[Z zakurzonej półki] SF łatwa i przyjemna…
Szukając książek do lektury, rzadko sięgam po fantastykę naukową. Znam niewiele tytułów, ale wiem, czym pachną, jak prowadzą opowieść, potrafię wyodrębnić niezaprzeczalne zalety i pewne wady, przez które częściej wybieram inne gatunki. Czasem jednak chcę wyruszyć w kosmiczną podróż dla odmiany, mimo iż odległe galaktyki nigdy mnie nie fascynowały. Wtedy szukam w klasyce, przeglądam własne zbiory odpowiednio do tego, czy w danym momencie zapragnę sobie więcej fantastyki czy nauki, SF wymagającej lub typowo rozrywkowej. Lubię wracać do autorów, których już znam, choćbym pozbawiał szansy dziesiątki lepszych i bardziej godnych uwagi. Tym sposobem trafiłem po raz wtóry na Roberta Silverberga, teraz samotnie, bez duetu z Asimovem. Sprawdziłem dla Was Człowieka w labiryncie.
Dick Muller od dziewięciu lat przebywa na opuszczonej przez ludzi planecie Lemnos, 90 lat świetlnych od Ziemi. Jesteśmy oczywiście w czasach ekspansji międzygalaktycznej, możemy swobodnie wędrować w przestrzeni kosmicznej, archeologowie badają nowe tereny, a dyplomaci głowią się nad stosunkami z innymi inteligentnymi rasami. Taką byli Hydranowie, do których kiedyś wysłano Dicka Mullera. Misja nie powiodła się, a bohater zapadł na dziwną chorobę – jego człowieczeństwo zostało wystawione na pokaz, a dusza z wszystkimi negatywnymi myślami, uczuciami oraz żądzami emanuje na zewnątrz, odsłaniając wszelkie plugastwa, odpychając ludzi i sprawiając, że czują się przy nim fatalnie – jego towarzystwo ich boli, chcą uciekać, czują silny dyskomfort i mdłości, przebywając w pobliżu. Nienawiść, udręka, zazdrość, lęk, cierpienie, zawziętość, szyderstwo, odraza, pogarda, rozpacz, zła wola, wściekłość, gwałtowność, wzburzenie, żałość, skrupuły, ból i gniew – wyobrażacie sobie odczuwać to wszystko w jednym krótkim momencie i godzić się na taki los z własnego wyboru? Lemnos jest więc dla Mullera dobrowolnym wygnaniem, ostatecznym odcięciem się od społeczeństwa, w którym nie może żyć. Przebywa w labiryncie najeżonym niebezpieczeństwami, w miejscu opuszczonym przez starożytną genialną rasę, która zbudowała inteligentne miasteczko, zostawiając szereg zaawansowanych urządzeń, w większości niezrozumiałych dla człowieka. Dick Muller żyje na własną rękę, w spokoju, polując na drapieżne, dziwne zwierzęta i przystosowując się do panujących w labiryncie zasad. Po dziewięciu latach zauważa statek kosmiczny i lęka się – ktoś chce mu odebrać samotność, którą tak umiłował…
Początek zapowiada się dość interesująco i zwiastuje fajną przygodową fantastykę; prostą, lecz ciekawą. Na planecie ląduje ludzka ekspedycja, której przewodzi Charles Boardman, dawny znajomy Mullera, w towarzystwie młodego Neda Rawlinsa. Tutaj pora na banał: Ziemia jest zagrożona atakiem obcej cywilizacji i tylko wygnaniec może ocalić ludzkość. Nie bójcie się jednak – to jedynie zarys opowieści, bo w istocie książka skupia się na wędrówce w głąb labiryntu, poznaniu jego zawiłości, na moralnych dylematach Rawlinsa, który musi kłamać, by zjednać sobie opornego Mullera oraz na licznych retrospekcjach łudząco przypominających sentymentalne kawałki np. z książek Asimova (troszkę romansu oraz tęsknoty za przeszłością na tle kosmicznych podbojów). Podążamy za akcją z dwóch perspektyw: Mullera i ekspedycji. Ten pierwszy siedzi w centrum labiryntu i wspomina, obserwując postępy intruzów za pomocą monitoringu, ci drudzy pokonują przeszkody, jakie stawia przed nimi Lemnos.
