„Toromorze” – W podróży donikąd
Trudno się przyzwyczaić do wędrówki po toromorzu. Miliony kilometrów torów biegnących po pustej, niebezpiecznej ziemi. Gdzieniegdzie miasta, miasteczka, w których toczy się handel, a plotka jest podstawową walutą. Po tej dziwnej krainie jeżdżą (suną? pędzą?) pociągi kretownicze, pojazdy piratów, odzyskiwaczy, wojskowych, czasem trafi się jakiś mechaniczny anioł. Ludzie polują na kretoryje i inne oryginalne stworki (płaskoziemne, przemieszczające się między szynami i podziemne – eruchthony), szukają reliktów przeszłości, łupią i rabują albo realizują swoją filozofię (co w świecie powieści oznacza nic innego, jak uganianie się przez całe życie za jednym potworem bossem). Tak toczy się życie w toromorzu, w przyjaźni i nienawiści, koczowniczo, w ciągłym niebezpieczeństwie. Czujecie tę wizję? China Mieville postara się, byście nie poczuli!
Poznajemy młodego łowcę, Shama Yes ap Soorapa, który na kretowniku Medes pełni rolę pomocnika lekarza, lecz tak naprawdę gra mu w duszy wielka przygoda i odkrywanie nieznanych lądów. Gdy we wraku rozbitego pociągu ekipa odnajduje zdjęcia, które dowodzą tego, że istnieje coś poza bezkresem przecinających się torów, bohater nie może przestać o tym myśleć i postanawia odnaleźć kogoś, kto będzie w stanie odpowiedzieć na nurtujące go pytania. „Toromorze” w swym zarysie prezentuje się zatem jako literatura przygody w niecodziennym uniwersum, które przynajmniej w początkowej fazie lektury umyka czytelnikowi i nie daje się jasno określić. Zaledwie szczątkowe napomknięcia o genezie Miévillowskiego świata powodują, że nie wiemy, czy to postapokalipsa, czy rzeczywistość pierwotna, zupełnie oderwana od naszej. Informacje dotyczące pociągowych podróży niewiele wyjaśniają – dostajemy gotowiec, który możemy przyjąć z entuzjazmem bądź odrzucić i już się do niego nie przekonać. Autor napisał tym razem książkę w swej specyfice bardzo młodzieżową, naiwną i niezmuszającą do stawiania pytań. Jest świat i widać jego niebanalność, ale to obca planeta – nie dla czytelnika, który chce wiedzieć, o co chodzi. Zmyślne realia nie wywołują żywszych uczuć i angażują jedynie zmysł posuwania akcji do przodu (bo tak trzeba, bo może coś się wydarzy lub wyjaśni, bo zaraz z podziemi wyskoczy kretoryj i załoganci go ukatrupią, bo Soorap ma dotrzeć do pewnego rodzeństwa, które dysponuje pożądanymi informacjami). Ot, podążanie z punktu A do punktu B, niezbyt zajmujące.
Cały kłopot polega na tym, że fabuła nie zaskakuje i nie daje nawet okazji, by emocjonować się losami którejkolwiek z postaci. Te zlewają się w szereg gadających twarzy, które nic nie znaczą i są jedynie tłem dla głównego bohatera i jednego czy dwóch jego kompanów. Wasz odbiór „Toromorza” będzie zależeć od tego, czy nieskomplikowane i chaotyczne zdarzenia oraz losy toromorskich mieszkańców znajdą u Was akceptację – autor zdaje się pisać o tym, co w danym momencie przychodzi mu do głowy, a co możechoć odrobinę nadać historii rumieńców. Rozwiązania niektórych wątków są jednak banalne i rażą przesadnymi uproszczeniami. Akcja podąża za wędrówką załogi Medesa, odwiedza miasta i przybliża czytelnikowi ich specyfikę. Potem znów wracamy do polowania, następnie pojawia się nowy motyw i nowe postacie, które rozrywają opowieść na kilka części, tworząc trójtorową narrację (torową, czaicie?…). Jeśli przeczeka się nudny początek i nudne to, co następuje po nim, można się w opowieść Miéville’a wkręcić, traktując ją głównie jako rozrywkę o przygodowym tonie. Przyznam, że o ile na starcie byłem do książki nastawiony wyjątkowo negatywnie, to potem potrafiłem perypetiom idealisty Soorapa sporo wybaczyć, a rozdziały rozstrzygające w sensacyjny sposób niuanse fabuły nawet umilały mi czas. Tylko że to za mało, by przekonać się do książki, która zaprzepaszcza potencjał stworzonej wizji, przemianowując ją na nieskomplikowaną powieść drogi, gdzie olbrzymie potwory koczujące pod stopami nie wzbudzają żadnych – naprawdę żadnych! – emocji.
