[Z zakurzonej półki] Pomarańczowa degrengolada…
Pozwólcie, braciszkowie moi, że bałaknę o pewnej knidze, której tytuł na balszoj jest wam znany chociażby z adaptacji Stanleya Kubricka. A Clockwork Orange, Mechaniczna pomarańcza albo Nakręcana pomarańcza, to wsio identiko, jeden i ten sam krasiwy kusoczek literatury, odliczny – trzeba dodać. Łuczsze już zacznę, coby was niemnożko nie zniecierpliwić na starcie. Obyście to tylko sponiali, o braciszkowie moi.
Jest Alex. Alex ma piętnaście lat. Alex opowie nam historię o tym, jak z bandą swoich nastoletnich kumpli szwenda się po mieście, kradnąc, napadając, gwałcąc, włamując się do mieszkań, uprawiając seks ze swoimi ofiarami („wlaz i wylaz”, „ryps, wyps, ryps, wyps”, wiecie…), a nawet – zupełnie przypadkiem – mordując. Jednym zdaniem: „rządy nocnego terroru piętnastolatków”, jak określił to Robert Stiller. Początkowo książka może się wydać niczym więcej niż speluniarską gawędą półgłówka i jego bandy, osadzoną gdzieś w przyszłości, w mieście bez nazwy i świecie iście dystopijnym, ale to rozprawa znacznie głębsza, korzystająca z relacji, która w duchu każe sprzeciwiać się takiemu przebiegowi zdarzeń. Bohatera nie da się lubić. Widząc, jaką krzywdę wyrządza niewinnym ludziom ten, mówiąc eufemistycznie, niemnożko niecharoszy malczyk, ma się chęć odłożyć książkę i po prostu o niej zapomnieć. Coś jednak przyciąga i gdy Alex pod koniec części pierwszej Mechanicznej pomarańczy wygłasza słowa: „Popełniłem wszystko, co tylko można. A dopiero mam 15 lat”, gdy zostaje poddany technice leczenia Ludovycka, która dzięki praniu mózgu ma zrobić z niego przykładnego obywatela, gdy wreszcie widzimy jego cierpienie po terapii odbierającej mu istotną cząstkę człowieczeństwa – możliwość wyboru – nasze spojrzenie na wizję Burgessa rozszerza się. Zaczynamy ponieć to i owo i chcieć wyciągnąć z historii Alexa jak najwięcej.
Książka zyskała światowe uznanie przede wszystkim za język, który nosi wszelkie znamiona autorskiego wkładu Burgessa. Nie znam oryginału – i tak nic bym z niego nie zrozumiał, skoro nawet w polskim przekładzie brzmi to wszystko kosmicznie – ale jedno jest pewne: to, co zrobił Robert Stiller, tworząc polską wersję Mechanicznej pomarańczy, wymaga owacji na stojąco (dodać trzeba, że istnieją dwie wersje tłumaczenia: R – rosyjska i A – angielska). Takie zlecenie jest marzeniem każdego filologa, bo po przełożeniu bogatej nowomowy na inny język, automatycznie stajemy się jakby współautorem dzieła. Jeśli nigdy nie słyszeliście o osobliwości słownictwa Burgessa, najpierw zakosztujcie tego:
Język zaprezentowany w Mechanicznej pomarańczy to wybuchowa mieszanka slangów: młodzieżowego, gangsterskiego, więziennego, co najważniejsze zaś, upstrzona gdzie tylko się da odpowiednio przekręconymi formami rosyjskimi (lub angielskimi – w wersji A) Jest to słownictwo, jakim posługuje się główny bohater, Alex, i jakie w przyszłości naprawdę ma szansę zaistnieć. Na początku jedną stronę czytałem 5 minut, ale wraz z postępem lektury przyswajałem tę nowomowę i niejako intuicyjnie tłumaczyłem niezrozumiałe formy na bieżąco, nie musząc co rusz sięgać do ogromnie przydatnego słowniczka z ostatnich stron. Jeśli nie poddacie się po półgodzinie i nie uznacie, że to kategorycznie nie dla was, z czasem zdołacie przyzwyczaić się do dziwaczności przekazu, a daże z zainteresowaniem przyjmiecie niecodzienne prawa rządzące światem Mechanicznej pomarańczy.
