[Z zakurzonej półki] Kryminalne theatrum mundi…
Sporo ostatnio pisaliście o Joe Alexie – pseudonimie polskiego autora, Macieja Słomczyńskiego, znanego głównie z literatury kryminalnej, acz niezamykającego się wyłącznie na ten gatunek. Po trosze za namową, a przede wszystkim z chęci powrotu do wrażeń książkowych sprzed kilku lat, udałem się do biblioteki miejskiej i z „kryminalnej półki” wyciągnąłem Joe Alexa – pierwszego, jaki wpadł mi w dłonie – „Śmierć mówi w moim imieniu”. Dowiedziałem się później, że to druga część cyklu liczącego osiem części. W porządku, ja Joe Alexa wspominam miło, choć jak przez mgłę, a zawsze warto rozpraszać mroki własnej (nie)pamięci :)
A o czym przyszło mi czytać? Popularny pisarz powieści kryminalnych udaje się wieczorem na spektakl teatralny „Krzesła” Eugene Ionesco. Zabiera ze sobą przyjaciółkę Karolinę Beacon i znajomego inspektora Scotland Yardu, Bena Parkera. Niebawem pani wróci do domu, a panowie spędzą razem niemal całą noc. Zamordowany zostaje bowiem we własnej garderobie protagonista spektaklu, Stefan Vincy, a krąg podejrzanych skupia się wokół pracowników teatru i osób, których łączyła z aktorem wspólna przeszłość. Jeśli dodać do tego fakt, że Vincy był w swoim środowisku znienawidzony i naprawdę niemało osób miało motyw, by go zabić, roztacza się przed nami wizja szalenie długiej nocy. Na szczęście przy tym ciekawej i zawiłej, sprzyjającej szczegółowemu śledztwu.
Na początku trzeba postawić sprawę jasno: „Śmierć mówi w moim imieniu” to rasowy kryminał. Taki, który skupia się tylko na morderstwie, śledztwie, dedukcji i piętrzeniu kolejnych poszlak, a nie zagląda głębiej w przedstawiony świat czy przeszłość bohaterów. Zresztą zwyczajnie nie ma też na to miejsca, bo książeczka liczy blisko 150 stron i odznacza się stylem sprzyjającym błyskawicznej lekturze. Inną przyczyną takiego rozwiązania jest zamknięcie akcji w małej przestrzeni oraz szczędzenie opisów pomiędzy dialogami. Jeśli więc Joe Alex z Benem Parkerem chcą przesłuchać jakąkolwiek osobę, nagle i znienacka pojawiają się w jej domu i… przesłuchują. Ja lubię kryminały o klaustrofobicznym klimacie, bo paradoksalnie dają swoją formą ogromne pole do manewru dla intuicji i inteligencji. Tych zaś przymiotów nie wypada wyłączać, gdyż autor opisuje mnóstwo szczegółów i wprowadza dziesiątki istotnych lub fałszywych śladów, przez co umożliwia czytelnikowi snucie prywatnego śledztwa, które bystremu i obytemu w kryminałach odbiorcy da się doprowadzić do triumfalnego finału.
Już przy pierwszych stronach można dostrzec analogie między Alexem a Poirotem. Obaj panowie na początku ściśle trzymają się drugiego planu, drepcząc krok w krok za właściwym detektywem, inspektorem czy innym komisarzem, by na końcu wystawić spektakl jednego aktora w postaci wieńczącej domysły przemowy, podsycanej uprzednio mnóstwem tajemniczych spostrzeżeń, eksperymentów i zdań w stylu „Już wiem, kto jest mordercą” wygłaszanych w połowie śledztwa. Stąd łatwo wywnioskować, że Joe Alex to postać co najmniej wyidealizowana, ale chyba ostatnią rzeczą, jaką chcielibyśmy ujrzeć w kryminale, jest rutyniarstwo, mam rację? Dodam też, że skonfrontowanie postaci profesjonalnego śledczego z przygodnym detektywem udało się całkiem sprawnie, owocując w liczne dialogowe gierki, kontrastowe domysły i sporadyczne, ale przyjemne uszczypliwości.
Oczywiście książka nie uniknęła kilku wad. Przede wszystkim intryga jest krótka, co automatycznie determinuje fakt, że jeżeli pojawia się jakiś podejrzany, w mgnieniu oka nasze przypuszczenia na jego temat są weryfikowane. Brakuje elementu pauzy – miejsca na chwilowe wstrzymanie oddechu i zebranie faktów. Fabuła jest trafnie przemyślana i naprawdę misternie rozpisana, lecz nie wzbudza napięcia, a klimat tajemnicy szybko się ulatnia. Wreszcie w końcowej fazie książki spiętrzenie zeznań i śladów tak się rozrasta, że w pewnym momencie Joe Alex zaczyna… punktować kolejne poszlaki. Punktuje alibi bohaterów, ich motywy i istotne spostrzeżenia. Dla tradycjonalistów będzie to raczej mały nietakt niż urozmaicenie, na szczęście finalny obrót spraw i monolog Alexa potrafi wynagrodzić lekkie skołowanie oryginalną niespodzianką.
