Łotrzyki, czyli trochę tak i trochę nie
Dzisiaj będzie co nieco o antologii Łotrzyki, przyznam szczerze, że miałem w planach jeszcze chwilkę poleniuchować, zanim o niej napiszę, ale zmobilizował mnie Kamil z bloga Kamil Czyta Książki. Jego wpis znajdziecie tutaj, w odróżnieniu od niego, u mnie będzie jednak trochę banałów. Antologie bywają nierówne, to pierwszy, nazwisko Martin, zwłaszcza jeśli je uzupełnimy imieniem George, służy do windowania sprzedaży, to drugi. Jeśli czytelnik dostanie zupełnie coś innego, niż oczekuje, może nie być zadowolony, to trzeci.
O pierwszym nie ma co pisać, jest tak jak zawsze, raz lepiej, raz gorzej, jednak poziom Łotrzyków jest i tak lepszy niż na przykład ten w Legendach. O drugim też nie za wiele jest do powiedzenia, bo choćby wkład twórcy Gry o tron był minimalny w jakiś projekt to i tak jego nazwisko będzie na pierwszym miejscu, wytłuszczonym drukiem i większą czcionką. Nie oszukujmy się, po ogromnym sukcesie serialu rozpoznawalność tego pisarza jest naprawdę ogromna, a to co z całą pewnością przekłada się na potężny potencjał marketingowy.
W Łotrzykach najwięcej ciekawego można powiedzieć o trzecim z banałów, czyli o tym, że lubimy dostawać to, czego oczekujemy. Skoro kupujemy coś sygnowane przez Martina, z kolesiem sugerującym fantasy na okładce, a we wstępie pojawia się Fafryd i Szary Kocur, to chyba oczywistym jest to, że w środku powinno być coś w stylu Niecnych Dżentelmenów, czy ewentualnie Conana. A nie jest. Wydaje mi się, że właśnie ten element jest przyczyną tak wielu opinii negatywnych o tej książce, w zbiorze jest bowiem całkiem sporo historii kryminalnych, stricte kryminalnych, bez najmniejszego elementu sugerującego ich powiązanie z fantastyką. Dla mnie nie ma to znaczenia, lubię zarówno fantasy, jak i kryminały, ale sporo osób będzie tym zawiedzionych.
A teraz trochę szczegółów. Na pierwszy ogień to, co nie spodobało się Kamilowi, czyli Abercrombie i jego Czasy są ciężkie dla wszystkich, które rozpoczynają zbiór. Owszem to nie jest tekst w typie tych, do jakich Joe nas przyzwyczaił, czy to w wersji, którą zapodała ISA, pociągnął Mag oraz Rebis, ale to niezłe opowiadanie. Zakręcone, z sympatyczną pointą i galerią barwnych, choć pojawiających się na krótko, bohaterów. Jako drugie w oko wpadła mi Gospoda siedmiu błogosławieństw, tekst, który wpisuje mi się w moje wyobrażenie na temat tego, czym Martin fascynował się w młodości. Nie wiem, czy tak rzeczywiście było, ale pasuje mi ono idealnie do pulpowych magazynów, w których rodziła się fantastyka w kształcie, który znamy obecnie. Bogowie mali i ci ciut więksi, bohaterowie z przypadku nagrodzeni za swoje czyny, zagrożenie ze strony podłych magów i ich zdegenerowanych tworów. Mniam.
Najlepszy jest jednak dla mnie tutaj Lynch, cholera mnie bierze, że ten facet pisze tak mało, bo Rok i dzień w Starym Theradanie to prawdziwy majstersztyk i wyjątkowo udane preludium, do czegoś, co mogłoby stać się cudowną opowieścią o grupie złodziei. Tak wiem, że takie ekipy to pewien archetyp, ale chyba jednak bardziej filmowy niż literacki, zatem jeśli znajcie jakąś, to wrzućcie w komentarzu.
Z tych kryminalnych, podobała mi się Zgięta gałązka, bardzo prosta historia, ale napisana z ikrą, jej klimat jest tak amerykański, że bardziej się chyba nie dało. Jestem przekonany, że autor przeczytał wcześniej kilka tych samych kawałków co Quentin Tarantino, czy Garth Ennis, zanim zasiadł do Kaznodziei, a to naprawdę dobre rekomendacje.
Najsłabsze jest za to moim zdaniem Zły instrument, nudna historia o złodziejach suzafonów, sugerowałbym, żebyście je sobie odpuścili.
Podsumowując, jeśli poza fantastyką lubicie kryminały, to zbiór będzie momentami całkiem udany, nie aż tak dobry, jak sugerują nazwiska, ale wart uwagi.
P.S.
Na temat opowiadania Martina się nie wypowiem, bo po trzecim tomie pozbyłem się z domu Gry o tron ;)
Informacja tramwajowa
Do tramwaju może być kłopot ją zabrać, bo ma blisko tysiąc stron i twarde okładki. Ale niektóre opowiadania mogą jednak być warte tego poświęcenia, podkreślam niektóre, choć jak napisał Kamil, to jednak jest banał ;)
Podsumowanie:
Tytuł: Łotrzyki
Autor: redaktorzy George R. R. Martin, Gardner Dozois
Wydawca: Zysk i S-ka
Do tramwaju: trochę za grube
Ocena czytadłowa: 4/6 (w niektórych opowiadaniach 5/6, w jednym 6/6)
Ocena bezludnowyspowa: 3/6 (w niektórych opowiadaniach 5/6, w dwóch 6/6)
Mnie też irytuje, że Lynch pisze tak mało. To jest marnowanie talentu!
Depresję ma bidulek :/