„Jovan Kiss budzi się. Nie podnosi się jednak z łóżka, nawet nie drgnie. Patrzy w półmrok, nasłuchuje. Całe ciało mokre od potu. Zapala lampkę do czytania. Zegar pokładowy wskazuje pół do czwartej. Na dworze już świta. Wieje wiatr. Fale cicho uderzają o dziób jachtu. Jest czerwcowa noc”. Jesteście w stanie strzelić, skąd mógłby pochodzić ten cytat? Nie, nie są to didaskalia jakiegoś podrzędnego dramatu, a fragment z pierwszej strony książki „W cieniu śmierci” węgierskiego autora Laszló Gyurkó, którego dzieło ukazało się w 1987 roku w kryminalnej serii „Jamnik” wydawnictwa „Czytelnik”. Zaczynając lekturę, nastawiłem się na literaturę dziwną, nietuzinkową i w jakimś stopniu eksperymentalną, nie tracąc jednocześnie nadziei na mocne olśnienie. Nadzieja upadła, a ja zostałem sam na sam z Jovanem Kissem – wcieleniem zła – oraz narratorem tkwiącym złośliwie na etapie sklecania urywanych zdań bez polotu. Nie mogłem trafić lepiej.
Jovan Kiss to emerytowany major wydziału kryminalnego milicji oraz były jugosłowiański partyzant. Lubi zabijać, jest przesiąknięty nienawiścią i żądzą zła. Trudno powiedzieć, dlaczego. W każdym razie przypływa „Jastrzębiem” (tak nazywa swoją kajutę) na Węgry, by w naddunajskim miasteczku Szentendre ograbić pewne muzeum. Kontaktuje się z niezrównanym w swoim fachu włamywaczem Milanem Davćekiem i razem przystępują do akcji. Napad nie idzie jednak całkowicie po ich myśli i muszą ukrywać się przed organami ścigania. Dlaczego Jovan Kiss bierze na cel podrzędne muzeum, czemu jest tak niezorganizowany i co wynika z tego, że autor kreuje go za bezwzględnego mordercę? Nie wiadomo.
Jak na niewiele ponad sto stron w małym formacie, opowieść za długo się rozkręca, a postać głównego bohatera jest budowana tak szczegółowo, jakby miała służyć za kreację do całej kryminalnej serii. W trakcie lektury dowiadujemy się o wojskowej przeszłości Kissa i o tym, jakie piętno odcisnęły na nim traumatyczne przeżycia tamtego okresu. Retrospekcje bywają naprawdę ciekawe, choć w niektórych momentach trudno oddzielić je od czasu teraźniejszego. Mamy opis zupełnie zbędnej czynności wykonywanej przez Jovana, nagle przeskakujemy na front i czytamy drastyczną relację o tym, jak bohater naskoczył na gardło wroga, powodując trzask tchawicy, a już w następnym akapicie toczy się rozmowa ze strażą graniczną. Do tego panuje narracyjny chaos, bo nie sposób dowiedzieć się więcej o tej wojnie, kto jest kim i w którym momencie mówi. Właściwie po co, skoro te postaci nie pojawią się już więcej na kartach powieści? Przeminęły, nie ma ich. My w tym wszystkim, przerzucani z jednej stylistyki w drugą, z jednego czasu i przestrzeni w inne, tracimy nagle zainteresowanie i chcemy odłożyć książkę. Zwłaszcza, że intryga nie należy do specjalnie odkrywczych.
