[Przeczytane kiedyś] Ender i stary człowiek
Może mi się tylko wydaje ale jeśli chodzi o fantastykę to wiodącą „siłą” jest aktualne fantasy. Jest zdecydowanie popularniejsza i więcej się jej wydaje niż SF. Artykuł ciekawie opisujący to zjawisko można znaleźć na blogu Wojtka Sedeńki. Ja pozwolę sobie napisać coś o jednej z gałęzi SF, fantastyce militarnej. Jeśli człowiekowi czytającemu ten rodzaj literatury wspomnimy coś na ten temat, to najczęściej jako pierwsze przypomni sobie dwoje bohaterów. Pierwszym będzie Ender, a drugim Honor Harrington.
Pierwszy to chłopiec będący militarnym geniuszem i szczerze powiem, że najlepiej chyba poprzestać w jego przypadku na pierwszym tomie historii zapominając o kolejnych odsłonach. Książka ta to znakomita fantastyka rozrywkowa, mniej techniczna i rozległa niż seria, której bohaterem jest Honor Harrington.
Tutaj tomów mamy całkiem sporo, dwóch ostatnich chyba już nie ogarnąłem, ale to sztandarowa seria militarnej SF i nie sposób o niej nie wspomnieć. Weber pisząc tą opowieść bazował na powieściach marynistycznych i pełno mamy tu opisów bitew z wykorzystaniem kosmicznych krążowników i innych cudnie zaadaptowanych na potrzeby kosmosu okrętów.
Te klapki w pamięci otwierają się jako pierwsze, ale moim zdaniem warto przypomnieć jeszcze dwie odsłony tego nurtu. Książkę której kolejnych częściach należy zapomnieć, tak jak w przypadku Endera i serię która zrobiła na mnie dużo większe wrażenie niż losy Honor.
Pierwsza to „Wojna starego człowieka”. Militarna na wskroś i urokiem swojego pomysłu bijący Endera na głowę. Tam mamy genialnego dzieciaka który ratuje ludzkość, ale powrót do wieku szkolnego nikogo już z nas raczej nie spotka. Scalzi wymyślił natomiast taki koncept.
Do wojska możesz iść dopiero jak się zestarzejesz, musisz skończyć 75 aby zostać rekrutem, a potem szeregowcem :). Jesteś stary, masz skrzypiące kolana i mnóstwo doświadczenia, a armia zaprasza Cię w swoje szeregi. Jest co prawda jedno małe ale, nie wrócisz już na Ziemię, ale przy kłopotach ze stawami i sklerozą wydaje się to nawet kuszące. Do tego książka jest naprawdę znakomicie napisana, pod względem pozostałych rozwiązań fabularnych nie ustępująca Enderowi. A wykreowany w powieści świat jest dużo bardziej różnorodny niż u Carda. Może jest bardziej rozrywkowa, ale naprawdę niezła.
Seria którą także chciałbym przypomnieć to wydany kiedyś przez Prószyńskiego cykl Barrayar. Zdobył on kilka znaczących nagród, ale niestety nie został wydany u nas w całości. Na szczęście każdą książkę można czytać samodzielnie, więc nie ma z tym kłopotu.
Książki opowiadają historię rodziny Vorkosiganów żyjących na mocno zmilitaryzowanej planecie Barrayar. Całość nie tylko charakteryzuje się interesującą fabułą, ale daje sporo do myślenia i w efekcie dostajemy jeden z lepszych cykli SF jaki czytałem. Jak wychowana na bardzo liberalnej planecie kobieta poradzi sobie wśród wojskowych, czy dzieciak który jest kaleką przejdzie szkolenie wojskowe i zyska akceptację dziadka? Pytania o człowieczeństwo, o to gdzie jest granica tolerancji i jakie nowe wyzwania moralne stają przed nami w kosmosie to tylko niektóre wątki tej serii.
Polecam te troszkę zapomniane tytuły, naprawdę warto sprawdzić, czy nei macie ich w swoich bibliotekach
Endera kiedyś muszę w końcu przeczytać, bo niezależnie od tego, czy się lubi taką literaturę, czy nie, to to już klasyka jest, i znać trzeba. Natomiast generalnie SF mnie nie kręci, a już militarne SF wyjątkowo nie.
Coś się zepsuło czy już zawsze będzie tu tak ciemno?
Mroczny nastrój mam coś :) Jeśli jednak osoba najczęściej komentująca ma uwagi, to chętnie się dostosuję. A Gra Endera spodobała się Anek, więc tobie też powinna.
O właśnie – popieram Oisaj – ja przecież przed sf broniłam się rękami i nogami a tej książce dałam na B-NETce „6”…
Dzięki za zmianę na jasno :D Ten czarny mi tu nie pasował. Dobrze wiedzieć, że coś na tym świecie zależy ode mnie :D
Anek – właśnie po Twojej recenzji się przekonałam, że Endera trzeba przeczytać!
SF militarnej organicznie nie znoszę. Jak jeszcze w fantasy opisy tego, czym kto komu robił krzywdę i na jaką skalę mnie w ogóle nie ruszają (często lekko nudzą), tak w SF irytują. Bo może się mylę, ale cały dział militarnej fantastyki kręci się wokół tego, kto z kim wojował, jak i czym? W każdym razie ja ją tak sobie definiuję i dlatego Ender mi do tej kategorii nigdy nie pasował. Dla mnie to jest raczej dramat psychologiczny i chyba bliżej mu do powieści wojennej (rozumianej jako próbę charakteryzacji wpływu wojny na jednostkę), niż do militarnej.
To przy takiej definicji cykl barrayarski raczej fantastyka militarna nie jest, może poza pierwszym tomem.
A mnie ostatnio coraz mniej ciągnie do fantasy, zbyt dużo infantylności i schematów w niej znajduję… Może to chwilowe, bo przecież faktycznie cały świat przestaje czytać, ba, pisać s-f. Mam wrażenie, że na jedną książkę nową s-f przypada w tej chwili pięćdziesiąt fantasy, albo coś koło tego. Endera uwielbiam, nawiasem mówiąc. Namówiłam nawet Małego Smoka, który przeczytał, choć nie bez marudzenia, że miejscami było nudno. I że Ender w kółko musiał zaczynać wszystko od początku;-)
PS. Te fruwające książeczki spięte paskiem to były u Ciebie zawsze, czy to zasługa mojego nowego, dwudziestosiedmiocalowego monitora?…
Generalnie z dobrą nową SF jest kiepsko, bo mało jej trafia na rynek. A z fantasy jest łatwiej coś znaleźć, bo autorzy piszą jej więcej :)
P.S.
Książeczki są od niedawna, ale chyba będą na chwilę :)