Córki marionetek – wydawniczy strzał w kolano
Na okładce tej książki pojawia się następujący tekst: „Trzymający w napięciu thriller psychologiczny, którego akcja rozgrywa się w bajkowym krajobrazie szwedzkiego miasteczka.” No tak, a ja jestem cesarzem Chin, lub ewentualnie wysokim, ognistym brunetem, taa.
Książka zaczyna się w stylu Hitchcocka, od wielkiego bum. Na przepięknej zabytkowej karuzeli zostaje odnalezione przywiązane ciało jej właściciela, został zastrzelony, a tego makabrycznego odkrycia dokonuje jedna z jego trzech córek. Sprawcy mordu wówczas nie odnaleziono. Po chwili akcja przenosi się wiele lat później, kiedy dziewczynki, teraz już kobiety, wiodą spokojne życie w tym samym miasteczku. Mariana, narratorka książki, prowadzi sklep z zabawkami, Elena ma piekarnio-cukiernię, a Karolina maluje, między innymi trumny. Kiedy w ich miejscowości pojawia się żydowski pisarz Amnona Goldsteina wszystko stanie na głowie.
Brzmi to dobrze, szwedzka pisarka, zapowiedź thrillera z okładki, nawet z tego mojego wstępu wynika, że będzie się działo. No i tu następuje wydawniczy strzał w kolano. Ta książka to nie jest thriller! Absolutnie nie powinna zostać wrzucona do tego worka i jeśli zaczniemy ją czytać z takim nastawieniem, to zawiedziemy się zupełnie. Nuda panie, przerwa jakaś, nie dzieje się nic, no po prostu nic, thriller to koszmarny, zero napięcia i dynamicznej akcji. Usnąłem nawet nad ta książką, co w przypadku dobrej pozycji w tym gatunku jest całkowicie niedopuszczalne. Po jakimś czasie zdałem sobie jednak sprawę, że głupotą jest sugerowanie się w tym przypadku tekstem i ilustracją z okładki. Wystarczy, że Córki marionetek przypiszemy do innego gatunku, zmienimy odrobinę nastawienie i dostaniemy świetną książkę. Brzmi to odrobinę absurdalnie, ale tak jest. Ten tytuł został skrzywdzony przez marketing, bo ludzie nastawieni na thriller będą zawiedzeni, a Ci, którzy lubią porządne książki obyczajowe nie sięgną po niego, bo najpewniej przeoczą.
Bo ta książka to tak naprawdę świetna powieść obyczajowa, pięknie napisana historia odrzucenia, tego jak przeszłość wpływa na teraźniejszość. Znakomicie opisuje mechanizmy rządzące małymi społecznościami i to, jak jedna silna osobowość wpływa czasem na całą okolicę. Autorka naprawdę dobrze potrafi przybliżyć także to, jak zachowanie rodziców przenosi się na dzieci, ba, jak zachowanie dziadków może objawić się po latach w pokoleniu wnuków. Robi to oszczędnie, z wyczuciem i zaskakująco ciekawie. No i nad książką obyczajową, dobrą i wciągającą, na dodatek świetnie napisaną wypada nam usnąć, możemy to zrobić bez wstydu i pretensji do autora.
Przyczepić można się właściwie tylko do jednej rzeczy, nie wiem, czy ta poprawność polityczna, to pomysł autorki czy tłumacza, ale chyba spokojnie możemy przyjąć, że przy określeniu wagabundzi tak naprawdę chodziło o Romów.
Informacja tramwajowa
Jeśli zgodzicie się na zabieg zmiany przynależności gatunkowej, to oczywiście, że należy brać, naprawdę szkoda by było przeoczyć ten tytuł. Jeśli jednak nie i macie ochotę na thriller, to wyrzućcie ją z tramwaju przez okno.
Tytuł: Córki marionetek
Autor: Maria Ernestam
Do tramwaju: jak najbardziej
Ocena czytadłowa: 5/6 jako historia obyczajowa, 1/6 jako thriller
Ech, zastanawiam się, ile książek tak urządzono, bo akurat jakiś gatunek lepiej się sprzeda, a jeszcze w dodatku jak autor jest ze Skandynawii, to na pewno pisze kryminały lub thrillery, a jak książkę napisze kobieta, to może lepiej nie podpisywać jej pełnym imieniem, tylko inicjałami itd.
To jest ewidentnie źle pomyślana promocja tego tytułu. No ale chyba łatwiej teraz sprzedać w ten sposób szwedzkich autorów :/
Dokładnie tak – jak pisze moja poprzedniczka – ile razy widziałam takie opinie o książce: „jest beznadziejna, bo miał być thriller, a wcale nie jest, tylko obyczajowa”. Tylko, co ta książka winna temu, że wydawnictwo przykleiło jej taką, a nie inną łatkę? Ostatnio taki numer był też ze „Śnieg przykryje śnieg”.
