[Z zakurzonej półki] „Pożegnanie z bronią” – W miłości i na wojnie…
Ernest Hemingway wielkim pisarzem był! Podobnie jak spora część jego życia, także spisywane przez Amerykanina opowieści przepełniało widmo wojny pod wieloma postaciami, ukazanej jako choroba tocząca społeczeństwo i niedająca szans na ocalenie. Hemingway przeżył kilka konfliktów zbrojnych i w każdym brał czynny udział. Pacyfistyczne poglądy, okrucieństwo wojny oraz kruchość życia w jej obrębie, wreszcie miłość – te często spotykane u pisarza motywy pojawiają się też w „Pożegnaniu z bronią”, powieści z widocznymi elementami autobiografizmu, książce do bólu szczerej i prawdziwej, choć czy do końca spełniającej pokładane w niej nadzieje? Nie mnie gdybać, czy twórczości Hemingwaya udało się przetrwać próbę czasu. Mogę natomiast stwierdzić, ile wrażeń wywołuje pierwsza z wielkich powieści „piewcy życia” dziś, w oczach współczesnego czytelnika.
Fryderyk Henry jest obywatelem Stanów Zjednoczonych i zaciąga się do armii włoskiej w charakterze sanitariusza. Nazywają go Tenente (wł. Porucznik) i jako członek Czerwonego Krzyża pomaga żołnierzom na frontach I wojny światowej w latach 1917-1918. Podczas akcji nad Isonzo zostaje rażony granatem z moździerza nieprzyjaciela i odwieziony do szpitala polowego. Tam poznaje Catherine Barkley – angielską pielęgniarkę – w której zakochuje się z wzajemnością. Spędzone razem chwile utwierdzają ich w przekonaniu, że są sobie przeznaczeni, a wojna jest największą przeszkodą na drodze do szczęścia. Bohater otrzymuje urlop i spędza czas z ukochaną, ale myślami wciąż błądzi w centrum wojny, wśród poznanych tam włoskich przyjaciół. Streszczenie tej historii nie grzeszy oryginalnością, ale od zagrożenia banałem chroni ją sam Hemingway, który mimo prowadzenia opowieści sprawdzonymi torami, wkłada w nią sporo własnej indywidualności.
„Pożegnanie z bronią” to coś na kształt pamiętnika wojennego ukazanego w maksymalnie treściwy sposób. Autor oparł powieść na dialogu: tu się rozmawia głównie o wojnie, czasem o Bogu i miłości. Oprócz tej ostatniej – przeważnie o ich beznadziejności. Każda rozmowa, czy prowadzona przy winie w towarzystwie włoskich wojaków czy w szpitalnym łóżku z ukochaną, czymś raczy czytelnika, coś w sobie kryje i ma do przekazania. Widać tu silny sprzeciw wobec wojny, której nienawidzi mechanik, sanitariusz, kapelan i podrzędny żołnierz. Jeśli chcielibyśmy odciąć się od elementów autobiografizmu i zawartych w powieści poglądów autora, otrzymujemy po prostu miłosną historię osadzoną w realiach I wojny światowej. Od razu uspokajam tych, którzy znają Hemingwaya wyłącznie ze szkoły – czyta się szybko, opisy są skrócone do minimum, a książka stoi działaniem i dialogiem. Zwyczajnie chce się poznawać kolejne rozdziały.
