„Nie gaś światła” – Pod okiem szaleńca…
Jest wieczór. Siedzę przy biurku, zapalona lampka stoi obok, pokój wypełnia delikatne ciepło. Otwieram książkę „Nie gaś światła” i nagle, jak za sprawą magicznych sił, przenoszę się do skutej lodem Puszczy Białowieskiej. Teraz świeci jedynie księżyc, wokół wiruje zamieć, ciepło rozpłynęło się w atmosferze, ustępując miejsca zimnemu, mroźnemu klimatowi – scenerii zwiastującej zbrodnię. Po chwili kilka drastycznych scen maluje mi przed oczami obraz niemal rytualnej kaźni, z sercem wyrwanym z wnętrzności, zgrają wilków w ciemnym lesie, swądem bezsilności i straty. Tak powinny się zaczynać rasowe thrillery! A jeśli inne, podobnie jak powieść Bernarda Miniera, nie tracą polotu w napływie kolejnych rozdziałów, muszę ich czytać znacznie więcej.
Martin Servaz – czterdziestoletni policjant z Tuluzy – może być znany fanom francuskich thrillerów ostatnich lat z dwóch wcześniejszych dokonań autora: „Bielszego odcienia śmierci” (2011) i „Kręgu” (2013). Przy okazji najnowszej powieści znów spotykamy komendanta, znów przemykają w tle jego współpracownicy, znów do głosu dochodzą echa przeszłości. Nowa jest jednak intryga, bo tym razem niejaka Christine Steinmayer – znana dziennikarka radiowa – otrzymuje anonim z wieścią, że nadawca zamierza popełnić samobójstwo. Gdy owładnięta świątecznym szałem bohaterka nie robi wszystkiego, aby zapobiec katastrofie, rozpętuje się prawdziwe piekło. Każdy z nas wie: z filmów, literatury lub przekazów dokumentalnych, co to znaczy być dręczonym. Christine staje przed problemem duszącego osaczenia, zaciskającej swe szpony manipulacji, która wypuszcza z ciemnych zakamarków umysłu najskrytsze fobie i obsesje. Staje się obiektem prześladowań maniaka podążającego za nią krok w krok. Regularne oznaki obecności kogoś obcego w mieszkaniu, znęcanie się nieznajomego nad psem bohaterki, mocz na wycieraczce, kompromitujące maile do znajomych z komputera Christine oraz bezwzględna próba odcięcia ofiary od społeczeństwa, pozostawienia jej samej, by – jak postaci z oper nagminnie włączanych przez dręczyciela – w ostateczności sama posunęła się do samobójstwa.
Fabuła biegnie dwutorowo; w pierwszej połowie książki przoduje sytuacja Christine, przeplatana treściwie rolą Servaza, którego ktoś anonimowy postanawia naprowadzać na sprawę. Wątki bardzo niepozornie zmierzają do wspólnego celu, ale od początku wiemy, że to nastąpi. W pewnym momencie szala przechyla się na stronę komendanta – on gra pierwsze skrzypce, a charakter thrillera ulega drobnej przemianie. Nie obserwujemy już ofiary, ale śledzącego, podczas gdy drapieżnik wciąż pozostaje w ukryciu – tak blisko jednak, by czuło się jego oddech na karku. Na okładce książki widać gwieździste niebo i trzeba wam wiedzieć, że nie jest to ilustracja przypadkowa. Akcja zahacza o naukowe towarzystwo dotyczące lotów kosmicznych. Autor skrupulatnie przygotował się do poruszenia tego tematu, tym samym urozmaicając swoją powieść i nadając jej wyjątkowy rys.
