[Z zakurzonej półki] Nowe szaty don Kichota
Ktoś psioczył jakiś czas temu, że ostatnio proponuję za mało zakurzone książki. No, to teraz macie – staruszek w nowych, pięknych szatach :)
Minęły 62 lata od ostatniego polskiego przekładu dzieła Cervantesa. Historia don Kichota tak głęboko tkwi w kulturze literackiej, że trudno wskazać osobę, która przynajmniej nie słyszałaby o szalonym błędnym rycerzu w kartonowej przyłbicy, wyruszającym w podróż na chabecie, by z nierozgarniętym giermkiem u boku walczyć z wiatrakami. Zastanówmy się jednak, jak wiele o don Kichocie wiemy i czy czegokolwiek więcej chcemy się dowiedzieć. Dwustronicowy fragment z wiatrakami to stała część szkolnych podręczników języka polskiego – kulturowy symbol, który jest znikomym ułamkiem całego dzieła. W opinii nowego tłumacza, Wojciecha Charchalisa, Don Kichota obecnie nie czytamy, ponieważ wcześniejsze przekłady kazały nam podchodzić do niego na kolanach – choćby przez archaizację języka i zatracenie lekkiego humoru. Najnowsze, ósme wydanie hiszpańskiego klasyka, a pierwsze w Polsce krytyczne, ma książkę „odebrać snobom i dzieciom”. Wypada sprawdzić, na ile ów proces odbrązowienia się powiódł.
U Charchalisa don Kichot jest don Kichotem, ale już Rosynant zwie się Chabettonem, Dulcynea Cudenią, a Sanczo Pansa to Sanczo Brzuchacz. Wieści o takich zmianach od razu uruchomiły falę negatywnych komentarzy, że się nie godzi, że Łoziński wiecznie żywy itp. A tak naprawdę to drobnostka, która nie może zepsuć ponadsześćsetstronicowej lektury. Dobrze zaznajomionych z bohaterami Cervantesa te imiona mogą początkowo razić, ale trudno nie oddać tłumaczowi słuszności – w obszernych przypisach przystępnie wyjaśnił, dlaczego ochrzcił postaci akurat takim mianem. Ten konkretny przykład pokazuje, że Przemyślny szlachcic… śmiało podążył w stronę polskości, bo wiele godności, które poprzedni tłumacze przepisywali z mniejszą lub większą ingerencją w oryginał, teraz otrzymało nową, zrozumiałą wartość. Cechy i przywary postaci umieszczono w ich nazewnictwie, stwarzając tym samym okazję do dodatkowych żartów. Szczerze chichotałem, gdy Wojciech Charchalis w wyczerpującym przypisie tłumaczył proweniencję przekładu imienia Duppenlitz von Fetor z Wredocji – dostrzegalna na każdym kroku kreatywność każe przypuszczać, że najnowsza wersja książki tak usilnie brnie za sednem pisarstwa Cervantesa, by po głębszych badaniach jej tłumaczenie można było nazwać kongenialnym.