Czy zatem warto? Jak najbardziej, choć to raczej lekka lektura na dwa wieczory niż zajmujący całą uwagę kryminał. Warto się przekonać, z czym wychodzimy naprzeciw dziełom Agathy Christie utrzymanym w podobnej konwencji. Dodam też, że po lekturze można sobie odświeżyć spektakl Kobry „Umarły zbiera oklaski”, oparty na fabule recenzowanej książki. Ja niebawem to uczynię, a tymczasem wystawiam przeciętną siódemkę z adnotacją, że Alexa warto znać i wyrobić sobie na jego temat własną opinię.
Podsumowanie:
Tytuł: Śmierć mówi w moim imieniu
Autor: Joe Alex
Wydawca: Wydawnictwo Literackie
Moja ocena: 7/10
Wiedziałem, że dojdziesz w końcu do Joe Alexa ;-)
Pomimo lat to dobre czytadła, powyżej średniego poziomu. Z tym Poirot to coś na rzeczy jest, jakby opowieść „gdyby Poirot był Anglikiem”.
Tyle, że poszedłem zobaczyć jak się moje Alexy mają, no i stoją wszystkie osiem, pomiędzy Camillą Läckberg, a Agathą Christie, i łypią teraz na mnie z półki.
Nie będę teraz czytał, nie mam czasu, nie będę teraz czytał, nie mam czasu……….
Nie wiem, w styczniu mój układ ochrony przed szczuciem książkami szwankuje, spodziewam się wszystkiego…. :-)
Jakoś się samoistnie uśmiecham na myśl o obrazie biblioteczki, który roztoczyłeś w komentarzu :) Na zmianę: Joe i Christie (Läckberg jeszcze nie czytałem) i wszystko inne odchodzi na bok.
Wiedziałem, że dojdziesz w końcu do Joe Alexa ;-)
Pomimo lat to dobre czytadła, powyżej średniego poziomu. Z tym Poirot to coś na rzeczy jest, jakby opowieść „gdyby Poirot był Anglikiem”.
Tyle, że poszedłem zobaczyć jak się moje Alexy mają, no i stoją wszystkie osiem, pomiędzy Camillą Läckberg, a Agathą Christie, i łypią teraz na mnie z półki.
Nie będę teraz czytał, nie mam czasu, nie będę teraz czytał, nie mam czasu……….
Nie wiem, w styczniu mój układ ochrony przed szczuciem książkami szwankuje, spodziewam się wszystkiego…. :-)
Jakoś się samoistnie uśmiecham na myśl o obrazie biblioteczki, który roztoczyłeś w komentarzu :) Na zmianę: Joe i Christie (Läckberg jeszcze nie czytałem) i wszystko inne odchodzi na bok.
Nie czytaj, no co ty!
Poczekaj do wieczora, to i ja Cię na Joe #poszczuję :)
Czytałam trzy jego książki, niniejszą też. Może nie jest to Christie, ale i tak całkiem niezły ten Alex :)
A ja czytałem Twoje opinie na ich temat ;)
Racja, Christie wciąż zostaje niedościgniona, lecz Alex jest dobrym substytutem i w niektórych momentach lektury zapomina się nawet o pewnej różnicy poziomów. Nie ogromnej, ale jednak.
Ja za nim przepadam.
Ja za nim przepadam.
Ja za nim przepadam.
Polecasz coś szczególnie? ;)
Ja się coraz bardziej do Alexa przekonuję i na pewno będę niedługo kontynuował lekturę serii.
Polecasz coś szczególnie? ;)
Ja się coraz bardziej do Alexa przekonuję i na pewno będę niedługo kontynuował lekturę serii.
Przepadam za „Gdzie przykazań brak dziesięciu” i „Jesteś tylko diabłem”.
Dziękuję, spróbuję rozejrzeć się za nimi w pierwszej kolejności.
Dziękuję, spróbuję rozejrzeć się za nimi w pierwszej kolejności.
Hurtowe #książkoszczucie Joe Alexem?
Kryminały pamiętam dobrze, „Czarne okręty” jakoś tak, wiem, że czytałem…. i, że znowu mam przeczytać?
Zemsta nadejdzie nieuchronnie;-)