[Z zakurzonej półki] Psia wędrówka w rytm płynących łez
Historie wyciskające z nas łzy pamiętamy najdłużej. Niektóre z nich wydają się żyć ponad wszelkimi barierami: wieku, wrażliwości i moralności. Wzruszają swoją szczerością, tkając dramaty trafiające do każdego z nas. Jednym z takich uniwersalnych przekazów są historie o psach – tych bezbronnych, darzących ludzi pełnym zaufaniem i wzbogacających nasze życie magiczną wiernością. Opowieści burzące ich beztroską wiarę w człowieka i świat sprawiają, że płaczemy nad smutkiem tych istot. Nawet, jeśli to jedynie fikcja.
Uwierzcie lub nie, ale dawno, naprawdę dawno nie czytałem książki, której tekst tak szybko przemykałby przed moimi oczami, wydarzenia płynęły nieprzerwanym nurtem, dawno tak nie wypatrywałem każdego kolejnego słowa i nie mogłem doczekać się następnego rozdziału. Opowieść o Bimie jest prosta, ale prosta cudowną prostotą. Fragmenty psiego rozumowania powodują uśmiech na twarzy, a obrazy ludzkiej niesprawiedliwości i cierpienia Bima mogą wzruszać tłumy. Ze zwierzęcym bohaterem po prostu się zżywa, dzieli jego radości i smutki. Oprócz tego książka Gawriiła Trojepolskiego poprzetykana jest opisami życia na wsi, polowań, wizerunku społeczeństwa, które nie każdego mogą porwać, ale są rzetelne. Na pierwszy plan wysuwa się prostota wypowiedzi zawierająca wszystko, czego czytający mógłby oczekiwać od takiej historii. W tym też tkwi urok „Białego Bima…”.
Długo polowałem na tę książkę. Figurowała na liście tylko jednej biblioteki w mieście, w dodatku była wypożyczona od pół roku. Z działu dziecięcego. Tu też wynika ciekawa sytuacja: w internetowych dyskusjach tematycznych aż roi się od opinii, że to ogromny wyciskacz łez, że pozostawia trwały ślad we wrażliwości człowieka, że ryk i rozpacz: ludzie boją się podchodzić do tej książki ponownie, żeby znów nie zginąć w potoku łez. Mimo to wyczytałem gdzieś (choć tu chętnie poczekam na potwierdzenie któregoś z czytelników), że tytuł był swego czasu lekturą w szkole podstawowej, dzieci chodziły na ekranizację filmową do kin. Dodatkowo blurb z wydania „Książki i Wiedzy” z 1984 roku donosi, iż „Biały Bim…” był wielokrotnie nagradzany w kategorii literatury dla dzieci. Pomijam fakt, że w książce zawarto nawiązana do jedynego słusznego systemu, a pewna postać nagminnie nazywa siebie wzorową radziecką obywatelką – mam na myśli raczej fakt, gdzie mimo widocznych elementów dla młodszych odbiorców, jak onomatopeje w dialogach czy zdrobniałe zwroty narratora, książka nie dyskwalifikuje nikogo z tzw. grupy docelowej. Tutaj targetem jesteśmy my wszyscy. Dlatego też, dowiedziawszy się o radzieckim filmie z 1977 roku o psie imieniem Bim, pamiętając wzruszenia przy losach Hachiko, Fluke’a, Skipa czy Marleya, postawiłem sobie za cel nabyć książkę i przeczytać ją przed seansem. Okazała się niezwykła, choć to właśnie żywe obrazy perypetii Bima w rytm smutnych rosyjskich melodii płynących z ekranu wzruszyły mnie mocniej. Warto więc potraktować te dwa przekazy: literacki i filmowy, jako jedność i zdać sobie sprawę, jak wiele historia o Bimie może mówić o nas samych. Nie znam jeszcze wielu książkowych psich opowieści, ale wiem już, że ta jest wyjątkowa, bo pisana z sercem. I, bez najmniejszej przesady, czuć to od pierwszych stron.
Podsumowanie:
Autor: Gawriił Trojepolski
Wydawca: Książka i Wiedza
Moja ocena: 8/10
Świetny tekst.
Książki nie znam, ale już o niej czytałam u znajomej blogerki.
Dziękuję i wobec tego polecam sprawdzić Bima ;) A jeśli znajomej blogerce również się podobało, to pozytywne wrażenia gwarantowane.
Blogerka wielbicielka literatury rosyjskiej była książką zachwycona.
Gdzieś mi się ten tytuł obił o oczy, ale pojęcia nie mam gdzie.
W ten wyciskacz łez jestem w stanie uwierzyć. Takie psie historie są szalenie poruszające. Tak mi się teraz przypomniała „Sztuka ścigania się w deszczu”. Czytałeś?
Racja. Zwierzęta, zwłaszcza psy, mają w sobie tę naturalną dobroć, która każe nam się wzruszać, gdy zostaje naruszona.
„Sztukę ścigania się w deszczu” pożyczyłem ok. miesiąc temu i ciągle jeszcze zerka na mnie ze stosu ksiąg do przeczytania ;) Już ją zacząłem, ale postawiłem Bima w pierwszej kolejności, by mieć materiał do [zakurzonej półki]. Przyznam, że po kilku rozdziałach zapowiada się świetnie.
to chyba najbardziej wzruszająca książka, jaką zdarzyło mi się czytać, mniej więcej 2/3 spędziłam na udawaniu, że wcale nie płaczę (jak ktoś patrzył) albo po prostu na smarkaniu w kolejne chusteczki (jak nikt nie patrzył). piękna książka, film równie wzruszający.
Nic dodać, nic ująć.
Trzeba przyznać, że w kanonie „psich dramatów” Bim nie jest u nas szerzej znany, a powinien ;)
Czytałam tę książkę w dzieciństwie i mam ją w swojej bibliotece, bardzo mi się podobała, na pewno przy niej płakałam, ale bardzo ciepło ją wspominam, może dlatego, że Bim przypominał mi mojego kochanego pieska:)
Pamiętam z dzieciństwa. Nie pamiętam jednak czy miałam pożyczoną czy ejst nadal u rodziców. Pamiętam łzy, które wylałam, ale w tym momencie fabuły ani trochę. To tak jak z „Psem, który jeździł koleją”…
Z „Psem, który jeździł koleją” mam identycznie. Pamiętam wielki smutek wywołany tą lekturą w dzieciństwie, ale dziś nawet nie jestem w stanie sobie przypomnieć, jak wabił się główny bohater :)
Gdyby książka się nie znalazła, polecam film: wierny powieści i gwarantujący równie silne wrażenia (a może nawet większe? To zależy od spojrzenia, jedyną przeszkodą w przełożeniu książki jest narracja, na ekranie możemy się jedynie domyślać myśli zwierzaka).
Czytając dzieciom „Dżoka. Legendę o psiej wierności.” Barbary Gawryluk w pewnym momencie utknąłem z tak wielką gulą w gardle i tak mokrymi oczami, że nawet tradycyjne ziewanie maskujące (tylko nie mówcie chłopakom o tym patencie), nie pomogło. Mogę więc potwierdzić, że historie braci mniejszych są wielce wzruszające.
Każdy patent jest dobry ;) A historie o naszych pupilach jak mało które opowieści dają pewność, że trafią do każdego przedziału wiekowego, taki już ich uniwersalizm.