[Z zakurzonej półki] „Wszystko, co się przeżyło, opowiadać miło…”
Romain Rolland – francuski pisarz silnie zaangażowany w tematykę społeczno-polityczną, postać szanowana, aktywny działacz, tłumaczony na wiele języków wieczny pacyfista, wreszcie twórca dziesięciotomowej powieści rzeki Jan Krzysztof, dzięki której zyskał tytuł laureata Literackiej Nagrody Nobla. Odejdźmy od tych górnolotnych faktów, bo oto na scenę wchodzi Burgund z krwi i kości, kwiat ziemi francuskiej: Colas Breugnon, który swym entuzjazmem i umiłowaniem życia rozpromieni każdą twarz i rozświetli najciemniejszy zaułek. Napijmy się!
„Popić przed pracą, popić po pracy – piękne życie”
Colas to przedstawiciel XVII-wiecznego drobnomieszczaństwa francuskiego mieszkający w Clamecy; rzeźbiarz, stolarz, a przede wszystkim patriota oraz tytułowy bohater i narrator najbardziej optymistycznej książki, jaką do tej pory czytałem. Sam Rolland mówił, że pisał ją dla własnej uciechy, ja zaś wysnuwam pogląd, że dzięki temu nastawieniu „Colas Breugnon” tak mocno działa również ku frajdzie czytelników. Mamy tu do czynienia z kilkunastoma związanymi ze sobą opowiastkami typowego Burgunda, które swym tonem przywodzą na myśl gawędę najlepszego druha w półmroku swojskiej knajpy. A co robią prawdziwi Burgundowie? Piją wino, jedzą, sposobią się do kobiet, prawią o polityce, Bogu i religii, chleją, śmieją się, docinają sobie, rzucają ludowymi przysłowiami, poją się alkoholem, bawią się, ucztują i piją. Cytując jeszcze: „prawdziwy Burgund jest zawsze z wszystkiego kontent”. Piękne, prawda?
„Kobieta i sroka zataja tylko to, czego nie potrafi wyskrzeczeć.”
I takie w istocie jest. Autor serwuje nam życie dyktowane świętami, obyczajami, spotkaniami towarzyskimi, licznymi biesiadami oraz bezgraniczną gościnnością. Colas zasiada pewnego zimowego dnia do kartki i postanawia spisać co ciekawsze przygody, jakie spotkały go w codziennym życiu. Wierzcie mi, że fenomen książki nie opiera się na jej spektakularności, lecz perspektywie spojrzenia, wypełnionej po brzegi radością życia, wdziękiem i figlarnym poczuciem humoru, które nawet patentowanego ponuraka przyprawi o mimowolny chichot. Kolejne sytuacje są niczym epikurejski kołowrotek, znajdźcie mi w literaturze większego hedonistę! Podczas lektury zastanawiałem się, kto rozsądny wydałby w dzisiejszych czasach tak pogodną pozycję, tak pozbawioną smutku i dramatu, a gdyby ten przez przypadek pojawił się na kartach powieści – obracającą go w żart i morał.
O żonie: „Ona odchodzi, tyś został! Oto widzisz, Colasie, że szczęście chadza zawsze w parze!”
Zapytacie pewnie, co czeka czytelnika w tym szalonym miszmaszu? Chociażby oblężenie miasta, wyprawa krzyżowa przeciw chrabąszczom, sentymentalne wspomnienia pierwszej miłości Breugnona, rozprzestrzenienie się zarazy, tłumienie rozruchów w Clamecy czy niesamowicie sugestywne ujęcie fenomenu czytelnictwa na przykładzie lektury Plutarcha. Wszystko to okraszone lawiną zabawnych powiedzonek, burgundzkich przysłów oraz ludowych mądrości, dykteryjek, anegdot i facecji przeplatanych zagadnieniami nieco poważniejszymi. Analizując przebieg wydarzeń z dystansu, trzeba powiedzieć, że jest tu wiele dramatycznych momentów. Życie Colasa nie jest usłane różami, a jego przygody nierzadko byłyby u nas przyczyną depresji, ale ten facet – prawdziwy Burgund – i tak radośnie swój los skwituje, spojrzy pogodnym wzrokiem i zaśmieje się rubasznie, czyniąc przytyk do swej żony-sekutnicy lub zbliżając butelkę z winem do ust. Bo nawet po trudnych chwilach, mądrych słowach i refleksyjnych myślach (a tych również nie brakuje) zawsze jest czas na świętowanie, żart i pogodę ducha.
