[Z zakurzonej półki] Pierwsza w Polsce…
Poważnie? Że o Krasickim będzie pisał? W dobie blogów prześcigających się w tym, który pierwszy opublikuje premierową recenzję najgorętszej bomby wydawniczej – on będzie odkopywał szkolny staroć? A tak, moi drodzy, dziś na zakurzonej półce Ignacy Krasicki, ten sam, który był autorem jednego z naszych hymnów narodowych, który wyśmiewał zakony w „Monachomachii”, natchnął „Panem Podstolim” Mickiewicza i śmiechem swym „z przywar, nie z osób” się natrząsał. Tym razem w roli wyjątkowej, bo jako pierwszy polski powieściopisarz, z pierwszą polską powieścią na koncie. Zabawne, czy mogłem wymodzić coś bardziej zakurzonego z naszego pięknego podwórka? :)
Jeśli ktoś nie wiedział do tej pory o istnieniu „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadków”, to cel, jaki sobie obrałem, został już spełniony. W mojej szkole średniej nie wspominaliśmy nawet o tej powieści i myślę, że obecnie jedynie studia polonistyczne odkrywają przed młodymi ludźmi to i wiele innych dzieł naszego oświeceniowego twórcy. O czym ów zabytek traktuje? To utwór utrzymany w konwencji pamiętnikarskiej, opowiadający historię życia tytułowego Mikołaja – młodzieńca dorastającego w XVIII wieku w tradycyjnym domu polskiej rodziny szlacheckiej. Poznajemy wczesną edukację bohatera w szkole jezuickiej, ale też i tę mniej oficjalną, wywodzącą się z Francji naukę sentymentową; towarzyszymy mu w pierwszych miłościach, wojażach i próbach pracy zawodowej. Podążanie za Doświadczyńskim zawiedzie nas na wyspę zamieszkałą przez nieskazitelny lud Nipuanów, do kopalni srebra w Boliwii oraz w samo centrum lubelskich trybunałów z arcyskomplikowanymi sprawami sądowymi. Mikołaj będzie wiódł hulaszcze życie w Paryżu, odwiedzi Amsterdam, pozna pomocnego Indianina z dala od domu i zostanie osadzony przez Inkwizycję w więzieniu oraz zakładzie psychiatrycznym. To wszystko w trzech niedługich księgach, z których każda reprezentuje inny typ powieści. Mieczysław Klimowicz w tradycyjnie już wyczerpującym wstępie do wydania Biblioteki Narodowej konstatuje, iż Krasicki dokonał nobilitacji relacji pamiętnikarskiej w literaturze. To fakt, którego nie sposób podważyć – co jednak istotne, napełnił ów przekaz tyloma atrakcjami i porcją wiedzy oświeceniowej, że przynajmniej w rekomendacjach powieść Krasickiego zachwyca swoim kolorytem.
Jak natomiast wypada w oczach czytelnika zamkniętego w, powiedzmy oględnie, tradycji literatury ostatniego stulecia? Bez sensacji, jeśli taki osąd choć w najmniejszej cząstce nie trąci oczywistością. W księdze pierwszej Krasicki umiejętnie łączy cechy powieści satyryczno-obyczajowej i powiastki filozoficznej, zapowiadając nurt robinsonady rozwinięty w drugiej części. Powieść oświeceniowa czerpała z romansu barokowego, którego techniki i doświadczenia rozwijała, wynosząc zgoła identyczną tematykę na wyżyny. Krasicki naigrywa się z tego gatunku w sposób parodystyczny – tutaj miłość to zaledwie przelotny romansik z wychowanicą matki, ginący w książce równie szybko, jak się pojawił, by powrócić w zakończeniu – również z przymrużeniem oka i w towarzystwie drwin z barokowych schematów. Co zaś ze wspomnianą powiastką filozoficzną? „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki” pełni rolę po części dydaktyczną, obfitując w język najeżony związkami frazeologicznymi i niestroniący od pewnej sentencjonalności. Ponadto dominuje ironiczny sposób przedstawiania świata, a koleje losu bohatera okazują się kamuflażem pozwalającym prowadzić otwartą krytykę oświeceniowej obyczajowości, niedoskonałości systemu edukacji oraz poszczególnych warstw społecznych.