Autor, który czerpie garściami z młodzieżowego stylu pisania, nawiązując kontakt z czytelnikiem poprzez mówienie mu, kogo historię teraz opowie. Autor zapowiadający kolejne wiązki fabularne i do gry formą zapraszający odbiorcę, który nie chce grać. Wreszcie autor potrafiący pisać naprawdę świetnie i pokazujący to na każdym kroku, ale w opowieści, której warsztat literacki nie pomoże, to właśnie China Miéville ze swoim „Toromorzem” – oryginalną podróżą do miejsc podnoszących ciśnienie i tłamszących je średnim ujęciem. Dodajmy do tego kilka przeszkadzających powtórzeń w tekście przekładu, a nawet pleonastyczne „spadać w dół”, które zaczyna mnie już dobijać. Czytajcie, jeśli chcecie łatwej rozrywki, a po przeczytaniu blurba zostaliście oczarowani wizją pisarza. W przeciwnym razie możecie poczuć się zawiedzeni tak jak ja – gdy przeczytałem rekomendację Neila Gaimana na okładce, mówiącą o „opowieści na miarę nowego wieku” i stwierdziłem, że w takim razie jestem konserwatystą i tradycjonalistą do potęgi.
Podsumowanie:
Tytuł: Toromorze
Autor: China Miéville
Wydawca: Zysk i S-ka 2014
Moja ocena: 5+/10
Książka do mnie zupełnie nie przemawia i jak już wspomniałam na jednym z blogów – te kretoryje. Uh! Kojarzą mi się z obrzydliwymi potworkami z filmów z dzieciństwa.
No tak, autor nie przyłożył się do tego, aby wykreować swoje podziemne stwory na wyższym poziomie. Powieść wydaje się aspirować do czegoś więcej niż przygodówki, a ilość uproszczeń i miejsc, w których czytelnik musi się opierać na domysłach i stereotypach, jest zdecydowanie za duża.
Hm. Trochę mi zepsułeś humor. Cieszyłam się na tę książkę… :-(
Niestety nie jestem jedyną osobą, która tak ją odbiera. O dziwo na zagranicznych portalach „Toromorze” zbiera znakomite recenzje, a u nas oceny są raczej sceptyczne. Czytałem chyba tylko jedną bardzo egzaltowaną opinię, której jakoś specjalnie nie uwierzyłem… Wszędzie natomiast pojawia się podobna teza – to nic poza fantastyczną literaturą dla młodzieży, i może właśnie ta grupa zachwyci się „Toromorzem” szczególnie :)
No to czekam na Twoją opinię ;-) U mnie „Toromorze” jeszcze trochę poczeka. Kolejka na drugim (nowym) blogu jest nieubłagana ;-)
To ja czekam na Twoją :) I zobaczymy, czy ze mną jest coś nie tak, czy Miéville faktycznie zaliczył spadek formy.
Szkoda, myślałam, że Mieville to gwarancja dobrej lektury. Bardzo dobrze wspominam jego „Ambasadorię”, a na półce czeka m.in, „Miasto i miasto”, mam nadzieję, że sięna nim nie zawiodę.
