Urocza ramotka
Ocena ogólna: 6/10
W trakcie tych pierwszych lotów i spotkań okazuje się, że wszystkie rasy których spotykają ludzie stoją na dużo niższym poziomie rozwoju technicznego. Ludzkość doprowadza do spotkania międzygatunkowego na sztucznej planecie ORZE, ma się ono stać początkiem współpracy międzygatunkowej.
Przed wylotem głównej delegacji na spotkanie na Ziemie dociera informacja o pewnym niepokojącym odkryciu, poza ludźmi istnieją jednak w galaktyce równie rozwinięte rasy, przynajmniej dwie. Jedna z nich wydaje się być wroga, ale ustalenie szczegółów jest niemożliwe, bo poza podaniami innych kosmicznych ras niewiele o nich wiadomo, nie dochodzi do bezpośredniego spotkania spotkania ludzi i ich potencjalnych oponentów.
Dalej w książce dzieje się jeszcze sporo, mamy miłość do kosmitki, oszałamiającą wizję eksploracji kosmosu i dopiero pod koniec bezpośrednie spotkanie ze Zływrogami.
Książka jednak mocno się zestarzała. Nie od strony przedstawianej techniki, nie ma się także co czepiać języka jakim została napisana. Problemem w odbiorze jest jej ogromna naiwność, wiara w ludzi i nieograniczone możliwości techniki. Ludzie osiągnęli trwały pokój, technologia zażegnała praktycznie wszystkie problemy i nawet kłopoty z kosmicznym wrogiem udaje się dość prosto rozwiązać dzięki determinacji i zaangażowaniu. Wszystko to powoduje, że historia staje się zupełnie niewiarygodna, tak jakby była adresowana do bardzo naiwnego czternastolatka. Dziś już chyba nikt nie patrzy w przyszłość z takim optymizmem. Mnie osobiście dużo realniejsze wydają się wizje Bacigalupiego czy choćby Varleya z Naciśnij enter niż to co serwuje Sniegow w Galaktycznym zwiadzie .
Przeczytać jak najbardziej można, nawet należy bo to klasyka, ale kiepsko tu z choćby odrobiną realizmu.
Książkę przeczytałem w ramach wyzwania Czytam fantastykę i Eksplorując nieznane
Recenzja dodana do wyzwania :)
i nie musisz dziękować mi za dodanie poprzednich :)
takie przecież moje zadanie :)
pozdrawiam!
Czytanie starych książek SF z reguły daje taki posmak, szczególnie w zakresie przewidywanych zjawisk kulturowych i socjologicznych. Na półce nad głową stoi „Fantastyka ’50” w wyborze Marka Kubali i aż boje się po nią sięgnąć. SF sprzed 50., 60. lat bardzo się zestarzała – ciekawe prawda? Książki „o przyszłości” wydają się być „bardziej stare” niż np. „Chłopi” czy „Klub Pickwicka”, które są stare w sensie historycznym lecz jakby nie fabularnym. Na całej tej SF chyba lepiej wyszli pisarze fantasy, niźli twardej SF – jednakże ta pierwsza praktycznie wcale nie istniała z tej strony kurtyny, stąd nasi autorzy fantastyki naukowej coraz częściej straszą nas z lamusa literatury.
Co do starzenie to bardzo wiele zależy od tego o czym jest. Diuna nie zestarzała się ani odrobinę, wszystko co sobie ostatnio Zajdla przypominałem także jest świetne. wiem, że on jest młodszy, ale 30 lat to też całkiem sporo :)
Starzeją się najbardziej futurologie społeczne i zbyt szczegółowe rojenia technologiczne. SF „abstrakcyjna” np. prace Strugackich wciąż są „czytliwe”, natomiast cykl o Guslarze Bułyczowa – przestaje być czytelny im dalej od epoki, w której kontekście powieści były pisane.
Co do „Diuny”… To przecież bardziej fantasy niż hard SF. Taki epos rycerski w świecie przyszłości(?). Dla SF jest tym samym czym „Władca Pierścienia” dla fantasy – trudno by mógł się zestarzeć. Ponadto autor zastosował sporo wybiegów tak bardzo oddalających uniwersum Diuny o naszego świata, że nie można bezpośrednio porównywać go w kategoriach „stare – nowe”.
Tak sobie myślę, że im bardziej fabuła i świat SF odstają od naszej rzeczywistości, tym trudniej jest o „starzenie” się dzieła. Jest ono wtedy bardziej abstrakcyjne i/lub uniwersalne.
Umknęło mi kiedyś, a teraz to sama nie wiem.
Sugerowałbym nie :). Lepiej sięgnąć po Przybyszów z ciemności, albo coś Łukjanienki
Ale to żadne ramotki, tylko nowotki, tfu, nowości…
Ostatnio przeczytałam „Handlarzy kosmosem” – noooo, to jest coś, co się wg mnie wcale nie zestarzało.