Colas o sobie: „Jestem wartogłów, próżniak, pyszałek, pijaczyna, obżartuch, gaduła, uparciuch, złośliwiec, kłótnik, marzyciel, choleryk, lunatyk!”
Trzeba przyznać, że „Colas Breugnon” to wyjątkowa książka. Nie ma tu głównego wątku fabularnego, którego przebieg można by śledzić, a całość jest po prostu manifestem burgundzkiego światopoglądu. To gawęda wypełniona złośliwościami o roli kobiet, zabobonnym myśleniem i zwyczajnym brnięciem przez los, gawęda radosna i pozytywna, lecz nie przesłodzona – a to zarówno największa trudność dla pisarza, jak i olbrzymi atut, gdy ten zabieg się udaje. Trzeba potrafić docenić taką literaturę, ale myślę, że ona sama zadba o to, by skraść wam serca i grymas z twarzy. Zapewniam, że po lekturze zostaje masa żartobliwych i życiowych cytatów, garść sił witalnych i szczypta lepszego samopoczucia. Na szarobure, jesienno-zimowe wieczory – jak znalazł!
„Mnóstwo władz, mnóstwo praw jako gwiazdy na niebie, każdy brat, każdy swat, a każdy dla siebie! Wierz sobie lub nie, a daj mi wierzyć w co chcę.”
Podsumowanie:
Tytuł: Colas Breugnon
Autor: Romain Rolland
Wydawca: Państwowy Instytut Wydawniczy
Moja ocena: 7/10
pamiętam ja jako jedno z ciekawszych zaskoczeń na DKK :)
Pamiętam o naszej rozmowie dotyczącej DDK, zaglądam regularnie co czytają u mnie :)
Na Colasa mam ochotę odkąd przeczytałem „Przyślę …” Pruszkowskiej (swoją drogą, polecam). Biblioteka zakupiła ostatnio audiobook, więc może jak trafi się dłuższa trasa, to wypożyczę i wrzucę w autko :-)
Pruszkowskiej jeszcze nie czytałem, ale zapowiada się bardzo obiecująco – na pewno sprawdzę w niedalekiej przyszłości ;) A Colas wg mnie jest odpowiedni zawsze i wszędzie, więc nic tylko wypożyczać i cieszyć się lekturą.
WOW! Zostałeś skomentowany przez połowę duetu „Statler and Waldorf”. Jeszcze tylko drugi z Panów i możesz czuć się blogowo spełniony :)
Za stary i za brzydki jestem na wywoływanie wow factora. O wywoływaniu spełnień nie wspominając. A wracając do tematu, to z Francuzów piszących ciepło i optymistycznie polecam Pagnola :)
Już widzę, że Pagnola będzie mi trudno dostać. Poza nowymi wydaniami Esprit w moim mieście jest tylko jeden egzemplarz biblioteczny po polsku. Ale poszukam, bo zapowiada się tematyka dzieciństwa, prowincjonalne miasteczko, optymizm i beztroska – jak można tego nie czuć? ;)
Oisaju, spełnienia nie widzę na razie na horyzoncie, więc trochę jeszcze razem popiszemy ;p
Secrusie może źle się wyraziłem, Wymowa tego miała być:
Czuj się doceniony :)
Pewnie, że się czuję. Oby więcej takiego zainteresowania „zakurzonymi” książkami ;)
A ja nic z tej lektury nie zapamiętałam. A teraz zerknęłam na recenzję na blogu i kurczę podobała mi się, oceniłam ją na 5. I miałam ją wspominać z uśmiechem…
Przeraża mnie moja skleroza, ale z drugiej cieszę się, że piszę tego bloga, po latach można sobie przypomnieć to i owo.
To może w takim razie powinnam po coś jeszcze tego noblisty sięgnąć.
Rzecz jasna miało być „z drugiej strony”.
