Pokaż rogi!
Koszmarny poranek to nie tylko fizyczny i moralny kac, poprzedni wieczór pamiętany przez mgłę i świadomość całkowitej degeneracji. Dla Joego Hilla koszmarny poranek jest wtedy, gdy podchodzisz chwiejnym krokiem do lustra, zerkasz w niewyraźne odbicie i widzisz… rogi! Najprawdziwsze, ohydne rogi. Najpierw rożki, niewielkie i ukrywane pod czupryną, potem diabelsko zawinięte rogi o nadprzyrodzonej mocy. Ludzie na ich widok odkrywają w sobie najbardziej szatańskie instynkty, wpatrywanie się w nie generuje rozmowę z własnym, wewnętrznym diabłem. One popychają do spełniania najbardziej grzesznych pragnień, a właściciel rogów, gdy tylko dotknie człowieka znajdującego się pod ich wpływem, poznaje jego wspomnienia, widzi przeszłość – tę nieczystą, grzeszną, straszną prawdę, którą skrywa każdy z nas.
Ignatius Perrish ma właśnie ten niefart. Poprzedniego wieczora, zachlany z rozpaczy, bezcześci kapliczkę poświęconą jego zamordowanej rok wcześniej miłości, Merrin Williams. Wszyscy widzą w nim sprawcę jej śmierci, lecz on dzięki licznym koneksjom wywija się z rąk policji i sądu. Teraz żyje w mentalnym odrętwieniu, a do tego rosną mu rogi…
Rozwinięcie fabularnego pomysłu w początkowych rozdziałach wysuwa na pierwszy plan sceny jak z czarnej komedii. Czytanie w myślach to w literaturze i kinie ograny motyw, ale Joe Hill nadał mu ton niemalże wisielczy. Wizja, jaką oddaje w ręce czytelników, to beznadziejna degrengolada społeczności – zaczyna się fatalnie, a zapowiada jeszcze gorzej. Okazuje się bowiem, że każdy bez wyjątku kryje w sobie zło, które wychodzi z człowieka z drobną pomocą piekielnej siły. Hill użył rogów, by pokazać obłudę rządzącą dzisiejszym światem. One uwidaczniają gorzką, brutalną prawdę. Nagle ksiądz staje się ordynarny i namawia Iga do tego, by się powiesił. Nagle policjanci wyznają, że nie marzą o niczym bardziej, niż wrobić bohatera w cokolwiek, bo drażni ich jego zniewieścienie. Znikąd wsparcia, każdy umysł trawią brud, zgnilizna i zawiść, każdy nienawidzi i w myślach wypluwa najgorsze grzechy. Tymi ludzkimi popłuczynami jesteśmy przytłoczeni, bo one rzucają się na nas nagle, bez przygotowania. To tworzy więź między nami a Igiem. Jednak nie ciągle dusimy się w szatańskiej atmosferze…
…A to za sprawą dwutorowej sfery czasowej książki. Właściwe wydarzenia dzieją się współcześnie, kiedy Ig Perrish zmaga się z przekleństwem lub błogosławieństwem posiadania rogów, ale autor przeplata je retrospekcjami z przeszłości – począwszy od dzieciństwa, przez dorastanie bohatera, aż do stopniowego rozwiązywania zagadki śmierci Merrin. Różnica między tymi konwencjami jest tak duża, że sprawia niemal wrażenie, jakbyśmy czytali dwie różne książki. Ogromna przepaść narracyjna i klimatyczna pokazuje pisarski talent Hilla, odziedziczony po ojcu w całej okazałości. Rodzenie się młodzieńczej miłości między Igiem a Merrin to wzorowy pokaz emocji i uczuć uchwyconych w magiczny sposób. Rodzenie się czystego zła w jednej z postaci – pokaz pomysłowości i wyobraźni pisarza. Nietrudno dostrzec w Rogach elementy nostalgii, którymi błyszczy King, a które równie dobrze realizuje jego syn.
