[Z zakurzonej półki] Miasteczko samotności…
Niewielkie fabryczne miasteczko na amerykańskim Południu. Gdzieś w nim lokal niczym bar zbłąkanych, osamotnionych dusz, ludzi, którzy gdzieś się zagubili albo nawet nie mieli na to szansy, bo podążają prostą, równą drogą donikąd. W barze – spersonalizowane bolączki, przestrzeń, do której wędrują ci samotni i złamani. Wśród nich: właściciel kafejki niemogący znaleźć sensu w swojej pustej codzienności; tułacz idealista – „obcy w obcym mieście” – z chęcią zmiany świata, niezrozumiałą przez ludzi wizją jedynej prawdy i problemem alkoholowym; dojrzewająca nastolatka zakochana w muzyce i obdarzająca miłością niewłaściwych ludzi; zawiedziony najbliższymi czarny lekarz walczący o równość rasową, którego wyżerają od środka niespełnione, niesprecyzowane pragnienia. I ten najważniejszy, John Singer, głuchoniemy tęskniący za psychicznie chorym przyjacielem, przyciągający tych samotnych dziwną aurą, jakimś nadludzkim wrażeniem. Dzięki niemu inni zapominają o goryczy życia, ale nie ma nikogo, kto jemu mógłby dać zapomnienie.
Carson McCullers zdaje się mówić, że tylko słowami toczymy batalię z samotnością; wypowiadaniem – choćby bezmyślnym – swoich trosk i świadomością, że ktoś nas słucha, rozumie albo chociaż patrzy, gdy mówimy. W literackim splocie naznaczonych samotnością linii życia wydarza się bowiem rzecz szczególna – bohaterowie łakną kontaktu z głuchoniemym, odwiedzają go nieustannie, bo widzą w nim słuchacza (czytającego z ruchu ust), a może raczej maszynę pochłaniającą ich brudy, grzechy, marzenia i plany. Mówią, mówią, mówią – egoistycznie, samolubnie, dużo i zawsze to samo, zabijając swoją samotność, ale nie zważając na samotność Singera. Przyjmują z góry, że spokój głuchoniemego oraz jego milcząca akceptacja są znakiem zrozumienia, ale w rzeczywistości nie obchodzi ich prawda. Są wyobcowani, naznaczeni odmiennością, a ich desperackie próby uzyskania aprobaty obnażają kalectwo tej relacji. Właśnie to zajmowało myśli Carson McCullers, gdy miała 23 lata, o tym napisała książkę dojrzałą i pełną goryczy. O różnych obliczach samotności będącej jak ciasno zapięte kajdany.
Serce to samotny myśliwy jest nieśpieszną, mocno refleksyjną prozą obyczajową, do której trzeba dorosnąć bądź po prostu ją lubić. To dlatego, że forma zaproponowana przez autorkę kładzie nacisk na literackość i treść, a nie spójność historii – to rzecz zdecydowanie nie dla pożeraczy fabuł. Opowieść podporządkowana czterem zamiennym punktom widzenia oraz przenoszeniu akcentów na kolejne rozterki i rodzaje samotności (nie tylko u głównych bohaterów) może się wydać pomysłem hermetycznym i nudnym, ale już jego realizacja wprawia w zachwyt. Niektórzy, owszem, zarzucą McCullers granie schematami postaci, ograniczanie się przede wszystkim do ich portretów psychologicznych w oderwaniu od wydarzeń, przesadnie szczegółowy zapis codzienności i zbyt ciemną wizję świata (i brak spójności fabuły, i przegadanie, i deficyt wydarzeń…), ale tym recenzentom, którzy krytykują Serce… za bycie „książką o niczym”, wyłożyłbym klarownie, jak głęboko autorka poruszyła tu kwestię samotności. Poznajemy prozaiczną historię życia z wielu perspektyw, przepuszczoną przez uczucia, moralność i stan emocjonalny bohaterów. Rozumiemy więcej i dostrzegamy, jak niewiele wiedzą o sobie nawzajem, mimo że widują się codziennie i, jak pisał Gombrowicz, wymieniają słowa, czasem nawet myśli.
