Lucky Luke – Goscinny geniuszem był, absolutnie!
Kiedy słyszymy René Goscinny jako pierwszy na myśl przychodzi nam Mikołajek, drugi pojawia się Asterix, ale zaraz za nimi czai się jeszcze dwóch kolesi. Ci dwaj to Iznogud i Lucky Luke. Pierwszy niestety nie zdobył w Polsce wielkiej popularności, a szkoda, bo przygody wezyra, który chce zostać kalifem w miejsce kalifa są nad wyraz zabawne, czasem mocno zaskakujące i świetnie narysowane przez Tabarego. Z tym drugi poszło trochę lepiej, najpierw mieliśmy albumy w wersji A4, czyli takie do których miłośnicy komiksu frankofońskiego są przyzwyczajeni, a od jakiegoś czasu jednak Egmont zdecydował się na wydawanie kolejnych historii w zbiorczych tomach zawierających trzy albumy w jednym, ale w mniejszym formacie. Właśnie ten pomniejszony rozmiar budził moje wątpliwości, ale w końcu zdecydowałem sie zaryzykować i zostałem miło zaskoczony.
Zbiorek, który do mnie trafił to tom 7 i zawiera albumy Calamity Jane, Siedem opowieści o Lucky Luke’u, Sznur wisielca i inne historie. Calamity Jane to pełnowymiarowa historia opowiadająca o spotkaniu dzielnego kowboja z kobietą, która stała się jedną z legend Dzikiego Zachodu, pozostałe dwa to zbiory zawierające po siedem krótkich historii z przygodami Lucky’ego. Mnie najbardziej do gustu przypadł album Siedem opowieści o Lucky Luke’u, w którym Goscinny przybliża nam postacie niejako stereotypowe dla Dzikiego Zachodu. Kogo zatem spotykamy w nim? Wędrownego handlarza, nieudacznika pragnącego zostać szeryfem, osadników podążających do Kalifornii, cielaka, który postanowił zostać maverickiem, dwie rodziny w zaskakujący sposób hołdujące zasadzie gościnności, a całość uzupełniają jeszcze historyjka o lecznictwie i kulturze. W Sznurze wisielca.. ponoć znajdziemy kilka historyjek, których autorem nie jest Goscinny, ale tutaj to już trochę gdybam, bo nie jestem pewien które to, i choć ten zbiór podobał mi się najmniej z to jednak trzyma on przyzwoity poziom.
Jeśli spotkaliście się kiedykolwiek z twórczością Gościnnego, to wiecie, że można spodziewać się we wszystkich jego komiksu lekkiego, niewymuszonego humoru, adresowanego do odbiorcy właściwie w każdym wieku. Tam gdzie młody czytelnik nie dostrzeże żartu, tam starszy z pewnością uśmiechnie się widząc w jaki sposób autor bawi się stereotypami. A tam gdzie starszy co najwyżej delikatnie skrzywi usta, to młodszy roześmieje się w głos. W Lucky’m Luke’u dokładnie tak jest, mnie najbardziej rozbawiły pomysły autora na podejście do tematu kobiet na Dzikim Zachodzie, Młody jak tylko zacznie czytać najpewniej będzie chichotał przy problemach z dentystą.
Lucky Luke można by rzec, to komiks wielonarodowy, bo pomysły francuskiego autora polskiego pochodzenia świetnie ubrał w rysunek belgijski twórca Morris. Oprawa graficzna świetnie pasuje do opowiadanych historii, a ja ilekroć zaglądam do sklepów z odzieżą żałuję, ze nie udało mi się jeszcze kupić koszulki z podobizną dzielnego samotnego kowboja. Asterixa już mam, Lucky’ego jeszcze nie .
Polecam i dla młodszych i dla starszych, okazuje się bowiem, że w mniejszej wersji czyta się to nawet lepiej niż w tych które kupowałem wcześniej, twarda okładka daje sporo frajdy :). A co do tytułu notki, to chyba nie ma wątpliwości, że koleś, który wymyślił takich czterech świetnych bohaterów musiał być geniuszem.
Tytuł: Lucky Luke: Calamity Jane, Siedem opowieści o Lucky Luke’u, Sznur wisielca i inne historie
Autorzy: Scenariusz: Goscinny Rysunek: Morris
Do tramwaju: ja nie czytam komiksów w tramwaju
Ocena czytadłowa: 5/6
Ha, mimo tego, że kreskówkę wspominam z dużym sentymentem (chociaż dawno jej nie oglądałam, nie wiem, jak by wypadła teraz — przynajmniej jeśli chodzi o stronę wizualną, bo dowcip się chyba nie zestarzał, sądząc po tym, co piszesz odnośnie do komiksów), jakoś nigdy nie udało mi się przeczytać żadnego komiksu z LL. A to przecież godny krewny Asterixa. Ciekawa też jestem tego Iznoguda (o którym nigdy nie słyszałam aż do teraz — no właśnie, jak to się stało). Chyba to kwestia tego, że postaci Goscinnego u nas kojarzą się bardziej z animacjami (a przynajmniej mnie) i to są te ich „podstawowe” wersje.
Trudno ją nie wspominać, jak się było małym dzieckiem to się te bajki trzepało ile wlezie. Bodajże też na TVP1 jak dobrze sobie przypominam te bajki leciały ;)
Asterix jest w obu wersjach popularny :)
Iznoguda poleca też Bazyl, już sam pomysł, że bohaterem jest wezyr, który chce zostać kalifem w miejsce kalifa, daje spore pole do popisu ;)