :) Natomiast irytowało mnie prowadzenie tej postaci przez autorkę, te przedłużające się, a nic niewnoszące, wahania i dumania. Akurat w tym typie literatury mogła sobie Flagg pozwolić na ograniczenie tych nudziarstw i przejść szybciej do akcji.
I tak przeczytam :D
A czytaj na zdrowie :D
Jak dla mnie było przesympatycznie i uroczo :) Wiadomo, że to jest przede wszystkim fajne czytadło, lektura na poprawienie humoru, a nie wiekopomna powieść do nie wiadomo jakiej analizy. No i to jest bardzo babska w sensie kobieca powieść – ktoś tam u Zacofanego nawet zacytował fragment mojej recenzji, na co Zacofany, że to mogłoby się znaleźć na okładce (oczywiście sarkastycznie) :D Bo taka jest to książka – miła, słodka i cukierkowa. Nie ma sensu się jej czepiać nadmiernie, bo nie jest przeznaczona dla dojrzałych facetów po 40-ce raczej, a dla czytelniczek, które lubią tego typu lektury i którym ma po prostu umilić dzień :)
Faceci po czterdziestce też mają prawo do czytadeł i umilania sobie dnia :P Babska stacja średnio umila i stąd się wzięła moja nie wiadomo jaka analiza. Bo chciałem pojąć, co autorce nie wyszło. Natomiast przymiotnik „cukierkowy” to jedno z ostatnich słów, które odniósłbym do książek Flagg; ciepłe, krzepiące, ale cukierkowe?
Haha :D A cukierkowa w sensie słodka, takie „różowe kapcie z pomponem”, taka jak Sookie w domu wokół tych swoich ptaków :) W tym sensie.
A mi umiliła dwa wieczory :P To może kwestia podejścia? Bo na przykład nie miałam problemu z miejscami przerysowanymi (nawet stereotypowymi) stwierdzeniami o Polonii u Flagg, a u Mastertona w „Panice” myślałam, że właśnie tę książkę odeślę ze skargami – czegoś tak fatalnego nie czytałam od długich lat :D
Fakt faktem, że „Babska Stacja” jest bardzo sympatyczna i urocza, ale nie zwala z nóg.
Natomiast „Smażone, zielone pomidory” są doskonałe :)
Chyba mamy odmienne definicje słodyczy w literaturze :P
W czym ma się przejawiać kwestia podejścia? Bo podszedłem do książki z nadzieją, że dostanę typową Flagg, niekoniecznie zaraz doskonałą, jak Pomidory. Niestety, dostałem to, co dostałem i nie zamierzam udawać, że się dobrze bawiłem. Bo się nie bawiłem.
Jak to dobrze w takim razie, że nie musimy niczego udawać, tylko możemy wymienić się uwagami :)
Tobie się nie spodobało, mi się spodobało i tak naprawdę to nie ma tu żadnego problemu. Dla mnie była to sympatyczna lektura, lekka i taka na przekąskę – i zadziałała doskonale. Dla Ciebie skis i zbuczałość? Rozumiem całkowicie. :)
Ale… w takim razie powiedz mi, po który tytuł Flagg mam sięgnąć w następnej kolejności? Który polecasz najbardziej, poza „Smażonymi…”? Może jak będe miała taki porównawczy horyzont, to inaczej spojrzę na „Babską Stację” :)
Skis i zbuczałość? Raczej cienizna i robienie balona z czytelników.
Pomidorów nic nie przebije, więc czytaj jak leci, no może niekoniecznie Boże Narodzenie w Lost River. Witaj na świecie maleńka było niezłe na pewno.
@Bombeletta Teksty mocno wiekowe, ale może pomogą w wyborze :) – TU
@Bazyl O! Dzięki piękne – zapisuję :D
@Zacofany A ja wciąż stoję przy swoim i uważam, że to nie balon, czy cienizna, tylko po prostu niegenialna książka sympatycznej autorki, która i tak ma prawo się podobać i umilić dzień :)
Cóż za emocje! Mam popcorn i chcę więcej! (Emocji, nie popcornu :D).
Obrażasz nas, dyskutantów, tym popcornem :P Proszę sobie przygotować coś z kuchni amerykańskiego Południa, żeberka w sosie barbecue albo smażone zielone pomidory.
Celna uwaga z tym „byciem żwawym po 60-te” ;) aczkolwiek czytałam jeszcze jedną niezbyt pochlebną opinie o tej powieści, u osoby, ktorej opinie cenię, wiec sobie ją podaruję. I fakt – faceci po 40-te tez mają prawo do lekkich czytadeł, nie tylko kobiety pragną bajek.
Dzięki bardzo (facet po czterdziestce, a przed sześćdziesiątką) :)