„A może człowiek wybierający zło jest w jakiś sposób lepszy od takiego, któremu narzuca się dobro?”. To pytanie, jak wiele innych postawionych w książce, tworzy bogatą i niejednoznaczną moralnie tematykę, która w wizji celowo przerysowanej, w wizji symbolicznie przekazującej skrajną degenerację społeczeństwa, głuchotę na postępującą krzywdę, znieczulicę lub obojętność wyjętą w najgorszych koszmarów, oddziałuje na czytelnika i każe mu myśleć, wręcz go do tego zmusza torturami świata A Clockwork Orange. Dzieło Burgessa to taka dziwna abstrakcja, która jest na tyle straszna, że wydaje się, by była prawdziwa. Tak! To nie realność zbliża się do abstrakcji, ale przerażająca abstrakcja przedziera się do naszego świata, jaskrawa i kontrowersyjna, ale jakże pasująca. Opisy przewinień Alexa i jego bandy przy akompaniamencie brutalnego słownictwa, obojętność rodziców bohatera na rozwiniętą degrengoladę, chorobliwe zamiłowanie bohatera do muzyki klasycznej, swoista traumatyczna atmosfera mierzona w tonach, zwalona całym ciężarem na czytelnika – to wszystko propozycje Anthony’ego Burgessa, ponure i do cna przerażające. Robert Stiller w swoim dość obszernym opracowaniu zamieszczonym w książce mówi o tym, że najbardziej obrzydliwe, tragiczne i sugestywne nie są działania Alexa, nie jego wynaturzone przewinienia, ale fakt, jak on je odbiera, co dzieje się w jego głowie, z jakim entuzjazmem i radością opisuje najgorsze zbrodnie, z jakim cynizmem zabija ludzką niewinność. I pomimo tego, że gdy dochodzi do nas wieść, iż Alex ma trafić do więzienia na 14 lat, chcemy krzyczeć: „dobrze mu tak! Niech zgnije! Łapserdak, chamajda, przystupnik w rzopsko kopany, szkacina i wybladek”, to później istnieje szansa, że spojrzymy na niego inaczej. A może on się zmieni, a może wszystko wokół nagle nabierze innych barw? Naprawdę warto się pomęczyć, by poznać tę historię w całości.
W pewnym momencie Alex słyszy pod swoim adresem słowa, obok których nie sposób przejść obojętnie: „Nie jesteś wolny od grzechu, jak sądzę, ale ukarano cię całkiem po drakońsku. Przerobili cię na coś innego niż istota ludzka. Odebrano ci możność wyboru. Skazany jesteś na postępowanie według stereotypu, jaki akcentuje zbiorowość, jakby taka maszynka zdolna wyłącznie do czynienia dobra”. No i wyraźnie to widać: cała ta kwestia uwarunkowań ubocznych, muzyka i stosunek płciowy – literatura i sztuka – wszystko musi być teraz źródłem męczarni, nie przyjemności. Czy dobro w zamian za utratę siebie jest męką, czy zbawieniem?
Mechaniczna pomarańcza to trudna przeprawa, więc lepiej chłonąć ją zamiennie z jakimś czytadłem – na przykład z kryminałem – z czymś lekkim, by bardziej docenić poziom wizji Burgessa i po prostu się nie zamęczyć, tracąc z poza widzenia wszystkie walory. Skrajnie efemeryczny język nie ułatwia, ale jednocześnie jest największym atutem, czymś kwalifikowanym do rangi przeżycia. A tak poza tym: sama kniga to po nastojaszczy fest horror szoł, ino niemnożko czudacka. Ot co!