Bernard Minier celowo rozpoczął swój thriller uwerturą wywołującą u czytelnika głośne WOW!, by potem zachować jego uwagę przy powolnym wtapianiu się w opowieść, poznawaniu bohaterów i otoczenia. Pisarz umiejętnie burzy codzienność bohaterki na rzecz zacięcia charakterystycznego dla dreszczowców. Nie zabraknie zwyczajnych, obyczajowych przemyśleń Christine, prostych myśli, które w thrillerze mają stanowić pomost między ciekawym dialogiem a emocjonalnym zdarzeniem. Chwilami jest tego za dużo, ale ofiara to kobieta – pozwólmy się jej wygadać, na głos lub w myślach. Grunt, że Minier tymi środkami dobrze rozwija wizerunek psychologiczny swojej bohaterki – po jej bliższym poznaniu nietrudno o współczucie.
Gdy wszystko obraca się przeciw Christine, gdy tkwimy już w jej problemach po uszy i gdy widzimy, jak wielopoziomowo ukartowana jest intryga, by żadne słowo bohaterki nie brzmiało prawdziwie, zalewa nas fala złości. Niesprawiedliwość, osaczenie, niezrozumienie – to prawdziwa trauma, która może spotkać każdego z nas. Ktoś manipuluje Christine, a autor manipuluje nami, podsuwając fałszywe tropy, oczerniając pozytywne postaci i mieszając w głowach czytelników. Złapałem się na tym, że o udział w intrydze podejrzewałem prawie każdego. O, ten zadzwonił, gdy nie powinien – musi być w to zamieszany; ta się spóźniła, na pewno celowo! Świetnie świadczy to o książce, bo pokazuje, że twisty w fabule nie były obmyślane wedle schematu, a spisana fikcja niespodziewanie opuszcza papierowe stronice i przedziera się do naszej rzeczywistości. Czy nie tego oczekujemy, sięgając po thriller?
Kiedy wiemy, jak to wszystko mogło przebiegać, zainteresowanie częściowo opada. Każdy odkrywany fakt, którego nie sposób podważyć, spowalnia akcję, ale to proces trudny do uniknięcia. Zakończenie jest dobre – wystarczająco satysfakcjonuje, choć nie wprowadza w osłupienie. Bój Christine Steinmeyer w imię spokoju i upragnionego bezpieczeństwa zapewnia kilka naprawdę emocjonujących wieczorów. Czytelnik może się zmierzyć z ważnymi problemami, np. z kwestią niesprawiedliwego wykluczenia społecznego i kruchością dobrej opinii, o których słyszy się dużo, ale odbiera z samolubnym pragnieniem, by nigdy nie dotknęły właśnie nas. Dzięki „Nie gaś światła” możemy zasmakować tej goryczy ze stoickim spokojem – przy własnym biurku, w ciepłym pokoju, a jednak w centrum prawdziwego dramatu.
Tekst jest oficjalną recenzją dla portalu lubimyczytać.pl
Podsumowanie:
Tytuł: Bernard Minier
Autor: Nie gaś światła
Wydawca: Rebis 2014
Moja ocena: 7+/10
Czytałam „Bielszy odcień śmierci” i byłam mocno zawiedziona. Naprawdę fajna okładka (taka mroźna) i początek książki, sprawiły, ze byłam zachwycona kupieniem jej w ciemno. Jednak im więcej kartek miałam przeczytanych, tym mój zapał znikał, by na końcu ulotnił się cholera wie gdzie. Męczyły mnie opisy przyrody, pomieszczeń oraz ludzi. W połowie książki, zastanawiałam się, czy autor przypadkiem nie zapomniał, ze było jakieś morderstwo, a nawet kilka morderstw. Kryminał wsiąkł, a na wierzch wypłynęły opisy wszystkiego poza dochodzeniem, które miało ukazać mordercę. Uraz pozostał i jestem przekonana, że więcej po autora nie sięgnę.