O ile ten mało porywający początek opowieści, skupiający się na kreśleniu wzorców osobowych, wprowadzający krytykę dworskich zasad i nudzący niemiłosiernie opisanym w kilku rozdziałach epizodem trybunalskim (z przypisami na pół strony i łacińskimi zwrotami co drugie zdanie – to mogło zainteresować wyłącznie historyków lub ludzi związanych z sądownictwem…) nieco zniechęca do kontynuowania lektury, o tyle już przemiana w stronę literatury przygodowej napawa większym optymizmem. Doświadczyński trafia bowiem na wyspę Nipu, gdzie spotyka lud oderwany od rzeczywistości, żyjący w zgodzie i harmonii, i podejmuje się u nich gruntownej reedukacji. Nie masz u Nipuanów słów wyrażających kłamstwo, kradzież, zdradę, pochlebstwo. Terminów prawnych nie znają. Choroby nie mają szczególnych nazwisk; ale też ani dworaków, ani jurystów, ani doktorów nie masz – śmierdzi istną utopią, prawda? :) To właśnie opis obyczajów i moralności na wyspie intryguje najbardziej i powinien zainteresować nawet skrajnie sceptycznego czytelnika. Możecie nie wierzyć, ale w księdze II zawarto naprawdę mądre rady. Krasicki przytacza sporo prawd, które są pozornie proste, ale przez to też na tyle niewidoczne, że na co dzień nawet o nich nie myślimy.
Do tej pory zawarłem w notce jedynie streszczenie najważniejszych wątków i samą istotę powieści, ale przecież trudno mierzyć się z takim pionierstwem, mając do dyspozycji wyłącznie sztampowy szablon recenzji. Bo można z powodzeniem odszukiwać w książce kolejne odniesienia, można badać obecność postulatów Jana Jakuba Rousseau o „powrocie do źródeł”, można wreszcie łączyć wybrane fragmenty z „Kandydem” Woltera, ale, po pierwsze, to trudne, a po drugie: nikt tego nie wymaga. „Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki” najlepiej sprawdza się jako dowód mądrości Krasickiego i próba przekazania uniwersalnych wartości. Nie powiem, że nie zmuszałem się do lektury w paru momentach, ale taki już urok przestarzałego języka i realiów, które nie są nam bliskie. Utwór nie należy do najłatwiejszych w odbiorze i z pewnością mniej wytrwałych czytelników znuży i zmusi do porzucenia, ale hej! – miejmy szacunek dla prekursora. A jak lepiej oddać uznanie, jeśli nie zmuszeniem się i poświęceniem dwóch godzin przeznaczonych na nową powieść ulubionego autora choćby jednej księdze „Mikołaja…”? Niedługo przed Krasickim swoje największe powieści wydali Daniel Defoe i Jonathan Swift – chyba nie muszę mówić jakie ;) Nasz rodzimy twórca sporo od nich zaczerpnął, jednocześnie zachowując jak najwięcej indywidualizmu. Tamte powieści święcą triumfy przez wieki, Doświadczyński nawet w Polsce nie jest powszechnie znany. Może świadczy o tym nieporywająca tematyka, może wszechobecny dydaktyzm, a może humor, oczywiście gęsto występujący, ale trudno dostrzegalny. Ja do książki nie będę wracał, ale przeczytałem uważnie i doceniam ze względu na walory historyczne. Wy też spróbujcie – najwyżej zostawicie życie Doświadczyńskiego niedoczytanym.
Uff! Zrobiłem to – Krasicki na blogu! Nawet jeśli ten wpis przeczyta raptem kilka osób, było warto. Na pewno są lepsze powieści z tego okresu, ale w Polsce właśnie ta otworzyła wrota innym. Zakurzona, nie sprawiająca dobrego wrażenia przy pierwszym spotkaniu, lecz wątkiem przygodowo-utopijnym budująca wąski pomost między czytelnikami kiedyś i dziś. Wystarczy tylko odrobina chęci i samozaparcia.
