Kulinarna podróż zmysłów – Józek dał mi jeść
Z Józkiem to było tak. Byłem sobie na Seeblogers, głodny jak jasny gwint. W jednym barze nie przyjmowali już zamówień, w burgerowni na kołach trzeba było czekać prawie pół godziny, a mój kolejny panel zaczynał się za 20 minut. Bez wiary w sukces poszedłem zatem do strefy cooking, licząc, że może zostało coś jeszcze z warsztatowych pysznych kanapek, niestety nie było nic. Zdesperowany postanowiłem podejść na stację benzynową po hot doga, ale wtedy pojawił się Józek. Właśnie skończył warsztaty z gotowania i częstował tym, co zrobił, w ręce została mu ostatnia porcja. Kiedy mnie zobaczył, wrzasnął:
– Stary, no co ty, nie miej takiej smutnej miny, ja tu mam coś pysznego, ja ci dam jeść, chodź!
Poszedłem, on dał i to było naprawdę pyszne. Rozpływające się, mięciuteńkie mięso w towarzystwie egzotycznych owoców powaliło mnie wręcz na kolana. No to sięgnąłem po książkę.
Jako pierwsze zauważamy, że w środku jest ciut inaczej, jakby bardziej kolorowo, jakby uśmiech autora jakimś cudem wskoczył do książki. Mamy przepisy podzielone zgodnie z tradycyjnymi sposobami komponowania menu, uzupełnione trzema działami, GRILLEM, AFRYKĄ i bazowymi przepisami na pewne produkty, które Józek wykorzystuje w swojej kuchni. Przepisy są bardzo różnorodne, klasyka, której autor nadał swój rys, miesza się z bardzo zaskakującymi propozycjami, a afrykańska część to totalny odjazd. Nie powiem, że ugotuję z niej wszystko \, bo jakoś nie pod drodze mi z przepiórkami, ale kiedy za oknem ciemno, to te dania aż się proszą, żeby ożywić nasze stoły. W większości są bajecznie kolorowe.
Co do samego wydania, to fotografie są naprawdę wysokiej jakości, a opis potraw nie nastręcza problemów z ich wykonaniem, wszystko jest pięknie wyjaśnione i uzupełnione obrazem kiedy trzeba. Mam jednak dwie uwagi. Po pierwsze, książka ma oprawę zintegrowaną, a to jakoś mnie nie przekonuje. Wiem, że tak jest taniej, ale chyba lepsza byłaby zwykła, bez tych rogów, które po chwili użytkowania się zaginają.
Druga sprawa to zdjęcie z okładki. Nie wiem, kto je wybierał, ale strzelił autorowi w stopę, dużo lepsze są jego fotografie wewnątrz, widać na nich pasje, wystarczy choćby zobaczyć, jak próbuje tatara z łososia.
Będziemy próbowali gotować z Josephem Seeletso, facet, który zamienił Okawango na Wisłę musi coś w sobie mieć. A na zdjęciu jest przepis „Kalarepa z cytrusami” w moim wykonaniu :).
Podsumowanie:
Tytuł: Kulinarna podróż zmysłów
Autor: Joseph Seeletso
Wydawca: Wydawnictwo Świat Książki
Do tramwaju: można
Ocena kulinarna: 5/6
Nie lubię cebuli, ale to danie z fotki jest tak apetyczne, że zjadłabym.
Józka kojarzę tylko z Top chefa i tam mnie nie zachwycił, ale jak tak zachwalasz…. Ja jednak boję się trochę książek kucharskich bo często składniki są z księżyca a ja nie mam gdzie kupić mieszkając na prowincji
Na żywo jest dużo milszy :)
A w książce zaskakująco dużo przepisów nie wymaga egzotycznych dodatków, co najwyżej są to egzotyczne zestawienia.