Hill sprawnie przechodzi od przejaskrawionej brawury i absurdu sytuacji jak z czarnej komedii do brutalnego horroru, a także płynnego obyczaju z religijnym tłem, rodzącą się przyjaźnią i mnogością prawdziwych uczuć i problemów bliskich każdemu z nas. Raz czujemy się nieswojo i źle, poznając pomysły autora, raz zapominamy o bożym świecie, gdy opowieść sunie spokojnym nurtem. Lubujący się w prozie ojca autora z radością zauważą, że w narracji Hilla nie brakuje elementów umiłowania amerykańskiej kultury masowej. Czasem ma się też wrażenie, że podobieństwo jest zbyt duże, ale to przecież krew z krwi – takiej, którą doceniły miliony czytelników na całym świecie. Aby jednak nie było tak kolorowo, trzeba przyznać, że pewnych braków nie sposób zatuszować. Przede wszystkim druga połowa książki, w której diabelskie moce nabierają na sile, a rozwój postaci Iga coraz niebezpieczniej zmierza w stronę kiczowatego horroru, jest najmniej ekscytująca i pozostawia ogromny niedosyt – czuje się wręcz, że pewne banały w konstrukcji opowieści i jej symbolicznej otoczce marnują potencjał fabuły. Gdzieniegdzie podstawę świetnego dramatu psychologicznego z elementami nadprzyrodzonymi przerobiono na fantastyczną sensację, która po tylu znakomitych scenach z pierwszych dwustu stron książki już nie trafia do czytelnika zadomowionego w konwencji Rogów. Całe szczęście, że Joe Hill potraktował zakończenie poważniej, pozwalając odbiorcom powrócić do naprawdę dobrych wrażeń.
Druga powieść syna Kinga to najlepszy przykład tego, w jaką stronę podąża proza autora. Tutaj niezobowiązująca rozrywka łączy się z głębszą symboliką, a retrospekcje w dramatycznym tonie przeplatają elementy komedii i akcji. Czyta się lekko, choć nie bezrefleksyjnie, a bohaterowie są na tyle wyraziści, że nietrudno o sympatię lub nienawiść. Zabrakło wykończenia, ostatecznego szlifu, by można było zamykać książkę z zamiarem ponownego jej przeczytania w przyszłości. Na szczęście Joe Hill tak opowiedział swoją historię, że podąża się za jego słowami niemalże jak w transie. Nawet jeśli do perfekcji ojca wciąż trochę brakuje.
Tekst jest oficjalną recenzją dla portalu lubimyczytać.pl
…
Oglądałem też film, recenzja dostępna po kliknięciu w logo poniżej ;)
Podsumowanie:
Tytuł: Rogi
Autor: Joe Hill
Wydawca: Prószyński i S-ka 2014
Moja ocena: 7+/10
No właśnie ta druga połowa powieści, przypominająca trochę tanie horrory, sprawiła, że książkę zachowałam w pamięci jako… średnią. Ale ja generalnie mam pewien problem z gatunkiem grozy, niełatwym, jeśli chce się uniknąć banalności czy wręcz śmieszności. To, co rzeczywiście było tutaj genialne, to początek. To nieuchwytne, podskórne napięcie, i wyraźnie wyczuwalne zło.
Swoją drogą, nie zazdroszczę Synowi takiego Ojca. Choćby pękł, zawsze będzie porównywany, i chyba nigdy nie pozbędzie się łatki „Syna”…
Zgodzę się, że po grozę należy sięgać z wyczuciem, bo łatwo można przedobrzyć i zamiast straszyć – śmieszyć. Sporo zależy też od tematu, ponieważ motyw gościa, któremu pewnego ranka wyrastają rogi, ma baardzo cienką granicę ;) King też miewał fabuły na pograniczu banalności (weźmy taki morderczy samochód…) i jego syn również tego nie uniknie; w końcu groza to wbrew pozorom niezwykle pojemny gatunek.
Początek był znakomity, tajemnica zdarzenia otwierającego faktycznie mocno intryguje, ale Hill perfekcyjnie poradził też sobie z ujęciem retrospektywnym – te dwa elementy szczególnie zostają w pamięci i sprawiają, że nie myśli się o „Rogach” jak o tanim horrorze. Dobrze zarysowany wątek obyczajowy potrafi zmienić oblicze książki.
Ja z jednej strony nie zazdroszczę, ale z drugiej wręcz przeciwnie – mieć w pobliżu taką skarbnicę opowieści… ale syn sobie poradzi, pisze pod pseudonimem i mimo tego, że każdy wie, kim jest, udaje mu się bronić samym pisarstwem. Chyba najlepszym wyjściem z takiej sytuacji byłoby tę łatkę polubić i robić swoje, a wszelkie porównania, cóż, one nie znikną, sam chyba ze dwa razy przywołałem w recenzji postać Ojca, jakoś tak podświadomie ;)
Koniecznie muszę sięgnąć po „NOS4A2”, przyciąga mnie jeszcze bardziej niż „Rogi”.