Marionetki to naprawdę świetna książka, która niestety najpewniej nie odnajdzie swoich wszystkich czytelników.
Słyszałam już kilkukrotnie, że źle zaklasyfikowano tę książkę, szkoda, że zrobiono jej taką krzywdę.
PS. Jak to nie jesteś ognistym brunetem :-D?
Jak sprawdzałem 10 minut temu to nie i nie jestem też na pewno wysoki :D
Wiesz, z pozycji moich marnych 164 cm mówię, że jesteś wysoki :D
Ale nawet jak zdejmiesz okulary to na bank nie jestem brunetem :)
No trudno, nie można być idealnym :D
Podobny problem miałam przy „Grobowcu z ciszy”, gdzie nastawiałam się na kryminał a wyszła bardziej powieść obyczajowa. Książka nic nie winna, a ja obyczajówki bardzo lubię, dlatego chcę poznać bliżej tę książkę.
Polecam, świetny język i ciekawe obserwacje warte są lektury
Ciekawa okładka, a i środek zapowiada się zachęcająco, no i jeszcze Skandynawia w tle – wygląda że to coś dla mnie.
Na Szwecjoblogu jest oryginalna okładka, ta dopiero daje radę :)
http://szwecjoblog.blogspot.com/2015/01/corki-marionetek-marii-ernestam.html
Rzeczywiście oryginał jest jeszcze lepszy :)
I bardziej pasuje. Ale to ten blurb robi krecią robotę :/
Hasztag czytałabym! Już parę dni temu mignęła mi okładka na lubimyczytac.pl, i tak pomyślałam, że może poczytam, skoro thriller. A Ty mi tu nagle, że nie thriller, tylko obyczajówka bardziej, więc i tak poczytam, a co mi tam :P
To słuszna koncepcja jezd! Maria Ernestam pisze świetnie, historia jest ciekawa, tylko okładkę lepiej pomaziać, żeby bzdur tam wypisanych nie czytać ;)
To już kolejna książka (choć pierwsza tego wydawnictwa), którą reklamuje się jako thriller, choć thrillerem nie jest. Ma to jakiś głębszy sens?
Nie ma. Miłośnicy thrillerów będą zawiedzeni, a grupa docelowa przeoczy :/
No fakt, brunetem nie jesteś… Ale na cesarza Chin wyglądasz, tak, że wkładaj tę fajną cesarską czapeczkę i rządź 1/4 ludzkości :)
A teraz do rzeczy – właśnie te „Córki” od paru dni morduję i nawet tak trochę dziwnie mi się robiło, bo skandynawską literaturę lubię, a już thrillery to uwielbiam, a tu nic… Już myślałam, ze to wina choroby (od soboty walczę z mega przeziębieniem) i dlatego tak mi nie idzie. Chyba odłożę na dwa-trzy dni i zacznę od początku, tylko nastawię się na coś innego ;)
I tak zupełnie nie na temat – jak tam „Pingwiny”? Bo moje dzieciaki (jedno własne i dwójka pożyczona) zachwycone. My z Robertem zresztą też.
Pingwiny podobały się, ale bez mega zachwytu. Akcja jest, jednak ciut nam brakło humoru, chyba brak Króla Juliana zrobił swoje.
Kurcze może pójdę rzeczywiście po tę czapkę ;)
O królu Julianie będzie pewno osobny film – toż to żyła złota jest ;)
Ale na film o Morcie to już nie pójdę ;)
A jak za granicami naszego państwa? Książka została usadowiona w którym gatunku? Może najzwyczajniej ktoś napisał fatalny kryminał. Ostatnio podobnie miałam z pewną książką. Miał być erotyk, a to był obyczaj jak w mordę strzelił :D Nie lubię obyczajów :/ Zawsze się je dobrze czyta, ale dla mnie mogłyby nie istnieć :D
Co w Szwecji to nie wiem, moja szfacka jezyka nie bic dobra jezyka ;)
Nie znasz wszystkich języków świata? Ja nie wiem jak Ty bilety sprzedajesz… no naprawdę.
Co do wagabundów, to nie jestem pewna, czy chodziło właśnie o Romów. Przecież ojciec Mariany i i jego rodzina wcale nie musieli być Romami!
Oczywiście, że nie musieli, ale wędrująca na wozach społeczność ludzi mających talent do koni tak mi się kojarzy.
Ja właśnie nabrałam się na tą zapowiedź i teraz sama nie wiem co myśleć. Obyczajówki też lubię, wiec może nie będę jej jeszcze skreślać. :)
Nie skreślaj, bo to dobry tytuł, tylko nie można na początku dać się zasugerować.
*wyrzuca przez okno* Kurczę, kolejna książka skrzywdzona nieodpowiednią reklamą. Wydawnictwa powinny to przemyśleć:/
No, niestety, wytworzyła się taka szufladka i teraz nagle wielu piszących Szwedów i Szwedek złapałoby się za głowę, że u nas są twórcami kryminałów ;-).