Planeta to zaś bardzo złośliwa! Autor podzielił się z czytelnikami wizją ekranów dezorientujących, które zaburzają percepcję wzrokową, a to oznacza, że wytwarzają fałszywy ogląd otoczenia, przez co o wiele łatwiej nadziać się na faktyczną śmiertelną pułapkę, omijając te fałszywe. Innymi mechanizmami obecnymi w labiryncie są obrazy działające na podświadomość, ukazujące osobiste lęki, obawy lub skryte pragnienia patrzącego, prowadzące tym samym do utraty zdolności logicznego myślenia. Poza tego typu nowinkami na planecie aż roi się od typowych pułapek-niebezpieczeństw jak dzikie zwierzęta, wysuwające się ze ścian ostrza itp. Widzicie już, czym jest „Człowiek w labiryncie” – lekką zabawą z potencjałem tkwiącym w pomysłowości technicznej autora i brakiem miejsca na jej rozwinięcie oraz próbą sięgnięcia do głębszych treści, które czynią lekturę w pełni poważną. Nie mogłem się jednak pozbyć wrażenia, że to po prostu gratka dla dużych chłopców i gdyby autor pokusił się o ambitniejszą otoczkę dla dylematów moralnych, jakie prezentuje, stworzyłby powieść bardziej zapamiętaną. Mógł to zrobić, ale nie zrobił – pewnie po części świadomie :)
Czy polecać? Nie z pełną odpowiedzialnością, ale to ponoć jedna z bardziej znanych u nas powieści Silverberga, więc spokojnie możecie od niej zaczynać. Autor swoimi niekrótkimi opisami równoważy akcję, której mogłoby być więcej, jeśli już taki temat poruszył, ale mimo ich przeciętności da się tę książkę polubić i, co najważniejsze, dobrze spędzić przy niej czas. Silverberg zrobił klasyczną s-f. Nie taką co prawda, która zapewnia niezapomniane wrażenia, ale na pewien czas daje niezłą rozrywkę. I tego się trzymajmy!
Pytanie dla bardziej zaprzyjaźnionych z tematem: Robert Silverberg, z grupy kolegów po fachu w latach swej najprężniejszej działalności, wyłania się jako mistrz s-f, solidny fantastycznonaukowy rzemieślnik czy wyrobnik, który napłodził dużo, ale niekoniecznie pewnej jakości? W której grupie go sytuować? Będę wdzięczny za odpowiedź : )
Podsumowanie:
Tytuł: Człowiek w labiryncie
Autor: Robert Silverberg
Wydawca: Amber 1994 (premiera: 1969)
Moja ocena: 6/10
Znam Silverberga z cyklu Kroniki Majipooru, w których w zasadzie udało mu się połączyć sf z fantasy. Pan autor ma niewątpliwie wyobraźnię, bo opisał w nim jeden z lepiej wykreowanych fantastycznych światów, jakie do tej pory spotkałam. Zatem „Człowieka w labiryncie” też chętnie poznam. Na własną odpowiedzialność (;
Powinno się spodobać ;) Pomysł labiryntu, motyw wyobcowania i gry psychologicznej między bohaterami potrafi zainteresować, ale książka jest ciut za krótka, by dobrze rozwinąć wizję Silverberga. Wyobraźni mu w każdym razie odmówić nie można, chętnie potwierdzę to przekonanie „Kronikami Majipooru” – w niedalekiej przyszłości… A tego autora czytałem jeszcze znakomitego „Pozytronowego człowieka” w duecie z Isaacem Asimovem, zresztą znajdziesz na blogu recenzję ;)
W tym roku przeczytałam kilka (no dobra, chyba z 9-10 ) książek Silverberga i uwielbiam go bardzo bardzo ;) Polecam cykl Majipoor, jeden z moich trzech ulubionych cykli SF :))
A „Człowieka…” wspominam bardzo pozytywnie…
Majipoor mam na półce, jeszcze od Prószyńskiego, świetny cykl :)
Ja też dobrze się przy „Człowieku…” bawiłem, ale przy okazji następnej książki Silverberga chciałbym poznać pełnię jego możliwości. W Waszych rekomendacjach powtarza się Majipoor, więc chyba mam idealną propozycję ;)
@Secrus: sięgaj, sięgaj. A jeśli ci mało zachęty to na Kronikach wiszą ze dwie recenzje cyklu ;)
@Silaqui przeczytałem i czuję się jeszcze bardziej zachęcony. Może tym razem uda mi się zajrzeć troszkę głębiej do przemyśleń Silverberga i nie figurować w opinii jako ten, co bierze za „łatwy i przyjemny” obfity kontekst krytycznoliteracki ; ) Choć nadal, mimo zasięgnięcia dodatkowej wiedzy, mam po „Człowieku…” lekki niedosyt i będę szukał u autora pełniejszych wrażeń.
