Piraci jeszcze nie z Karaibów
Scenariusz: Xavier Dorison
Rysunki: Mathieu Lauffray
Do tramwaju: komiksów nie czytamy w tramwaju :)
Ocena ogólna: 7/10
W czasach dzieciństwa, prawdopodobnie jak wszyscy z mojego pokolenia, przechodziłem fascynację literaturą przygodową. Curwood, London, May, Szklarski otwierali drzwi do świata całkowicie niedostępnego. Poczesne miejsce w tej galerii sław miał także Stevenson i jego Wyspa skarbów. Ci którzy nie bawili się w kowbojów najczęściej byli piratami. Później przez dłuższy okres czasu piraci nie mieli dobrej pracy, większość przedsięwzięć z nimi związanych kończyło się klapą i w mediach można było usłyszeć tylko o tych somalijskich. W końcu wiele lat później popularność morskim rozbójnikom przywrócił film Piraci z Karaibów z genialną rolą Johnego Deepa. Nie wiem czy termin powstania komiksu Long John Silver miał coś wspólnego z tym wydarzeniem niemniej jednak pewnie gdyby nie kapitan Jack Sparrow szanse na jego ukazanie się byłyby mniejsze.
Postać jednonogiego kucharza pirata jest na tyle charakterystyczna, ciekawa i niejednoznaczna, że uczynienie z niej głównego bohatera komiksu jest strzałem w dziesiątkę. W pierwszej odsłonie tej przygodowej opowieści lady Vivian Hastings wraz ze szwagrem organizuje wyprawę w ślad za swoim mężem. Ponoć udało mu się dotrzeć do legendarnego miasta Guayanacapac pełnego indiańskich skarbów i konieczne jest tylko dotarcie tam statkiem, aby je stamtąd zabrać. Aby być pewną, że małżonek nie pozbawi jej należnej części skarbu przebiegła dama mimo ciąży decyduje się wziąć udział w wyprawie i angażuje jako wsparcie Long Johna Silvera z ekipą. Część pierwsza kończy się, kiedy statek z byłymi piratami i młoda kobietą na pokładzie wychodzi w może.
Mam do tej opowieści mieszane uczucia. I to z kilku powodów.
Fabularnie na początku jest nieciekawie, akcja jest nudnawa i toczy się powoli, ale mniej więcej od polowy fabuła robi się interesująca. Silver to naprawdę cwaniak grubego kalibru potrafiący nieźle namieszać, a Lady Hastings okazuje się całkiem poważną partnerką w interesach.Do tego mnóstwo nawiązań do Stevensona więc trochę dobrze i trochę źle.
Wiadomo, że jeśli mamy do czynienia z komiksem to poza fabułą są też rysunki. I tutaj też wahanie, nie mogę jednoznacznie powiedzieć złe czy dobre. Sposób rysowania komiksu bardzo mocno skojarzyło mi się z wydanym kiedyś przez Egmont „Trzecim testamentem”, który ma z Silverem wspólnego scenarzystę a nie rysownika :). O ile niewielkie kadry są bardzo przeciętne, o tyle praktycznie już każdy większy to majstersztyk, a im większy kadr, tym lepszy rysunek. Te duże są naprawdę świetne, a okładka mimo swojej prostoty dla mnie jest genialna.
No i ostania sprawa powodująca wahania w ocenie. Cena. Taurus trochę poszalał dając nam opowieść o piratach w cenie 37 zł, gdyby było to kilka złotych mniej to kupiłbym bardzo chętnie kontynuację. Jak na zawiązanie akcji i początek opowieści nie było źle, a tak zastanowię się chwilę i poczekam, może jakimś cudem pojawią się u mnie wolne środki.
Komiks przeczytałem w ramach wyzwania Z półki 2013, ale nie zostanie dopisany jako pełnoprawna pozycja, był za krótki :)
Chętnie bym przekartkowała.
Jeśli się wybierzesz do Krakowa, to z bólem serca bo z bólem, ale pożyczę :)
Będę pamiętać o ofercie. Ostatnio byłam w empiku i przeglądałam straszliwie ubogą półkę półkę z komiksami. 90% to były te no, na „A”. Bryndza, byłam zawiedziona.
A nie na „M”? Czyli Manga.
Assassin’s Creed, przypomniałam sobie.