Minisłowniczek:
bałaknąć: powiedzieć
bal’szoj: wielki
na bal’szoj: na sto dwa
chamajda: agresywny i wielki cham
czudacki: dziwaczny
daże: nawet
horror szoł: strasznie świetne
identiko: taki sam
kniga: książka
krasiwy: piękny
kusoczek: kawałek
łuczsze: lepiej
malczyk: chłopiec
nastojaszczy: (1) prawdziwy (2) niniejszy,
po nastojaszczy: rzeczywiście
niecharoszy: niedobry
niemnożko: trochę
odliczny: świetny
ponieć: rozumieć
wlaz i wylaz: kopulacja
ryps wyps: kopulacja
rzop, rzopiątko, rzopka, rzopsko: zadek
stuk: uderzenie
subtylny: delikatny
szkacina: bydło
wybladek: sk****syn
Podsumowanie:
Tytuł: Mechaniczna pomarańcza
Autor: Anthony Burgess
Wydawca: Vis-à-Vis Etiuda 2007 (premiera: 1962)
Moja ocena: 8/10
Dawno nie czułam potrzeby przeczytania jakieś książki tak bardzo, jak teraz potrzebuję zapoznać sie z tą.
A ja nie potrafiłbym jej nikomu polecić z czystym sumieniem, bo jest tak nietypowa, że można rzucić ją po trzech stronach albo przeżyć coś wielkiego i zachować na dłużej :) Spróbować jednak należy – a to, czy odbierze się ją wyłącznie jako ciekawy eksperyment lub będzie się też czerpało wrażenia z samej treści, pozostaje niewiadome ;)
Uwielbiam! Czytałam w zeszłym roku, w oryginale – Burgess większość swoich językowych cudów Nadsatu zapożyczył z rosyjskiego i…polskiego + brytyjski cockney, więc to w ogóle nie była przeprawa,a cudowna zabawa dla takiej jak ja fanki języków :D
Bardzo mocny kawał literatury. Ja niefortunnie zaczęłam od filmu w zbyt młodym wieku i przez lata mnie dręczyły kubrickowe wizje ostatecznej przemocy… Poznanie literackie Alexa już zmieniło perspektywę i nadało całości nowy, lepszy sens :) Ja dla odmiany polecam wszystkim :D
Wrzucam Ci mój tekst do poczytania też, jako taki dodatek do dyskusji :)
http://wielkibuk.com/2013/07/22/mechaniczna-pomarancza-anthony-burgess/
Malcolm McDowell był jakby stworzony do tej roli. Ale polecam też jego role u Lindsaya Andersona, krótka przed i po „Pomarańczy”.
Jeżeli… (If…) (1968) i Szczęśliwy człowiek (O Lucky Man!) (1973). Też o styku jednostka – system, tyle, że w bardziej współczesnej scenerii. To się jakoś tak dziwnie komponuje :-)
Pięknie dziękuję za polecenia – będę polować, bo faktycznie jako Alex poraził :) Do końca życia będę w jego twarzy widziała te rzęsy doklejone i wzrok pełen złośliwej przemocy…
Filmów jeszcze nie widziałem, choć o „If” sporo słyszałem i nieraz mi polecano :) „Szczęśliwego człowieka” zbadałem na Filmwebie – hm, trzygodzinny surrealizm z lat 70., do tego trzeba się mentalnie przygotować :D To chyba nawet, wraz ze „Szpitalem Brytania”, jest jakiś cykl filmowy Andersona, ale niestety nie wiem o tym zbyt wiele.
