Tajemnica Holokaustu…
Decydując się na lekturę „Tajemnicy mojej matki” doskonale wiemy, w jakie literackie rejony wkraczamy. Choć jesteśmy poinformowani o tym, że forma przekazu Jenny L. Witterick to dzieło wyobraźni – nie zaś suma źródłowych wspomnień, z którymi w obrębie podobnej tematyki zapoznawaliśmy się podczas szkolnej edukacji – rozumiemy, iż autorka przedstawia prawdziwą opowieść obciążoną latami cierpień, łez spływających po milionach policzków i okrucieństwa, przed którym jeszcze za życia naszych dziadków i pradziadków nie było ucieczki. Wybierając „Tajemnicę mojej matki”, godzimy się na kolejną gorzką lekcję historii, z której wyjdziemy bogatsi w przemyślenia, jakie wywołują najczarniejsze karty naszego dziedzictwa. Ta wątłej grubości książka w pełni odsłania swoje podwaliny w krótkim streszczeniu wydarzeń. Osnuta wokół faktycznego świadectwa odwagi Franciszki Halamaj, która podczas wojny wraz z córką ukrywała w niewielkim domu w Sokalu dwie żydowskie rodziny i dezerterującego Niemca, roztacza przed nami obraz niebywałego heroizmu w tak zwyczajnym na pozór miejscu. Jeden z przyjaciół autorki wspomina w kontekście utworu: Tolerancja, dobroć, czynienie tego, co należy – to poruszy każdego.
Witterick relacjonuje poniekąd zdarzenia z okresu dwudziestu miesięcy, podczas których Franciszka i Helena Halamaj ryzykowały życie dla obcych sobie osób. Najpierw poznajemy perspektywę córki, karmieni jesteśmy sytuacją rodzinną, tragicznym losem brata Damiana i nieszczęściem związanym z ojcem, następnie przenosimy się do opowieści pozostałych postaci, które w pewnym etapie życia poprosiły Franciszkę Halamaj o największe z możliwych wsparcie – szansę przetrwania. Jest więc „Tajemnica mojej matki” fabularyzowanym dokumentem wyrosłym w głowie autorki uderzonej historią Sprawiedliwej Wśród Narodów Świata Franciszki Halamaj i tym samym decydującej się spisać losy polskich bohaterek, zadając jedno zasadnicze pytanie i usiłując na nie odpowiedzieć – jak to mogło faktycznie wyglądać? Okazuje się, że fikcja ta w swej oszczędności słowa przypomina streszczenie całej relacji, ale pokazanej z pewnego punktu widzenia, jaki chciała osiągnąć autorka – prostej, pospolitej opowiastki o dużym poświęceniu w czasach Holokaustu.
Książka konstrukcją przypomina pamiętnik: rozdzialiki-wpisy są krótkie i opisują stany emocjonalne, przebieg kolejnych wydarzeń, wspomnienia bohaterów, ale bez nazywania uczuć – te jakby nie znajdują miejsca w bijącej z narracji prostocie i maksymalnej lapidarności. To właśnie sprawia, że opowieść Witterick traktowałem raczej jako relację, sprawozdanie z trudów wojny z dala od frontu. Momentami zwięzłość i oszczędność słownictwa blokuje bardziej osobiste odbieranie tej historii. Z każdej strony atakują komentarze, że książka porusza, niesamowicie podnosi na duchu, nieraz wyciska łzy oraz wywołuje skrajne emocje, i faktycznie tak może być, ale dla mnie zbytnim ascetyzmem i punktowaniem kolejnych dyktowanych przez tragiczne czasy zdarzeń „Tajemnica…” odsuwa od siebie czytelników, którzy chcieliby dostać więcej, a tym samym wycisnąć z tej pokrzepiającej opowieści dodatkową naukę. Może to wina języka, który nie jest prosty piękną prostotą, lecz aż do bólu zwyczajną. Nagminne są powtórzenia, brakuje dwukropków przed dialogami, gdy słowo je poprzedzające tego wymaga, i w rezultacie książka prezentuje przeciętny poziom literacki. Szkoda, bo opinie zagranicznych czytelników mówią o tym, że czyta się ją jak poezję – być może, ale w oryginale.
W pozostałych aspektach „Tajemnica mojej matki” jest taka, jaką ją reklamują, a więc podnoszącą na duchu opowieścią o olbrzymim poświęceniu jednej osoby dla innych w obliczu niebezpieczeństwa. Szczodrość miesza się ze szlachetnością tam, gdzie najbardziej jej potrzeba, a życie naznaczone smutnymi realiami i ciągłą niepewnością kryje w sobie słodkie pokłady nadziei i dobroci – bezinteresownej, szczerej i zdolnej przenosić góry. Potrzebujemy takich historii, chcemy wiedzieć, że byli i są na świecie ludzie, dla których własna moralność i szczęście drugiego człowieka, choćby obcego i zagubionego, jest na wagę złota. Zdarzało nam się słyszeć o heroicznych czynach w okresie Holokaustu, nazwiskach, które oparły się powszechnemu strachowi i znieczulicy, a jednak każdy taki gest jest wyjątkowy, bo gdzieś i kiedyś pojawił się naprawdę – to nie przypadki zrodzone w głowie pisarza, który wymyślił sobie, by dwie Polki w jednym czasie zapewniały przetrwanie Żydom i Niemcowi w chlewiku, na poddaszu i w piwniczce – to fakty, a ich prawdziwość osadzona w przeszłości jest chyba najbardziej przerażająca.
Nie mogę jednak zachwycać się książką tylko dlatego, że porusza ważny temat – jest dużo jej podobnych dzieł, które przekazem trafiają głębiej, opisują ten etap historii sugestywniej i należy oddać im większy honor. „Tajemnica mojej matki” to opowieść o ludzkiej dobroci w pigułce, która prostym przekazem może zainspirować, opowiedzieć o wartych zapamiętania postaciach i tą drobniutką cegiełką uchronić ich czyny od zapomnienia. Nigdy nie będzie na rynku zbyt wiele powieści stanowiących wycinek z dramatu naszej przeszłości oraz szukających w niej chlubnych czynów. Ta książka jest kolejną potrzebną, ale niekoniecznie idealną i nieskazitelną. Żadna skala nie objęłaby zasług Franciszki Halamaj, lecz utwory opiewające jej czyny podlegają już ocenie. Pozwolę sobie zakończyć słowami rabina Chaima Boyarsky’ego, które z opinii zamieszczonych na ostatnich stronach trafiły do mnie najbardziej: Prawdziwe bohaterstwo jest wtedy, kiedy nikt go nie widzi i nikt o nim nie wie.
Podsumowanie:
Tytuł: Tajemnica mojej matki
Autor: Jenny L. Witterick
Wydawca: Rebis 2014
Moja ocena: 6/10
Tekst jest oficjalną recenzją dla portalu lubimyczytać.pl