Choć powieść nie stoi akcją, to może się pochwalić kilkoma przewrotnymi momentami fabuły paradoksalnie potwierdzającymi jej bliską relację z życiem samym w sobie – to historia zaminowana przypadkami i nagłymi incydentami, które zmieniają wszystko, a na które nie mamy wpływu. Jest ich w książce niewiele, ale bywają mocno dramatyczne, wręcz rozdzierające, i na pewno zaskakują. Ich nagłość i nieprzewidywalność kontrastowo współgra z poczuciem ciągłości fabuły – ma się wrażenie, jakby perypetie bohaterów mogły trwać w nieskończoność. Nie czuje się, by zmierzały do czegoś konkretnego, jakiegoś zwieńczenia, przepaści, nad którą kończy się wędrówka. A choć właśnie ten aspekt powieści krytykują zawiedzeni recenzenci, i w tym wypadku kij ma dwa końce – ta nieświadomość dalszego jednocześnie intryguje, bo pozwala mocno wejść w życiorysy bohaterów, a nie tylko w nich bywać, tak naprawdę pozostając czytelniczym sceptykiem.
Z dwu ważnych atutów prozy McCullers wspomniałem już o treści, a teraz pora na literackość. Autorka w przekładzie Jadwigi Olędzkiej mieści się w wąskiej wyrwie oddzielającej poetykę od zwyczajności – opisuje znane nam uczucia i sytuacje tak, by nie odzierać ich z naturalności, ale jednocześnie tchnąć w nie dyskretne piękno słowa. Dlatego właśnie o perypetiach głuchoniemego Johna Singera się pamięta. Serce to samotny myśliwy jest intymną literaturą, cały czas ma się bowiem wrażenie, jakby poznawało się wydarzenia z cichym towarzystwem spokojnego chóru. McCullers stwarza klimat przede wszystkim za pomocą gry czasem – jej powieść niezmiennie już będzie mi się kojarzyć z nocą, atmosferą ciszy po zmroku, gdy wszystkie lęki wychodzą na wierzch, a samotność boli jeszcze bardziej. Noc stanowi idealne tło dla polemiki nad ludzką moralnością, a noc w przyciemnionym, opustoszałym barze lub na brudnych ulicach fabrycznych dzielnic – szczególnie. Wszystko, co ważne, dzieje się tutaj wieczorem lub o zmroku. Carson McCullers przekonuje między wierszami, że noc sprzyja samotności i rozpaczliwym próbom jej przełamania.
Choć przez całą lekturę moje wrażenia skakały od zauroczenia do rezerwy, klasyka dwudziestowiecznej prozy amerykańskiej znów zwyciężyła. Wywalczyła sobie triumf prawdą i nasyceniem emocjami, które nie bombardują w przesadny sposób, ale dają się poznać i przygarnąć. Warto dla McCullers znaleźć w swoim sercu miejsce na historie ludzi, którzy ocierają się o siebie bez przekonania, połączeni smutnymi miejscami. Dla milczącego tragizmu Singera i jego pogubionych rozmówców. Dla samotności zaklętej w cichej, kontemplacyjnej literaturze, nad którą warto się pochylić i szczerze zasmucić.
Tekst jest oficjalną recenzją dla portalu lubimyczytać.pl
Podsumowanie:
Tytuł: Serce to samotny myśliwy
Autor: Carson McCullers
Tłumaczenie: Jadwiga Olędzka
Wydawca: Albatros 2016 (premiera: 1940)
Moja ocena: 8/10
Adrian Kyć
Dobrze, że emocje są dobrze rozprowadzone i przyciągają, zamiast oddalać od książki. Czuję się zainteresowana :) Pozdrawiam!
A zatem do lektury ;) Również pozdrawiam!