Odżegnując się od, parafrazując tłumacza, irytującej i nieudolnej, niepotrzebnej archaizacji przekładu państwa Czernych, Charchalis spisał przygody don Kichota i Sancza Brzuchacza na nowo – wszelkimi sposobami czyniąc z opowieści rozrywkę, nie tylko do oglądania z bezpiecznego dystansu, ale też czytania. Autor stara się uchwycić przystępny humor Cervantesa w jak najlepszej formie. Stąd mamy np. obsceniczne żarty, które w poprzednich wydaniach nie brzmiały tak dwuznacznie, jak powinny. Analizując dopiski Pana Wojciecha i zerkając na starsze przekłady, łatwo zauważyć, jak wiele humoru uciekało przez lata czytelnikom i jak ważna była ich aktualizacja. Rzetelność wydania pozwala nam czytać Cervantesa znacznie szerzej – jeśli czegoś nie rozumiemy albo przypuszczamy, że coś nam może umknąć, to nie musimy się martwić, bo tłumacz pomyślał o tym zawczasu i przygotował odpowiednie wyjaśnienie (tyczy się to zarówno oryginalnych form użytych przy tłumaczeniu, jak i pokaźnego kontekstu historycznoliterackiego, pozwalającego np. poznać bogactwo biblioteki don Kichota w słynnym fragmencie z księdzem i balwierzem). Cenną wartością współczesnej wersji jest uchwycenie różnic w mowie poszczególnych postaci oraz zmian w wypowiedziach don Kichota i jego giermka zależnie od emocji bohaterów. Tego brakowało np. u Edwarda Boyé i państwa Czernych, którzy archaizowali XVII-wieczny tekst napisany powszechnym na ówczesne czasy językiem, przez co nie mogli już uchwycić różnic w słowach don Kichota, który czasem rzuca mięsem, jak przystało na szlachcica niższego stanu, a czasem czuje się rycerzem z prawdziwego zdarzenia, kopiując górnolotne przemyślenia bohaterów swoich ulubionych ksiąg, z czego wynika komizm. Poza tym widać, że Charchalis się bawił, że owszem, spędził 6 lat na ciężkiej intelektualnej pracy, ale połączonej z niepodważalną frajdą, której nie mógł przekazać czytelnikom, samemu przeżywając tortury podczas pisania.
Wydanie przygotowane przez Rebis to uczta dla oczu. Twarda, czarna oprawa z obwolutą, złote akcenty oraz fantastyczne rysunki Wojciecha Siudmaka, zdobiące okładkę i zapowiadające kolejne rozdziały, pozwalają książce dumnie prezentować się na półce. Najpierw jednak należy ją przeczytać, a dzięki staraniom tłumacza Cervantes wdzieje dla polskich czytelników inne szaty. Nawet jeśli znacie przygody don Kichota na pamięć, wydanie z blisko stu stronami krytycznego opracowania przybliży wam sylwetkę autora oraz historię polskich wydań. Zapewniam, że do pracy Charchalisa będziecie wracać wielokrotnie, bo cóż rzec – autor tłumaczenia ubolewa, że Cervantesa się dzisiaj nie czytuje, trzymając go na półkach z wielu powodów, ale nie po to, by poznawać zawartość, i trudno nie przyznać mu racji. Główna misja przekładu została więc spełniona – Przemyślnego szlachcica don Kichota z Manczy w wydaniu Pana Charchalisa można czytać, śmiało!
Podsumowanie:
Tytuł: Przemyślny szlachcic don Kichot z Manczy
Autor: Miguel de Cervantes y Saavedra
Tłumaczenie: Wojciech Charchalis
Wydawca: Rebis 2014 (premiera: 1605)
Moja ocena: Za przekład i opracowanie krytyczne? Pewnie dyszka :)
Tekst jest oficjalną recenzją dla portalu lubimyczytać.pl
No masz, ale się zgrało – u mnie również dzisiaj hidalgo z Manczy :))))
Biegnę czytać :)
Don Kichot to klasyka, a do klasyki rzadko się zagląda ;) Sama również do tej pory miałam nie po drodze z przygodami bohatera, ale nowe wydanie to doskonały moment na zabranie się za lekturę. Dzięki za recenzje :)
Polecam się. Zależy jeszcze, o jakiej klasyce mówimy – don Kichota ewidentnie się dziś nie czyta, a szkoda ;) Nowy przekład to świetna okazja do tego, by jednak spróbować.
Czytam i oczom nie wierzę; Dulcinea del Toboso to Cudenisa, Sancho Panza to Sanczo Brzuchacz a Rocinante – Chabetton?!
Nie wygląda to na na odebranie powieści Cervantesa „snobom i dzieciom” – raczej wręcz przeciwnie, to jakaś wersja dla słabszych, z rodzaju tych, którym trzeba tłumaczyć każdy kawał. Kreatywność – być może, wolę jednak powieść Cervantesa niż radosną twórczość Charchalisa. Dzięki za ostrzeżenie.
Marlow: ależ Rocinante – to znaczy dokładnie to samo, co Chabetton. Polecam wstęp napisany przez Charchalisa i esej Łobodzińskiego. Zdecydowanie nie chodzi tu o tłumaczenie każdego kawału, raczej o przywrócenie intencji Cervantesa.