Minier wyjątkowo dba o swoje początki, by maksymalnie zachęcały do lektury – w „Nie gaś światła” było to BARDZO intrygujące. Natomiast tutaj opisy nie wychodziły na pierwszy plan na żadnym etapie lektury i napięcie raz z mniejszym, raz z większym natężeniem było podtrzymywane przez cały czas. Swoją drogą za każdym razem, gdy sprawdzałem poprzednie dokonania autora, na lubimyczytać.pl atakowała mnie Twoja niska ocena. Myślę, że obecnie na polskim rynku pojawia się tyle kryminałów i thrillerów w podobnym klimacie, że nie ma sensu forsować się autorem, który od początku nie przypadł do gustu, i sprawdzić innego :) Choć w mojej opinii Minier należy do tych naprawdę solidnych.
Lubimy Czytać, właśnie z niego zrezygnowałam i się przeniosłam. dosyć mam tej strony!
A to dlaczego, jeśli można spytać? :)
Strona chodzi bardzo wolno, ładuje się niczym IE. Ciągle nie pojawia się możliwość wyświetlania większej ilości książek na stronie. Także jak czegoś poszukuję, albo chce u kogoś coś znaleźć i mam do przewertowania powiedzmy 700 książek, a na jednej stronie widać tylko 13 tytułów, to są 54 kliknięcia „dalej”. Jak wspomniałam, strona chodzi bardzo wolno. Nie mówiąc już o witającym szeryfie. Także wyobraź sobie sytuacje, jesteś na 16 stronie oglądania biblioteczki, idziesz na 17, a tu po czasie wyczekiwania wita Cię szeryf. Dajesz odśwież i przerzuca Cię do strony głównej LC. Od czasu do czasu podwójne wysyłają się podwójne wiadomości. Wieczny problem przy dodawaniu książek na półkę, a teraz się okazuje, że książki z półek znikają. Czyli miałeś coś i nagle tego nie masz w ogóle. Prawie rok im dałam na naprawy tego burdelu. Okazuje się, że nie dość, że nie naprawili, to pojawiły się kolejne problemy, a administracja wprowadza nowe rzeczy na portal, żeby było nam milej, typu: zmiana koloru pasków bocznych w profilu. Ogólnie swego czasu nastąpił bunt i odeszło bardzo wielu użytkowników powyżej 25 roku życia. Pozostała bardzo wczesna młodzież, przez co oceny się zmieniły na LC, patrząc na opinie jakie teraz powstają w większości przebijają „ale o co kurwa chodzi” nawet mnie. A często posiłkowałam się opiniami z LC. Także wzięłam swoje foremki i przeniosłam je do innej piaskownicy. Teraz dodanie 3 książek na półkę zajmuje mi około minuty, a na LC 6 minut przy czym nie zawsze wskakiwała ci możliwość dodania książki na swoją półkę, albo jednej z nich w ogóle nie wstawiłeś, bo za każdym razem jak dawałeś „zapisz”, to pojawiał się szeryf :D
A ta nowa to z naszego podwórka czy coś zagranicznego? :D
Cóż, szeryf też mnie czasem odwiedza, ale chyba nie tak często jak Ciebie. Pewne potknięcia i nieintuicyjność poruszania się po stronie irytują, ale zdążyłem się przyzwyczaić. Wszystko organizuję sobie tak, by nie popadać we frustrację, o którą w spiętrzeniu nieudanych funkcji nietrudno. Tylko że to wciąż bogactwo lektur wszelakich, a od niedawna też miejsce mojej pracy :) Znikających z biblioteczki książek jeszcze nie uświadczyłem na własnej skórze, ale przy ogromnych archiwach materiałów to się niestety zdarza – swego czasu dość nagminnie ten problem występował na Filmwebie. I czasem fakt, strona działa wolno… jednak i to mogę przeboleć bez nerwów, a rekompensatą jest mnogość różnych opinii (tych młodzieżowych też, ale zazwyczaj na dole drabiny, więc ich nie widzę), wciąż imponująca baza, ciekawe artykuły i recenzje i przede wszystkim spora ilość użytkowników, przez co stwarza się społeczność, której chce się udostępniać swoje opinie i dzielić się z nią książkową pasją. Tak więc sporo niedociągnięć, ale żadnego, które kazałoby mi zmieniać serwis, a do zmian w tej materii jestem oporny ;)