A u mnie właśnie „Toromorze” było pierwsze i teraz nie wiem, czy nie zawiodę się, sięgając po wcześniejsze powieści. Choć ponoć są naprawdę dobre :)
„Dworzec Perdido” to lektura obowiązkowa. Zacząłeś naprawdę niefortunnie. Spróbuj jeszcze zbiór opowiadań „W poszukiwaniu Jacka” tam jak w pigułce masz styl CM. On po prostu tak pisze.
Na „Miasto i miasto” się nie zawiedziesz :-)
O „Toromorzu” nie mówię bo jeszcze nie czytałem ;-)
Książki, które napisał China Miéville albo się kocha, albo nienawidzi :-) Pewnie z „Toromorzem” jest podobnie.
Jestem nieobiektywny, bo to jeden z „moich” autorów. Przeczytam „Toromorze” to się przekonam ;-)
W każdym razie, facet, który przyznaje się do fascynacji prozą Stefana Grabińskiego i Bruno Schulza nie może być przecież kiepskim pisarzem :-D
Jeśli ten facet nie tylko się fascynuje, ale też czerpie garściami, to nie może, definitywnie :) Problem w tym, że Miéville’a czyta się właśnie dobrze – nie mogę mu zarzucić wiele oprócz tego, że jakoś tak sobie swojego „Toromorza” nie przemyślał i poszedł na skróty. Dlatego wydaje mi się, że zaczynając inną jego powieść, rozpoczyna się z pułapu niezapisanej kartki i wrażenia mogą pozytywnie zaskoczyć.
W pierwszej kolejności sprawdzę „Dworzec Perdido”, choć na razie śpieszyć się nie będę :D
Z tym czerpaniem. W opowiadaniach widzę cień Schulza. To takie subtelne jest… Schulz jest niepowtarzalny :-)
Jawne odwołanie, poprzez motto, jest w „Miasto i miasto”, ale to jest dość twórczo przerobione ;-) Takie „Sklepy cynamonowe”, ale zupełnie inaczej. Z domieszką noir. Wiesz piszę tak dziwne bo musiałbym spoilować ;-)
Polecam i to jak najszybciej „Dworzec Perdido”. To jest jak cios między oczy i wtedy będziesz wiedział tak czy nie!
Z Grabińskim jest inaczej, CM chwali go za industrialność jego grozy, tej kolejowej, fakt jest to niebanalne :-)
Hmmm…. to może potem „LonNiedyn”? To jest odwołanie do „Nigdziebądź”, zresztą akceptowane przez Gaimana, mało tego książkę Gaiman chwalił i namawiał do jej napisania. Teoretycznie Young Adult, ale… U CM nigdy nie wiadomo, podobnie jak u Gaimana ;-)
Wybacz rozpisałem się, ale lubię szczuć książkami :-D
Nie wybaczam, za karę masz szczuć częściej i w równie długich wpisach :D
„Sklepy cynamonowe” z domieszką noir, mówisz… gdybym nie miał przed oczami kretoryjów, brałbym w ciemno. Grabiński i tory faktycznie u CM gdzieś migoczą, ale akurat w „Toromorzu” za grosz nawiązania czy choćby hołdu – bo też nie taka jest koncepcja opowieści.
„Dworcem…” poszczułeś skutecznie i liczę, że w najbliższych tygodniach/miesiącach wydzielę czas i znajdę możliwość przeczytania. Fakt, że u pana Miéville’a, tak jak u Gaimana, nic nigdy nie wiadomo, trzyma mnie przy nadziei. Chyba że uznasz „Toromorze” za geniusz twórczy i najlepszą książkę autora – wtedy się zastanowię raz jeszcze, czy kontynuować przygodę z CM :P
„Sklepy cynamonowe” inaczej ;-) Nie ma prostego przełożenia.
„Toromorze” arcydziełem? Nie sądzę ;-)
TAK BARDZO się zgadzam.
Ja akurat dobrze oceniam Toromorze, chociaż doskonale wiem, ze nie ma żadnego sensu. Zawiodlem się i to bardzo za to na „Mieście i Mieście” Polecam za to „Ambasadorię” i „Dworzec Perdido”