Dziełko w większości korzysta ze stylu, który przytoczyłem na początku recenzji (wyjątkiem są retrospekcje w czasie przeszłym, najlepsze swoją drogą). Brutalna, beznamiętna narracja przywodząca na myśl perspektywę zimnego mordercy z czasem bardziej irytuje niż wywołuje ciarki, do tego w opisach panuje niebywała monotonia. Na przykład kilkanaście razy dowiedziałem się, że oczy Jovana Kissa są porcelanowo niebieskie. Jeszcze częściej autor informuje czytelnika, iż Jovan nie znosi zapachu potu. I tutaj, jak na złość: każdy w książce się poci. Na potęgę! Widocznie ktoś uznał, że odbiorca nie jest inteligentną istotą i należy mu podsuwać pod nos te same myśli, bo inaczej o nich zapomni. Zaśmiałem się zdrowo, gdy przeczytałem sprawozdanie z tego, jak i który bohater się pocił: pierwszy niebywale, drugi trochę słabiej, a trzeci jeszcze bardziej niż pierwszy. Jest gorąco. Rozmówcy są spoceni. Jovan Kiss brzydzi się potem…
„W cieniu śmierci” to powieść chaotyczna, nieskładna i irytująca językowo. Urywane zdania w czasie teraźniejszym, które w innych pozycjach wzmagają dynamizm narracji, tutaj są powodem do śmiechu. Nie zadbano też o warstwę psychologiczną głównego bohatera: nie wiadomo zazwyczaj, po co Jovan Kiss coś robi, a jeżeli wiadomo, to pytamy siebie: dlaczego tak, a nie inaczej i co go do tego skłoniło. Wymuszona lapidarność, miałkość historii i niewykorzystany potencjał stylu to największe wady książki. Nie pomagają ciekawe realia, intrygujący klimat i brutalność ukazana w sposób, jak gdyby była nieodzowną i normalną częścią rzeczywistości. Czasami warto sięgać po niszowe kryminały zapomnianych autorów (patrz:
Mój syn mordercą), ale istnieje ryzyko natknięcia się na twory dziwne i niesprawiające przyjemności. Książka Laszló Gyurkó trafi z powrotem na zakurzoną półkę i zostanie tam na długo. Niech się dalej kurzy!
Podsumowanie:
Tytuł: W Cieniu Śmierci
Autor: Laszló Gyurkó
Wydawca: Czytelnik
Moja ocena: 3/10
Wiesz te lata… „My też możemy epatować złem”. Szkoda, że nie potrafimy;-)
Okładka też „świetna” ;-)
Jakby facet był wampirem to jeszcze można by z tego wybrnąć.
Po przeczytaniu Twojego wpisu, tknięty przeczuciem, że kiedyś coś mi mignęło, zadzwoniłem do kolegi, który jest bardzo „kryminalny”.
Powiedział to co Ty tylko mniej delikatnie: „pamiętam, wyjątkowe gów…, nawet jak na tamte lata”:-D
Tak, te wydania przeplatały dobre intrygi z kiepskimi, nigdy nie było wiadomo, na co trafisz ;)
Okładki „W cieniu śmierci” akurat nie ma co komentować, ale bywały lepsze, a już specyficzna czarno-biała stylistyka wyglądałaby estetycznie, gdyby miało się całą serię ;) Taki „Sęp” Miklosa Munkacsi na przykład, przyciąga wzrok.
„Kryminalny” kolega wie co mówi, trzeba chronić społeczeństwo przed takimi tytułami :D
Niestety seria z Jamnikiem nie zawsze gwarantuje dobrą lekturę. Czasem nadal po nią sięgam, ale coraz rzadziej. Najbardziej przejechałam się chyba na „Sępie” Miklósa Munkácsiego…
Ups, a ja właśnie wyraziłem pochwałę okładki „Sępa” komentarz wyżej :) Wobec tego chyba zrezygnuję z lektury w najbliższym czasie. Może były jednak jakieś tytuły, które zaskoczyły pozytywnie i mogłabyś je polecić?
Pierwsza przychodzi mi na myśl „Lalka na łańcuchu” MacLeana :)
Już sama okładka sprawia, że nie chciałabym ściągać książki z półki…
Do ’77 roku okładki „Jamnika” były kolorowe i miały na sobie specjalne znaczki oznaczające podserie. Potem zrobili z tego takie małe czarno-białe coś ;)