Ta strona od roku działa bardzo wolno. Szeryf występuję prawie non stop, co zauważyłam nie tylko ja, ale i wielu użytkowników którzy się poprzenosili na inne podwórka. Niestety nie da się już tam fajnie uczestniczyć w czymkolwiek. Za każdym razem jak dodaje się jakąś wypowiedź, najpierw trzeba skopiować, w razie jak pojawi się błąd strony. Spójrz na niezadowolonych ludzi, jest ich coraz więcej, a co najgorsze? Poodchodziły wiarygodne osoby. Osoby, które naprawdę wypowiadały swoje opinie na temat książek, a nie: skoro dostałam, to ją skomplementuje. Napisałam hoho temu do administracji, że ktoś założył wiele fikcyjnych kont w tym samym czasie i ocenili wysoko te same książki, jak i nisko. Sprawa pozostała w martwym punkcie. Pisali ludzie z prośbą o możliwość pojawiania się większej ilości książek na stronie, co nam dali? Możliwość zmienienia bocznych pasków? Ludzie co chwilę zgłaszali błędy, te zostały bez odpowiedzi. Nie były to błędy typu: moja strona nie jest tak pomarańczowa jak być powinna. Tylko: nie można dodać książki na półkę swoją, bądź nawet „chcę przeczytać”, nie można dodać opinii, niemożna dodać książki, po wejściu w obserwowanych, nie wyświetla się kompletnie nic, za wyjątkiem kwadracików, non stop wysyłane są podwójne wiadomości, pomimo, że ksiazka stnieje w bazie, nie można jej wyszukać po tytule, a po autorze… nie można znaleźć autora, trzeba wpisać tytuł ksiażki, wejść na nią i dopiero można odnaleźć autora. Uwielbiałam ten serwis, teraz walnęłam tylko opis na swoim profilu, gdzie mnie można znaleźć. Niestety, tak się kończy jak wprowadza się innowacje na żywej stronie, zamiast testowej. Tak się kończy, jak po dwóch dniach niedziałania serwisu informuje się po raz pierwszy użytkowników, ze jeszcze chwilę to potrwa. Tak się dzieje, jak zamiast zająć się błędami, wprowadza się rzeczy, które mają sprawić, że mój profilek będzie słodziusim misiem-pysiem. teraz jeszcze znikają książki? Kiedy tym się zajmą? Na filmwebie szybko uporali się z tym problemem. Oni ciągle nie mogą się uporać z szeryfem, który od niepamiętnych czasów się pojawia, ale od prawie roku występuje non stop. Możliwe, że nie jesteś tam codziennie. Ja tam byłam i krew mnie zalewała. Ludzie tam ze sobą rozmawiali, pisali do siebie, wymieniali się książkami, to była naprawdę fajna społeczność. Teraz większość z tej społeczności odeszła. To co teraz tam się dzieje jest wielką kpiną. Skoro tam pracujesz, to życzę powodzenia, ja raczej tam nie wrócę. Nie lubię olewatorstwa, Na BL przynajmniej odpisują i naprawią błyskawicznie problemy. Na LC zbyt wiele adminów nosi nos niż ustawa przewiduje. Nie lubię wyniosłości, nie lubię jak ktoś mi rzuca sarkazmem i myśli, że go ne zauważyłam, nie lubię jak traktuje się mnie jak idiotę.