Podsumowanie:
Tytuł: Mikołaja Doświadczyńskiego przypadki
Autor: Ignacy Krasicki
Wydawca: Zakład Narodowy im. Ossolińskich 1973 (premiera: 1776)
Moja ocena: 5+/10 (jeżeli oceną punktową można w ogóle oddać poziom takiego dzieła)
Pierwsza polska powieść :)
Krasicki świetnie wpisał się w swoje czasy :-)
Nie musimy się wstydzić, bo faktycznie na półce można śmiało postawić tę powieść obok znanych powieści (wiadomo których) Swifta i Defoe! Ludzie, którzy śledzą ślady motywów fantastycznych w literaturze światowej (utopia) powinni ją znać, kiedyś znali :-)
Kiedyś zapewne tak, teraz różnie bywa :) Ale prawdą też jest, że „wiadomo które powieści Swifta i Defoe” są o wiele bardziej przyjazne „zwykłemu” czytelnikowi i nic dziwnego, że mocniej zakorzeniły się w kulturze (za to literaturoznawcy trafnie zauważyli, iż Kruzoe i Guliwer to idealne przykłady degradacji tekstów, ich przechodzenia z obiegu wysokoartystycznego do trywialnego – z dzieł o podtekście filozoficznym przez długi czas robiono z nich po prostu powiastki dla młodzieży). Czy to dobrze, czy źle – zależy od wielu czynników, ale z jednym się zgodzę: wstydu nie ma :)
Oczywiście, to disnejowskie podejście szczególnie mści się ha Swifcie! „Podróże do wielu odległych narodów świata” to znakomita powieść, sprowadzona przez skróty i wybory do bajeczki o kurduplach i olbrzymach :-( Przepraszam poniosło mnie. ;-)
Niestety takie przykłady można mnożyć. W dobie postępującej Disneizacji lista tytułów, które niosą za sobą więcej, niż dzisiaj, po gruntownym przemieleniu, rośnie i nie chce przestać. O tyle dobrze, że jeszcze tak bardzo tego nie odczułem, by się frustrować, bo większość twórczości Swifta wciąż przede mną.
http://www.youtube.com/watch?v=MNzt7OVvWF0 na pocieszenie :)
Wielbię Oświecenie (w końcu od tej epoki jestem specjalistką, chociaż we francuskiej literaturze) i teraz jak o tym napisałeś to od razu mi się zachciało czytać :D Koniecznie do nadrobienia! i jeszcze muszę odświeżyć „Podróże Guliwera” i „The Life and Opinions of Tristram Shandy” tak w sumie… Masakra :D
Powiem przy okazji, że w pierwszej księdze Francji jest dość sporo, więc powinno Cię szczególnie zaciekawić ;) Cieszę się, że poszczułem kogoś na Krasickiego w ten piękny, letni czas. I ja mam często podobnie – lubię, gdy mnie coś poważnie natchnie na ambitniejszą lekturę, bo wtedy dzięki samym chęciom aż człowiekowi lepiej na sercu :D „Podróże Guliwera” też do nadrobienia, nawet ostatnio kupiłem, a o Tristramie Shandy, wstyd lub nie, wcześniej nie słyszałem :)
Nie wstyd, bo Tristam Shandy to taki smaczek literacki, niepopularny zbytnio, ale podobno nad wyraz godny :)
Tak, zdecydowanie czuję się natchniona epoką :)
Czytałam dawno temu. Dzięki za przypomnienie :)
Polecam się! ;)
Mikołaj Doświadczyński świetny jest, chociaż przyznać muszę, że przez całość nie przebrnąłem – czas w trakcie czytanie nie był najszczęśliwszy, a powroty do raz zaczętych, mniej ważnych lektur są bardzo ciężkie.
Jeszcze pytanie mam, czy ocena punktowa w przypadku dzieł tak starych i praktycznie nieocenialnych podług naszych kryteriów ma jakiś większy sens?
O takich powrotach do lektur coś wiem – ogromnie trudno się przemóc. Ja na studiach musiałem przeczytać jedynie pierwszą księgę i zrobiłem to w terminie, a z początkiem wakacji udało mi się sięgnąć po resztę. Z pewnym ociąganiem, ale ostatecznie nie żałuję :)
Co do oceny – sens ma niewielki i przez to ogromnie trudno było mi uchwycić dobry punkt widzenia, by jednak wydobyć skalę punktową. A umieściłem tradycyjną stopkę chyba z przyzwyczajenia, wręcz z marszu. Sama ocena i tak nikogo nie zachęci/nie zniechęci do takiej lektury, a ja mam swoją niszę, którą staram się prywatnie i czysto subiektywnie określać jednak cyferkami – takie właśnie klasyczne dzieła, których nijak nie przyrównuję do współczesnych książek. Dodam więc przy ocenie adnotację, że to tak bardzo umownie, z dużym marginesem tolerancji.