Książki jeszcze nie czytałem, ale sam punkt wyjścia – pomysł – jest intrygujący…
I myślę, że Hill go udźwignął – może przez to, że nie opierał się tylko na właściwościach samego pomysłu, ale zadbał o głębszy sens i dobre tło dla opowieści.
Pokaż rogi, czyli Radcliffe jako ślimak :D
No! Wreszcie prawidłowo zinterpretowany tytuł :D
To książka, która też od pewnego czasu chodzi mi po głowie, mam chęć, żeby ją przeczytać i na pewno wcześniej czy później się za nią zabiorę.
Zdecydowanie warto, jest w niej coś wyjątkowego :) Wydanie z okładką filmową kupisz już za 20 zł; zastanawiałem się swego czasu, czemu wydawnictwo zażądało sobie za tę książkę tak niewiele…
Nie czytałam niczego autorstwa Kinga (wstyd?), nawet nie wiedziałam, że jego syn jest pisarzem… Z opisu fabuła wydaje się być nawet interesująca, ale chyba jeszcze trochę wody musi upłynąć nim sięgnę po horrory itp. (zwyczajnie się boję!) :) Swoją drogą – jak zwichrowaną trzeba mieć psychikę kiedy jest się synem człowieka, który natrzaskał tyle horrorów… ;D
Wstyd? Może taki troszeczkę, ale lepiej się nie przyznawać i szybko nadrabiać :D Zresztą, gdybym się miał wstydzić za każdego nieprzeczytanego autora godnego uwagi, to nie robiłbym nic innego ;) Zawsze powtarzam, że zazdroszczę tym, którzy boją się horrorów – czy to filmowych, czy książkowych, bo od tego są, a jeśli nie odbiera się ich tak, jak się powinno, to duża strata. I ja tę stratę czasami czuję, choć grozę uwielbiam!
Nie wiem jak z psychiką Hilla, ale ile wspaniałych historii w domu, ile motywacji… Zresztą czytałem w biografii Kinga, że on poprzez pisanie o swoich lękach wyzbywał się ich. Może więc lepiej mieć horrorowe dzieciństwo niż później strachliwego ojca :D
Aż sobie dodałam ją do „chcę przeczytać”.
O proszę, czyli recenzja podziałała :D Super!
Książki jak dotąd nie miałam okazji czytać, choć od dłuższego czasu mam ją w planach. Widziałam natomiast film na jej podstawie i nie powiem, całkiem mi się podobał.
Ja widziałem film po książce i też mnie nie zawiódł. Kładzie nacisk na trochę inne elementy niż opowieść, ale ogląda się bardzo przyjemnie ;)
To jedyna powieść Hilla, której nie czytałam, ale za to oglądałam ekranizację i byłam zauroczona – ten film ma do siebie dystans, jest świetnie wyreżyserowany i taki inny… nietypowy horror :) Muszę zapolować na powieść wreszcie :D
O właśnie, „taki inny” – miałem podobne wrażenie podczas oglądania. Łamie schematy i nie sposób pomylić go z żadnym innym tytułem. U mnie „Rogi” to na razie jedyna powieść Hilla, jaką przeczytałem, ale zbieram się do „NOS42A”, między innymi Twoja recenzja siedzi mi w głowie i woła, żeby sięgać jak najszybciej :D
AAA! „NOS4A2” prześwietny! :D Uwielbiam bardzo bardzo :D A ja już mam „Magiczne Lata” McCammona i nie zawaham się ich przeczytać :D
Koniecznie w pierwszej kolejności! Coś czuję, że pochłoniesz w mig ;) Ja tymczasem lada dzień „Zabić drozda” na spółkę z nowym przekładem „Don Kichota”… ale to po skończeniu Dolores Redondo.
Rogi Igga uwalniają każdego, bo skłaniają do ukazania swojego prawdziwego oblicza, choćby było plugawe i podłe. Przy pomocy narzędzi wyrastających głównemu bohaterowi z czubka głowy, autor rysuje obraz małomiasteczkowej społeczności i prawdziwego potwora. Nie trzeba zbyt wielu aluzji, byśmy zrozumieli ten przekaz. Mówienie więc o szatańskim cieniu, który spowił miejscowość byłoby nadużyciem – spójrzmy lepiej na własne cienie.
Do mnie ta książka też trafiła.
W zupełności zgadzam się z tym fragmentem Twojej opinii. Książka trafia, bo nie jest tylko horrorem o diabelskich rogach, ale reprezentuje sobą coś więcej.