Niestety problem pojawia się od razu, gdy zostajemy wrzuceni w świat pisany piórem Hemingwaya. Na początku trudno nabrać przyzwyczajenia do stylu, którym operuje autor. Pomimo tematyki miłosnej i przesadzonej wręcz czułości głównych bohaterów (bardzo specyficznej, o czym zaraz…), kreacją świata „Pożegnania z bronią” rządzi beznamiętność, deficyt nazywanych słowami wyższych idei, styl wręcz behawioralny. Treść oparto na czynach, a myśli przemycono jedynie w dialogach. Jeżeli zdarza się bohaterowi nad czymś dumać, to zazwyczaj powtarza te same spostrzeżenia – mówi o swoich uczuciach, ale bez emocji, jakby schematycznie, w pewien sposób mechanicznie. Mimo to wierzy mu się w pełni i nie myśli o tym, dlaczego tak jest. W rozmowach Fryderyka z Catherine zakochani non stop zapewniają siebie o swojej miłości, jak to im razem wspaniale i cudownie, jacy są szczęśliwi. Domyślam się, że w czasach wojny wywoływanie poczucia normalności i bezpieczeństwa dawało ludziom bardzo wiele siły, ale tutaj wyraźnie przesadzono. Dla mnie nie brzmiało to wiarygodnie, ich uczucie było uzewnętrzniane na siłę, co chwilę musieli sobie o tym przypominać. Oczywiście taka interpretacja nie jest narzucona z góry i możecie odebrać ten element inaczej, ale mnie trudno było poddać się magii takiej miłości, a to ona przecież gra w powieści pierwsze skrzypce. Minus dla Hemingwaya, który na każdym kroku wprowadza dialog, by potem go kopiować, powtarzając te same zwroty – może w tym tkwi specyficzna wartość, może tu kumulują się nieokiełznane emocje bohaterów, ale ja chwilami wypowiadałem w myślach: no, starczy wam już…
Ernest Hemingway kreśli obraz mozolnego tempa wojny, życia w jej obliczu, próby niepoddawania się odmienionemu światu. To krytyka ciągłej walki, która niszczy naprawdę ważną stronę życia. Przyglądamy się tułaczce głównego bohatera w trakcie wojny, widzimy nieskomplikowaną historię zdarzeń, w których brał udział. W pewnym momencie przypominało mi to komedię „Jak rozpętałem drugą wojnę światową”, z której trzy czwarte żartów zamieniono na poważne kwestie. Książka spodoba się wszystkim zaprzyjaźnionym z klimatami wojennymi oraz tym, którym miłość w obliczu wojny jeszcze się nie przejadła. Zastanawia mnie jedna rzecz: gdyby nie nazwisko Hemingwaya, czy książka byłaby dziś zauważona i doceniona? Wiem, że za czasów autora osiągnęła sukces i była powieścią otwierającą mu drogę do kolejnych sukcesów, ale jednak… Odpowiedzcie na to pytanie sami, bo są autorzy, którym wypada poświęcić czas. Ja ze spotkania z Hemingwayem wychodzę w pozytywnym tonie, choć spodziewałem się czegoś więcej, bardziej, lepiej – nie zmienia to jednak faktu, że z przyjemnością sięgnę po późniejszą twórczość Amerykanina i podzielę się z wami worem pełnym wrażeń :)
Podsumowanie:
Tytuł: Pożegnanie z bronią
Autor: Ernest Hemingway
Wydawca: MUZA SA 1994 (premiera: 1929)
Moja ocena: 6/10
Poczekam z komentarzem, aż dorzucisz coś jeszcze Hemingwaya. Ten worek wrażeń ;-) Po jednej książce się nie da.
„Komu bije dzwon” najbardziej mnie przyciąga i czuję, że muszę ją przeczytać. O „Starym człowieku…” nie mówię, bo to odrobinę niefortunne, by narzucać tę lekturę gimnazjalistom, ale podobnie jak ostatnio nielubiane przeze mnie „Jądro ciemności” – i to powtórzę, choć pewnie nie będę robił osobnej notki :)
Nalegam, byś chociaż zdradził, na jakim miejscu w całej twórczości Hemingwaya stawiasz „Pożegnanie z bronią” albo chociaż podzielił się krótką opinią na jej temat ;)
Mam podobnie jak Ty;-) Książka jest przegięta w stronę podkreślania ich miłości. Być może w czasach gdy się ukazała robiła inne wrażenia, teraz trochę trąci harlequinem, oczywiście to jest Hemingway, to jego motywy, tematy, ale…
Na pewno jest za „Komu bije dzwon”, za „Starym człowiekiem…” – tu pełna zgoda, książka jest tak naprawdę zbyt dojrzała na lekturę szkolną, i za (tu ukłon w stronę poszukiwaczki „Wielkiego Buka” :-) ) „Zielonymi wzgórzami Afryki”!
Na mnie czekają tego lata hemingwayowskie opowiadania i już nie mogę się doczekać :D Uwielbiam „Zielone Wzgórza Afryki” (od razu miałam ochotę jechać na safari), a dawno temu zachwyciłam się „Komu bije dzwon” (czeka na rereading, bo już nie pamiętam za dobrze) – po prostu Papa Hemingway :) „Farewall to Arms” wciąż wyczekuje i mnie nie trzeba wcale przekonywać :)
Ja ostatnio nabyłem zbiór „Rzeka dwóch serc” i też planuję sprawdzić. „Komu bije dzwon” mnie do tej pory ominęło, a pokładam w tej powieści spore nadzieje. „Farewall to Arms” polecam (choć wcale nie muszę ;p) pomimo średniej oceny i oczywiście czekam, aż podzielisz się swoimi wrażeniami ;)
I tak – Papa Hemingway to trafione określenie :D