To prawda, ale równie dobrze mógłby być Szkapinon, rozumiem że podobnie Charchalis uzasadnia tłumaczenie Panzy jako Brzuchacza (a może Bandziocha) i Dulcynei jako Cudenisy. To dopiero jest ukłon w stronę dzieci, którym wszystko trzeba tłumaczyć dosłownie „jak krowie na rowie”, żeby nie miały wątpliwości o co chodzi, prawda? Ciekawe jakby przetłumaczył tytuł „Hermana i Doroty” Gothego? :-)
Słucham właśnie w Dwójce (radiowej, oczywiście) jak Zborowski czyta nowego Kichota i jednak przy każdym „Cudenia z Toboso”, czy „Habetonie” czuję się, jakby ktoś drapał paznokciami po tablicy. Wrrr.
* Chabettonie :p
Idzie się przyzwyczaić, choć oczywiście ja też wolałbym imiona ugruntowane we wcześniejszych przekładach ;)
Oczywiście, że przyzwyczailiśmy się do nazw. Wpadły nam w ucho i mamy sentyment. Ale to przecież Cervantes chciał, żeby był „Chabetton” „Szkapion” itd. Tak wymyślił pisarz, nie tłumacz. Dzięki Charchalisowi poznajemy dzieło w oryginalnym brzmieniu.
Wydaje mi się, że nie chodzi tylko o sentyment. Są to nazwy utrwalone w kulturze i chyba nie należało ich zmieniać.
A więc należysz do głosu oburzonych :)
Tak jak mówi Ola – Charchalis i Łobodziński rzetelnie tę kwestię wyjaśniają. Rocinante to coś jak „kiedyś-szkapa”, „kiedyś-chabeta”, brzmiące w oryginale obco. U nas Chabetton brzmi obco i wskazuje na konkretną kondycję konia. Dulcynea była od słowa dulce – „słodki”, końcówka -ea wynikała z imion bohaterek książek, w jakich zaczytywał się don Kichot. Cudenia dlatego, że dla naszego hidalgo była damą cud urody – trochę naciągane, tu się zgodzę, Dulcynea brzmi lepiej (ale żeby od razu wyrokować tak bardzo na niekorzyść Charchalisa…). Sanczo to coś na kształt „wioskowego idioty”, panza zaś to nic innego jak synonim słowa „brzuch”. Ja nie odbieram tego jako zbędne gierki słowne, początkowo takie formy też mnie raziły, ale wobec wszystkich zalet to drobnostka.
A co do tłumaczenia kawałów… lepiej, żeby były tłumaczone, ale w ogóle się pojawiały, bo z przypisów Charchalisa jasno wynika, że wiele żartów przywrócił on polskim czytelnikom bądź przedstawił po raz pierwszy. Zawsze można wywodów tłumacza nie czytać i cieszyć się po prostu pełniejszym odbiorem Cervantesa, paradoksalnie. On pisał „Przemyślnego szlachcica…” dla zabawy i Charchalis tę zabawę, moim zdaniem, uchwycił.
Nie należę do oburzonych a raczej do zirytowanych arogancją Charchalisa. Szkoda że promując siebie zapomniał o mądrej zasadzie że „lepiej mówić dobrze o sobie niż źle o innych”.
Czytam akurat tłumaczenie Boye, w którym bez trudu da się dostrzec zabawne fragmenty i nie narzekam, choć za młodu „Don Kichot” mnie nie porywał ale to po prostu jedna z tych książek-rekompensat, o których pisał Lem „dawniej głuche, martwe, zamknięte na wszystkie spusty, znajdują drogę do czytelnika dojrzałego, ukazują problemy i sceny, na które było się przedtem ślepym.” czy ma być tłumaczony dosłownie, „w wersji dla słabszych” (o tłumaczeniu np. „Hermana i Doroty” wspomniałem odpowiadając Oli), moim zdaniem niekoniecznie ale rozumiem, że inni mogą mieć inny pogląd.