A ja zaszalałam i w tym miesiącu kupiłam cały cykl z Solarisu ^^
A u mnie na półce grzbiety Solarioswych wydań tworzą fajny obraz (:
„Cienie”, „Czas przemian”, „Umierając żyjemy” czy „W dół do ziemi”. „Majipoor” oczywiście też.
Silverberg to prawdziwy Mistrz. W zasadzie od „Człowieka w labiryncie” rozpoczęła się naprawdę świetna faza jego pisarstwa (przedtem to różnie bywało). Książki z Asimovem? Nie cenię.
Przy tych wymienionych książkach trzeba myśleć i je smakować.
„Umierając żyjemy” – ze względu na tematykę – szczególnie mam od pewnego czasu na oku, i od dzisiaj oczywiście „Majipoor”.
Oprócz myślenia i smakowania (zresztą, staram się to robić przy jakiejkolwiek literaturze…) książki Silverberga wymagają też chyba sporej wiedzy, aby uchwycić te odniesienia, które pomija się przez własne niedouczenie :)
Cóż, wiedza wiedzą… Czasami wystarczy zajrzeć do dobrych źródeł. Może zabrzmi śmiesznie, ale dużo ciekawych informacji o książkach science fiction i fantasy można znaleźć na anglojęzycznych stronach wikipedii. Polskich stron nie polecam ;-)
Nie tylko Silverberg „bawił” się w odniesienia kulturowe i literackie. To czasami nie jest wcale takie oczywiste. Ale, patrząc na to, że język fantastyki wydaje się czasami „prymitywny”, znajdowanie takich smaczków daje wiele radości :-) Bo prawdziwym Mistrzom, pomimo ograniczeń specyficznego jednak języka, udaje się sprzedać wiele ciekawych rzeczy.
Tylko na Odyna, nie dajmy się wpędzić w pułapkę wielowarstwowego czytania książek, to czasami nie ma sensu.
Ja tam zawsze mówię – „każdemu jego czytanie”!
A ja w pełni potwierdzam to zdanie. Jeśli można znaleźć w książce więcej i urozmaicić sobie lekturę, to czemu nie – warto się starać, ale nie na siłę, tracąc samą przyjemność z poznawania opowieści ;)
„Człowiek…” jest ciekawy, ale brak mu czegoś, co by mu pozwoliło wbić mi się w pamięć. Toteż się nie wbił i jakoś nie zachęcił do dalszego sprawdzania autora. To Ty sprawdź, a ja poczytam, co z tego wyniknie :)
Majipoor bierz w ciemno. Najwyżej zrezygnujesz po pierwszym tomie ;-)
Możemy się tak umówić ;) Ale że „Człowiek…” też jakoś intensywnie nie zapadł mi w pamięć, to z kontynuowaniem troszkę odczekam…