Właściwie mogłem się spodziewać, że powiesz, iż czytałaś w oryginale :D Ale „A Clockwork Orange”, serio? Chapeau bas! ;)
Nie wiem, czy czytałaś esej Stillera „Kilka sprężyn z nakręcanej pomarańczy” umieszczony w polskim wydaniu (tu można się zapoznać z całością – http://ksiazki.onet.pl/kilka-sprezyn-z-nakrecanej-pomaranczy/z2rre, części 12 i 13 odnoszą się do tego, o czym zaraz wspomnę), ale tam tłumacz nie aż tak pochlebnie wypowiada się o eksperymencie Burgessa, mówi: „znakomita koncepcja i dosyć mizerne wykonanie tego języka idą tu ręka w rękę”, przytacza swoje wątpliwości przede wszystkim w odniesieniu do niepewnej konsekwencji w używaniu rusycyzmów, wspomina: „Dając do zrozumienia lub wyraźnie informując tu i gdzie indziej, że uczył się rosyjskiego i że ma o nim pojęcie, dopuszcza się Burgess jaskrawej mistyfikacji.” Polski przekład zaś uważany jest za jeden z lepszych na świecie, o wiele łatwiej zresztą i z lepszą płynnością można nasycić słowiańszczyznę formami wybranymi przez Burgessa, niż jakiekolwiek inne języki (popraw, jeśli błądzę :D). Poliglota jak na razie ze mnie żaden, ale polską wersję R naprawdę warto znać ;)
Bardzo dziękuję za Twój tekst, prawda jest taka, że książki o poziomie „Mechanicznej pomarańczy” i jej nowatorstwie nie tylko w oczach każdego będą miały inny wydźwięk, nie tylko mogą pochwalić się mnogością odczytań, ale też w konkretnych wersjach językowych okazują się być kompletnie różnymi dziełami. Ja zapewne nie bawiłbym się przy oryginale tak dobrze jak Ty, w ogóle nie byłoby mi pewnie do śmiechu, zarywając noc nad dwiema stronami, ale cóż – dlatego się uczymy, żeby móc takiego właśnie Anthony’ego Burgessa czytać tak, jak sam tego chciał :)
Pozdrawiam!
O przekładzie Stillera słyszałam same pozytywy i sama z chęcią się zapoznam w przyszłości, bo to musiał być kawał roboty, a ja uwielbiam takie smaczki :D
Jeśli chodzi o czytanie w oryginale, to powiem Ci, że nie było wcale tak ciężko, jak mogłoby się wydawać, bo jak wpadłam w ten rytm alexowej narracji, to nie mogłam się zatrzymać – Nadsat jakoś tak przenikał mi automatycznie do głowy. Tylko czasami miałam chwilę rozkminy wyrazowej i musiałam coś na głos przeczytać, żeby zorientować się, że to przecież np. z polskiego zapożyczenie.
I zgadzam się całkowicie, że nie ma jednolitej interpretacji „Mechanicznej pomarańczy” – każdy może odebrać tekst po swojemu. Ciekawa była filmowa wizja Kubricka, w której całkowicie odebrał Alexowi moment odkupienia – tam nie było wytłumaczenia, tylko powrót do przemocy.
Po prostu to mega książka i trzeba polecać :D
Dokładnie, my już swoje zrobiliśmy, żeby ją jak najmocniej rozpropagować ;)
W polskim przekładzie było identycznie – po wejściu w trans, rytm tej narracji, czytało się wyśmienicie i chłonęło każde słowo, jakby ta szalona nowomowa była czymś normalnym. O Kubricku też różne rzeczy mówią, Stiller wybrzydza, że to spłycenie i wulgaryzacja, i nie godziło się opierać filmu na amerykańskiej wersji książki, która odarła opowieść z ostatniego rozdziału, ja sobie muszę odświeżyć, bo coś mi się wydaje, że nigdy nie widziałem w całości, a teraz po prostu chcę, muszę, wyczekuję :D Troszkę się boję wizji Kubricka po przeczytaniu książki, ale jakoś to będzie…
A Clockwork Orange to taka książka, że każdy ma chyba swoje odczytanie. Ciężko dyskutować ;-)
W takich warunkach podobnież dyskutuje się najlepiej ;)
W licealnych czasach przeczytałem wersję A i byłem olśniony. Językiem, światem przedstawionym i tłumaczeniem. I teraz się boję wrócić, bo być może już nie będzie takiego zachwytu :(
To jest chyba taka książka, która zachwyca zawsze – być może z kolejnym czytaniem czymś innym, ale wrażenie nie powinno zmaleć ;) Oczywiście tym razem warto by było poznać wersję R.
[…] się doszukać. Zbliżonych zabiegów opartych na grze z formą próbowałem m.in. w tekstach o Mechanicznej pomarańczy, Wielkim marszu, opowiadaniach Poego, Dziewczynie z sąsiedztwa i […]