[Z zakurzonej półki] „Myszy i ludzie” – „Człowiek musi mieć kogoś… kogoś bliskiego. Wszystko jedno kogo…”
Ostatnio doszedłem do wniosku, że twórczość Johna Steinbecka w świadomości młodych polskich odbiorców jest zbyt mała, niż na to zasługuje. Spora cześć czytelników z mojego otoczenia, z mniejszym lub większym stażem, nawet nie słyszała o amerykańskim nobliście, a tytuły jego powieści łączy najwyżej z adaptacjami filmowymi z Deanem lub Malkovichem. John Steinbeck natomiast to pisarz na tyle uniwersalny, tak wprawiony obserwator życia, że swoją twórczością mógłby trafić do niemal każdego gustu. Są autorzy, których chce się poznawać stopniowo, którzy pierwszą myślą w rozdziale zapewniają, że lektura nie będzie stratą czasu. Nawet jeśli to chudziutka, pozornie prosta, a przy pierwszym kontakcie może nawet trywialna książka.
„Myszy i ludzie” przedstawia George’a Miltona i Lenniego Smalla – małego i dużego, sprytnego i głupiego – w wędrówce. Wiemy, że ta dwójka idzie z północy, z Weed, skąd uciekli, bo Lennie narozrabiał. Teraz mają przy sobie karty pracy, które pozwolą im podjąć pracę na ranczu. Podróżują przez Stany wydeptaną ścieżką, obserwując poruszające się wraz z nimi wzgórza, daleko na horyzoncie, odpoczywając nad jeziorkiem w wieczornym wietrze, który muska wyrosłe w pobliżu wierzby i sykomory. Bohaterowie docierają na miejsce, a Steinbeck kreśli obraz pracy na ranczu, którą sam parał się od najmłodszych lat. Bardzo krótko i treściwie opisuje życie na gospodarstwie, biedę wędrownych pracowników, sylwetki postaci, które określa jakaś uwydatniona cecha charakteru, jakaś ułomność. Jest Murzyn-stajenny, syn gospodarza i jego zbyt towarzyska żona, stary posługacz i najlepszy fornal. Z powierzchni czysto fabularnej wyłania się problem kolorowych, ludzi bez perspektyw mieszkających na prowincji. W pewnym momencie dociera jednak do nas, że to nie fabuła opowiadająca o trudach włóczęgi w Stanach Zjednoczonych i opiece nad niedorozwiniętym kuzynem jest najistotniejsza, lecz przekaz, jaki za sobą niesie. Steinbeck bowiem w nieco ponad stustronicowej formie, będącej czymś na wzór minipowieści, zawarł wartościowe prawdy o życiu, zaufaniu, oddaniu, o marzeniach i, co chyba najważniejsze, przyjaźni…
Tutaj też miałem poważny dylemat, czy relację George’a i Lenniego można nazwać z czystym sumieniem przyjaźnią. Zdaje się, że nie ma jednoznacznej odpowiedzi na to pytanie. Znajomość silnego i wielkiego jak dąb chłopa, który nie potrafi zapamiętać najprostszego zdania, który żyje idyllicznymi wizjami o szczęśliwym życiu, ze sprytnym i wygadanym kurduplem, mającym nad nim pełną władzę, nie może być prosta i z góry określona. Z pewnością to opowieść o tym, ile można poświęcić dla drugiego człowieka i jak wielkie nieszczęście może się kryć za ulotną szczęśliwością. Mnogość rozumienia treści aż zadziwia, jeśli weźmie się w dłonie jej skromne opakowanie. „Myszy i ludzie” są idealnym literackim źródłem wartości, które można przyswoić w jedno popołudnie, a rozpamiętywać przez dziesiątki następnych.
Czy należy dodawać coś więcej? Książkę Steinbecka przeczytać trzeba, i już! A zaraz po niej chwytać za następne, już znacznie dłuższe i bardziej rozbudowane (a gdzieś pośrodku znaleźć czas na „Tortilla Flat” – Viv w swojej rekomendacji nie może się mylić). „Myszy i ludzie” zaś oferują szybką lekturę obyczajową, która nie zniknie z waszych głów. Jest w niej jakiś urok, czuć tę Amerykę, jaką widział Steinbeck, słychać plusk jeziorka nieopodal, widać wierzby i sykomory. W przytaczanych przez postaci opowiastkach, niezwykle naturalnych, doznaje się ich tożsamości. Po lekturze zostaje prostota historii opowiedziana prostymi słowami, tak krótka, a o wartościach tak licznych. Do tego zakończenie… Uderzające. Po lekturze możecie obejrzeć film Garego Sinise – też dobry, też godny zapamiętania.
Podsumowanie:
Tytuł: Myszy i ludzie
Autor: John Steinbeck
Wydawca: Czytelnik 1965 (premiera: 1937)
Moja ocena: 8/10
Swoją drogą to on się strasznie „filmowy” okazał. Ale film to film, a „Na wschód od Edenu” i „Grona gniewu” warto przeczytać. Tych książek filmy nie oddają tak do końca, bo nie mogą…
Jestem na dobrej pozycji, bo ani „Gron gniewu” ani „Na wschód od Edenu” jeszcze nie oglądałem. Do tych książek trzeba zasiąść bez pośpiechu i próbuję wydzielić sobie na nie odpowiedni czas, nie tykając filmów. „Myszy i ludzie” wcześniej oglądałem w wydaniu Garego Sinise, ale na szczęście wcale nie czuję, żebym cokolwiek przez to stracił podczas lektury :)
O ludzie jak ja „nie lubię” takich książek, no ale jak trza, to trza.
A tak w ogóle, to zdjęcie tak trochę jest przekłamane :D
Może nie trza, ale warto ;) Ja za to uwielbiam obyczaje, które wykraczają poza tę ramę gatunkową i dają wiele od siebie. Szkoda, że bardzo często muszę szukać takich perełek w literaturze XX wieku, a niewiele tytułów rokuje mi dobrze z nowości wydawniczych.
Dzięki za wspominkę. Ja się czasem mogę mylić, ale Steinbeck nie. Muszę się wreszcie zabrać za film, o którym wspominasz, zwłaszcza, że uwielbiam Gary’ego Sinise – tylko jakoś po tak cudownej książce aż strach się bać, co będzie w filmie…
Steinbeck nie może się mylić i ponad 11 tysięcy Polaków na Filmwebie też nie – a oceniają film bardzo wysoko :) Mnie się podobał, choć książka trochę mocniej na mnie podziałała. W każdym razie, adaptacja koniecznie do nadrobienia. Ewentualnie jest jeszcze wersja z ’39 roku i telewizyjna z ’81, ale raczej w ramach ciekawostek na przyszłość.
Przepiękna opowieść o odpowiedzialności – absolutna klasyka :)
O właśnie! Wspomniałem o przyjaźni, marzeniach, zaufaniu, oddaniu, a tu pojawia się kolejna wartość: odpowiedzialność. Może właśnie dlatego książka zasługuje na miano klasyki :)
Z pewnością :)
Film u mnie był pierwszy. Ale na szczęście jest na tyle znakomity, że nie popsuł późniejszej lektury.
U mnie też i o ile często jest to przeszkodą w odbiorze, tutaj po prostu powtórzyłem świetnie spędzony czas (nawet podobny objętościowo…).