W lipcu czytałam Bielszy odcień śmierci (wyszedł mi kontrast pogodowy między lekturą a rzeczywistością) i podobało mi się. Nie przeszkadzała spokojna narracja – odpowiadały mi te opisy, łącznie z tymi szczegółami dotyczącymi ubrań. Na pewno Minier nie jest tak zaskakujący jak Nesbo, czy Coben, ale lubię też kryminały z niespieszną akcją i sporą dawką obyczajowości. Kupiłam we wrześniu Krąg i Nie gaś światłą, ale chwilowo pierwszeństwo przed Servazem ma Szacki Miłoszewskiego. :)
Mnie też nie przeszkadzają wątki obyczajowe i troszkę skrupulatniejsze budowanie całej otoczki akcji, łącznie z opisami (niech będą i długie, jeśli tylko pisarz potrafi je konstruować i sprawiać, by były ciekawe!). Chcę nadrobić poprzednie tomy z Servazem, ale nie zostałem oszołomiony na tyle, by nie móc się tego doczekać ;) A Miłoszewski wciąż przede mną i niewykluczone, że skorzystam ze zbliżających się reedycji W.A.B.’u.
Czytam właśnie wywiad z Miłoszewskim, a tam wzmianka o obyczaju w kryminale o o Minierze :)
„Ostatnio dużo jeżdżę do Francji, gdzie „Uwikłanie” zostało superdobrze przyjęte – jest sukcesem sprzedażowym, miało doskonałe recenzje, było nominowane do kilku nagród literackich. I o ile w Polsce ta książka jest przede wszystkim kryminałem, to tam dla czytelników najciekawsze jest tło społeczne. Nam ono umyka, bo je znamy, żyjemy w nim. Dla Francuzów zaś ciekawsze jest zobaczenie kraju, o którym nic nie wiedzą – bo umówmy się, nic o sobie nie wiemy, my też przecież nie znamy francuskiej codzienności – niż jakaś tam intryga kryminalna. Ja znam to uczucie z własnych lektur, bo kiedy czytam Pierre’a Lemaitre’a, którego bardzo sobie cenię, czy Bernarda Miniera, u którego te intrygi kryminalne są nota bene zupełnie sztampowe, to interesuje mnie najbardziej warstwa obyczajowa – funkcjonowanie francuskiego społeczeństwa.”
http://weekend.gazeta.pl/weekend/1,138589,16810220,Zygmunt_Miloszewski_nie_chce_juz_pisac_kryminalow_.html#TRwknd
Dziękuję bardzo za informację, uwielbiam te obszerne wywiady na gazecie – nieważne, z kim i w jakiej tematyce ;) A pan Miłoszewski ma sporo racji w związku z obyczajem w kryminałach – sięgamy po nie, bo kto lepiej opowie nam o codzienności, jeśli nie mieszkaniec-pisarz i baczny obserwator? Może tylko ze sztampą u Miniera się troszkę nie zgodzę, w „Nie gaś światła” intryga była stosunkowo prosta, ale też niepozbawiona pomniejszych twistów i ciekawej konstrukcji zdarzeń. Choć czytało się kryminały bogatsze pod tym względem :)
Patrzę na datę i godzinę Twojej odpowiedzi i się zastanawiam, jakim cudem odpisałeś mi o 12:30, jak jeszcze południa nie było! :D Dopiero po chwili dotarło do mnie „am” :)))
Nie wiem, czy Miłoszewski czytał „Nie gaś światła” – w „Bielszym” można się tej sztampy doszukać, paru rzeczy udało mi się domyślić przed czasem. Ale tak jak piszesz – ja też w pewnym momencie podejrzewałam każdego, więc wśród nich musiał się znaleźć i ten właściwy ;)
Dokładnie tak :D Też nie sądzę, żeby Miłoszewskiemu udało się już przeczytać „Nie gaś światła”, ale odnoszę się do tego tytułu, bo z poprzednimi jeszcze nie miałem do czynienia. Swoją drogą: tak zawoalować intrygę, żeby czytelnik zgłupiał i podejrzewał bez wyjątku każdego to też sztuka ;)
am, pm… W Tramwaju nie takie czary się dzieją ;p