[Z zakurzonej półki] Z chłodu szpiegowskich uwikłań…
Gdy myślimy o powieści szpiegowskiej, na pierwszy plan wysuwa się Ian Fleming i jego bondowskie historie z atutami w postaci egzotycznej przygody, dynamizmu zdarzeń i niemożliwych wręcz intryg podszytych elegancją i wykwintnością. Prawda jest taka, że książki o agencie 007 jako jedne z pierwszych zaczęły pokazywać taki świat agencji wywiadowczych, odchodząc od wcześniejszych wzorów: prekursorskiej powagi, realizmu i bezwzględności pozbawionej cienia nadziei. Przed Flemingiem w tematyce szpiegowskiej próbowali swoich sił Kipling, Childers, Conrad, Buchan, Leroux czy Green (po nich: chociażby Forsyth i Follet). Opozycyjnie do bondowskich klimatów tworzył natomiast John le Carré i to o jego trzeciej książce w karierze – a pierwszej, która odniosła duży sukces – chcę dzisiaj napisać. Z przejmującego zimna wyłania się brytyjski agent Alec Leamas z całym swoim światopoglądowym defetyzmem i od pierwszych stron domyślamy się, że jego historia nie będzie nieskomplikowaną szpiegowską opowiastką, uproszczoną na potrzebny żądnych łatwych wrażeń czytelników.
W wielkim skrócie: Zimna Wojna, początek lat 60. Siatka szpiegowska Leamasa w Berlinie Wschodnim zostaje rozpracowana, a sam agent wraca do Londynu, gdzie władze wywiadu proponują mu akcję przeciwko czołowemu przedstawicielowi niemieckiego kontrwywiadu, który wymordował jego ludzi. Szczegółowo obmyślony plan zatacza coraz szersze kręgi, ale co, jeśli Leamas okaże się tylko jednym z setek trybików w maszynerii, która nie zatrzyma się, gdy któryś element ulegnie destrukcji? Powieść w realistycznym tonie, niwelując sensację do minimum, pokazuje żmudną pracę wywiadu w mrocznym, cynicznym legowisku pozorów i kłamstw. Le Carré unika akcji, wyjątkowości zdarzeń i gadżetów. To ponoć szpiegostwo takie, jakim jest naprawdę – analityczne i skupione na celu, nie efektach. Jestem w stanie w to uwierzyć, znając biografię autora pracującego w latach 50. w wywiadzie wojskowym, później w kontrwywiadzie, a następnie będącego agentem pod przykrywką ambasadorstwa w Bonn. Tym samym, czytając Z przejmującego zimna ma się wrażenie, jakby le Carré snuł faktyczną opowieść. Wiemy natomiast, że prawda bywa trudna, skomplikowana i niejasna – tak jak recenzowana książka przy zetknięciu z pierwszymi rozdziałami.
Po kilku stronach wstępu od autora (sprawiających złe wrażenie ze względu na notoryczne literówki, których we właściwej powieści na szczęście nie ma) zostajemy uderzeni beznamiętnymi opisami kolejnych zdarzeń, misji, celów, z których początkowo nie zdajemy sobie sprawy i niewiele możemy o nich powiedzieć. Bardzo dobrze jest znać realia, o których pisze le Carré, bo inaczej nietrudno zagubić się w wirze terminologii i skrótów myślowych naprowadzających na właściwą ścieżkę. W całym tym stonowanym szpiegostwie dzieje się bowiem dużo i szybko – nadążamy za tym, co rozgrywa się w kolejnych etapach fabuły, ale nie zawsze znamy powód. Wyjadacze historii szpiegowskich będą szczęśliwi, dla innych to wymagająca skupienia przeprawa. Autor nie spisał jednak prostego czytadła, ale w dużej mierze powieść psychologiczną, która oszczędnością języka osiąga zasadniczy cel: pokazuje bezsens i chłód relacji międzyludzkich, podkreśla nihilistyczną atmosferę cynizmu, braku nadziei, z ulewnym Londynem i niebezpiecznym Berlinem Wschodnim. Przypomina to założenia czarnego kryminału, ale ten opierał się na sztuce stylizowania – tutaj mróz jest sugestywny na poważnie, on trwa w cieniu, ale mimo to mocno absorbuje czytelnika. Forma pisarstwa autora nie musi podobać się każdemu, ale jej zasadność jest nie do podważenia.
Le Carré powieścią Z przejmującego zimna wyraża opinię na temat etycznej strony działalności służb specjalnych. Metody, jakimi posługują się wywiady obu stron nie są ani trochę szlachetne czy moralne, praca pod przykrywką to ciągła niepewność, słabsze jednostki wypadają z gry, a życie prywatne poświęcane na rzecz wyrachowanych ról to norma. Jeśli w tym świecie jest miejsce na miłość, to sytuacja szybko odbiera wszelką nadzieję. I cóż więcej dodać? Brytyjczyk nakreślił historię charakterystyczną dla swojej twórczości – w otoczeniu kłamliwych agentów, za czasów NRD, żelaznej kurtyny i Muru Berlińskiego. Jest chłodno, obojętnie i oschle, choć przez strony powieści przebijają się żywe emocje. Fabuła korzysta z wielu twistów, ale chciałoby się jeszcze lepiej, więcej i mocniej. Mimo to Z przejmującego zimna jest szpiegowskim majstersztykiem, fabularną wielopoziomową siatką, ale z rodzaju tych, które nie od początku układają się w intrygującą makietę i nie do końca zachowują swoje tajemnice. Aby odnaleźć się w świecie le Carré, nie wystarczy śledzić oczami kolejnych rozdziałów. Trzeba uczynić znacznie więcej, o wiele bardziej się postarać. Niech nagroda tygodnika Publishers Weekly z 2006 roku dla najlepszej powieści szpiegowskiej wszech czasów będzie ostatnią zachętą – dla chcących zacząć swoją przygodę z tą literaturą i dla tych, którzy tkwią w niej od lat.
Podsumowanie:
Tytuł: Z przejmującego zimna
Autor: John le Carré
Wydawca: Sonia Draga 2014 (premiera: 1963)
Moja ocena: 6+/10
Tekst jest oficjalną recenzją dla portalu lubimyczytać.pl
I znowu LeCarre, a ja jeszcze nawet „Tinker, Tailor, Soldier, Spy” nie czytałam! Nie mam pojęcia kiedy nadrabiać te wszystkie prześwietne tytuły :)
Ja też nie, a tu ponoć jeszcze dobra adaptacja filmowa czeka! ;) Zacząłem jednak od „Z przejmującego zimna” i zawyrokowałem, że mimo świetnego ujęcia to ani nie moja tematyka, ani styl pisania. Po le Carré’a i tak jeszcze niejeden raz sięgnę, bo ten facet przyciąga, ale już na pewno po nowym roku :)
LeCarre polubiłem za „Morderstwo doskonałe” i „Subtelną prawdę”. Na pewno zapoznam się z innymi książkami autora.
Dzięki za tytuły – będę wiedział, którymi książkami kontynuować poznawanie twórczości pisarza. „Z przejmującego zimna” to taki klasyk klasyków, więc powinien być dobrym następnym krokiem ;)