Tak to jest, gdy czyta się naprawdę dużo. Wydaje się, że książka wywarła ogromne wrażenie, i może w istocie tak było, ale później gdzieś zanika w natłoku innych opowieści. Do tego Breugnon ma budowę dość fragmentaryczną, trudno mówić o pamiętnym zakończeniu czy zaskakujących zwrotach w fabule – raczej kojarzy się humor, atmosferę i propagowane wartości. Ja, mam nadzieję, zapamiętam Colasa na długo, a gdyby chciał mi gdzieś umykać, zawsze mogę przeczytać jeden rozdzialik i poprawić sobie humor ;)
Swoją drogą, dogrzebałem się do Twojej recenzji na blogu i stwierdziłem, że to ta sama, którą czytałem parokrotnie pod stroną książki na lubimyczytać.pl w trakcie przeglądania internetowych opinii. I cóż, w pełni się z nią zgadzam :)
Może nie ta sama, bo tam nigdy swoich recenzji nie umieszczałam. ;) Miło, że się zgadzamy w odbiorze.
Książkę mam własną, więc teoretycznie jak się dogrzebię do niej, to też mogę sobie ją przypomnieć. I chyba nawet to zrobię, jak przy okazji jakichś poszukiwań wpadnie mi w ręce, bo szkoda by było nie pamiętać tak dobrej historii.
Mój błąd, pomyliłem Twoją recenzję z inną opinią ;)
I ja będę wracał, gdy tylko wedrze się małe zapomnienie, bo książkę też mam własną, choć delikatnie rozlatującą się. Ciekawe z kolei, czy za x lat przeczytam najpierw rozdział z tej części wesołej, o beztroskim życiu i piciu, czy smutniejszej, nieco w stylu uśmiechu przez łzy ;)
Witam! Komentuję po raz pierwszy, choć bloga obserwuję od dłuższego czasu :)
Pamiętam tę książkę – bardzo miła lektura :) uwielbiam literaturę francuską, choć „Colas Breugnon” odbiega od ogólnej francuskiej tendencji i sposobu pisania. Mimo to lektura jak najbardziej warta uwagi!
Zachęcam do częstszego dzielenia się swoimi opiniami :)
Ja od „Colasa Breugnona” dopiero zaczynam małymi krokami swoją przygodę z francuską literaturą, ale mam nadzieję, że przyszłość będzie co najmniej tak dobra, jak początki.
„Colas Breugnon” to wspaniała książka, dzięki za przypomnienie.
Tylko, że się przyczepię trochę – nie należy jej stawiać na „Zakurzoną Półkę”. Ona zasługuje na stanie na takiej normalnej, dzisiejszej półce ;-)
Dzielę z Rolandem fascynację twórczością i życiem Ludwiga van Beethovena, tak, że „Jan Krzysztof” jest oczywiście dawno przeze mnie przeczytany dwa, może trzy razy. No to skusiłeś mnie mimochodem na tę właśnie lekturę. Wbrew dość powszechnej opinii nie jest to powieść o Beethovenie (zupełnie nie te lata), ale lekko inspirowana postacią Mistrza Ludwiga (i samego RR trochę też).
Tyle, że tryskający humorem „Colas Breugnon” to lektura dla każdego, „Jan Krzysztof” niekoniecznie, można się zdziwić, że to ten sam autor;-)
Rolland oczywiście, skutki pisania w nocy;-)
Dlatego stopniowo zabieram te zakurzone książki i po napisaniu recenzji stawiam je na nowej, wypolerowanej półeczce ;)
Rollandowi zawsze towarzyszyła w życiu muzyka, zresztą też w wielu innych dziedzinach był niezwykle uzdolniony i oczytany.
Autor sam mówił, że nie tylko czytelników, ale też jego samego zdziwił charakter nowej książki. I coś w tym jest, że o ile zaznajomieni z literaturą łączą Rollanda z „Janem Krzysztofem”, to pewnie z autopsji znają częściej „Colasa Breugnona”. Ale to chyba dobrze, że autor potrafił odciąć się od monumentu, nad którym pracował przez bardzo długi czas.
„Jana Krzysztofa” nie mam w najbliższych planach, ale może zechcę kiedyś powrócić do Rollanda, a wtedy przypomnę sobie Twoją opinię.
[…] książka na mnie wpłynęła i myślę, że można sobie to uzmysłowić po moich słowach. 8) Colas Breugnon – recenzja krótka, lekka i przyjemna, niemalże jak książka. Tu też słowa kleiły mi […]