Charchalis uznaje starsze przekłady za lekko już nieświeże i przede wszystkim nieczytane poprzez znaczną archaizację. Warto samemu się przekonać, jak to wygląda, bo moim zdaniem ogromną wartością jest opracowanie krytyczne (chociażby KAŻDY przytoczony w początkowych rozdziałach tytuł jakiejś książki jest odnotowany w przypisach, Cervantesa poznaje się teraz lepiej), a także uwspółcześnienie języka, przez co czytanie don Kichota również dla rozrywki, a nie tylko kulturowego przymusu, nie jest teraz trudne.
Ja po lekturze Charchalisa nie uważam, by coś było tu tłumaczone łopatologicznie, zbyt dosłownie, „w wersji dla słabszych” – to przekład, który czyta się znakomicie, a po 60 latach z hakiem aż miło otrzymać taki prezent. Tylko że naprawdę lepiej spojrzeć na to z neutralnej pozycji, a nie z gruntu krytycznie, bo bardzo łatwo wnioskować błędnie po kilku mało znaczących przesłankach (imiona, uwypuklenie żartów – nie uproszczenie! – krytyka poprzednich tłumaczeń…).
Ale przecież te wszystkie Cudenisy, Chabettony i Brzuchacze to właśnie przejaw dosłowności.
Uwspółcześnienie języka – nie wiem, czy to konieczny zabieg – czytuję „Lalkę” i „Trylogię” pisaną językiem sprzed ponad 130 lat i nie wątpię, że ich język można uwspółcześnić, tylko po co?
Byłbym realistą co do wpływu tłumaczeń na postrzeganie klasyki – patrząc na książkową blogosferę, to już większe znaczenie ma „współpraca” z wydawnictwami, pouczający jest w tej mierze casus „Braci Dostojewskich”, o których kiedyś pisałem.
Jeśli Charchalis przełożył fragmenty pomijane dotychczas przez tłumaczy i opatrzył książkę krytycznym komentarzem, to chwała mu za to, pewnie szarpnę się na wydatek i przekonam ile to jest warte. Póki co bawię się dobrze przy tłumaczeniu Boye.
Cudenie i Brzuchacze to przejaw dosłowności, ale niewielki i (chyba) jedyny rażący w przekładzie.
Z uwspółcześnieniem chodziło o to, by upodobnić powieść do tego, jak była odbierana pierwotnie – w XVII wieku. Bo gdyby wcześniejsi tłumacze jej na siłę nie archaizowali, tylko potraktowali język na tym samym rejestrze, w jakim pisał Cervantes, to „Don Kichot” od początku byłby lżejszy w odbiorze. „To była powieść napisana dla ludzi, do czytania”, jak mówi Charchalis w wywiadzie na LC (polecam swoją drogą: http://lubimyczytac.pl/aktualnosci/rozmowy/4747/don-kichot-czyli-wszystko/4). Nowy tłumacz teoretycznie więc nie uwspółcześnił, a wiernie oddał oryginał, to tłumaczenia przed nim archaizowały tam, gdzie nie trzeba (o czym wspominam w przedostatnim akapicie recenzji – brak odmienności stylów mówienia, więc zatraca się satyryczność utworu). Tak przynajmniej wynika z tego, co czytałem na temat „Don Kichota”, a wiadomo, że nie zajmuję się tym naukowo i nie mogę wiedzieć wszystkiego :)
Przekładu Boye Charchalis prawie nie krytykuje, najwięcej dostało się Czernym, choć z dobrą argumentacją.
Zerknąłem do archiwum Twojego bloga i odnalazłem ten wpis o „Braciach Karamazow” – straszne, kiedyś nawet zerkałem z chęcią na nowe wydanie MG, ale nie wiedziałem, że tak to wyglądało…
Don Kichot Don Kichotem, ale ja zachwycam się rycinami Siudmaka. Mam je w przeróżnych powieściach Dicka, mam w „Diunie” Herberta i naprawdę uwielbiam Rebis za te wydania. To był doskonały pomysł (:
Tak! Siudmak zawsze perfekcyjnie wgryza się w klimat powieści i trafia rysunkami w sedno – dzięki świetnej kresce i pomysłom :)