[Z zakurzonej półki] Nieudany piknik w Australii…
Istnieją opowieści, które roztaczają wokół siebie osobliwą aurę tajemnicy będącej kumulacją nienazwanych lęków, obaw i postrzeżeń. Nierzadko zdarza się, że w istocie kryją całkiem zwyczajną historię przyobleczoną jedynie mistrzostwem stylu oraz konwencji. Takim dziełem od dawna jest dla mnie „Piknik pod Wiszącą Skałą” w reżyserii Petera Weira – twór klasyczny, w kontekście którego często zdarza mi się mówić, że jeśli miałbym przy jakimś filmie popaść w obłęd, ten byłby pierwszy w kolejce. Zachęcające, prawda? Nie da się ukryć, że raczej sporadycznością jest zjawisko, w którym adaptacja przerasta pierwowzór. Co jednak myśleć o sytuacji, gdy czyni to bez problemu o kilka poziomów?
W 1967 roku australijska pisarka – Joan Lindsay spłodziła książkę, której akcję umiejscowiła, a jakże, w Australii, w miasteczku Woodend w stanie Wiktoria, gdzie mieści się elitarna pensja dla dziewcząt, Appleyard College. Grupka panienek wraz z dwiema opiekunkami wyrusza w dzień Świętego Walentego roku 1900 na piknik pod tytułową Wiszącą Skałę oddaloną kilka godzin drogi od szkoły. Wszystko przebiega zgodnie z planem do czasu, gdy trzy uczennice opuszczają miejsce pikniku i znikają bez śladu między skałami. Podobny los spotyka jedną z nauczycielek. Książka skupia się na opisaniu makabrycznego zajścia oraz przyszłych wydarzeń krążących wokół incydentu. Zapowiada obiecującą i pełną niewiadomych zagadkę: co się stało z dziewczynami? Dlaczego nie ma po nich żadnych śladów? Co kryją czeluście australijskich gór?
W fabule powieści nie brakuje emanowania tajemnicą: równo w południe zegarki wszystkich piknikujących zatrzymują się, dziewczyny lgną do skalnego labiryntu otumanione niewyjaśnioną siłą, a jedyna ocalała ze spaceru uczennica ma amnezję i zachowuje się nienaturalnie, zamknięta we własnym świecie, w stanie ciężkiego szoku. Klimatu dopełnia duszna, skwarna wręcz atmosfera kreowana przez barwne opisy przyrody, kojącej i osobliwej, oraz prażące całymi dniami słońce oblewające zmysły czytelnika upalnymi wizjami. Z niepokojącej sielanki autorka wyciąga odbiorcę rozrywającym wrzaskiem przerażenia płynącym w zakamarkach skrywanych skrzętnie przez Wiszącą Skałę.
To wszystko bije pewną poetycką intensywnością, która jednak nie ma startu do filmu. W ospałej przeprawie przez kolejne stronice może wdać się nuda towarzysząca perypetiom właścicielki pensji, nieprzynoszącemu rezultatów śledztwu policji i dalszym losom pozostałych uczennic. Faktem jest, że mógłbym streścić całą fabułę i nie wyrządzić tym krzywdy potencjalnym czytelnikom. Dlaczego? Ponieważ akcja nie rusza się z obranego miejsca przez większość książki, a siła tej opowieści nie leży w wydarzeniach, lecz sposobie ich podawania. Inna kwestia, ze mimo widocznych starań jest to raczej siła wątła. Na tyle przeciętna pod względem historii, że przez dłuższy czas krążyło przekonanie, być może mające na celu podnieść zainteresowanie książką, iż incydent z „Pikniku…” wydarzył się naprawdę (o czym kłamliwie informował chociażby blurb). Ja rozumiem: promocja, ale czy to na pewno było konieczne?
W powieści Joan Lindsay panuje nieprzerwany niepokój, idylliczne opisy przeplatają się z nagłymi uderzeniami nieopisanego lęku, który niespecjalnie wynika z lektury – być może uwalnia się z naszego wnętrza? Pewnym jest, że nic w „Pikniku pod Wiszącą Skałą” nie jest pewne, a najbardziej niepewne jest to, czy książka Wam się spodoba. To nie zależy od Waszych upodobań literackich, a uchwycenia bądź nie specyficznego klimatu i zjednania się z nim na te około 200 stron (które mnie nieco się dłużyły). I tak jestem wdzięczny pani Lindsay, że zainspirowała twórców filmowych do stworzenia dzieła, które ma najbardziej niepokojącą formę, a której fenomenu trudno racjonalnie wyjaśnić. Sprawdźcie film, a potem zastanówcie się, czy chcecie odtworzyć tę opowieść w gorszym wydaniu.
PS I nie mówcie mi, że to literatura kobieca! Ja przeczytam (prawie) wszystko ;)
Podsumowanie:
Tytuł: Piknik pod Wiszącą Skałą
Autor: Joan Lindsay
Wydawca: Książka i Wiedza
Moja ocena: 5/10
Nie ma co, zachęciłeś mnie :-(
Ten film towarzyszy mi od 30 lat (miałem VHS w oryginalnej wersji, oficjalna polska premiera była jakieś 20 lat temu)) i nie będę konfrontował z książką. Zdam się na Twój gust.
Film z mojej TOP 10:-)
Andrzeju nie narzekaj, Secrus napisał o tym co przeczytał, może ty przeczytasz ta książkę w zupełnie inny sposób :)
A znając fenomen wersji filmowej, ta historia jest stworzona do tego, by odczytywać ją po swojemu – spotkałem się wszak również ze słowami zachwytu na temat książki.
Co do filmu: gdy obejrzałem go po raz pierwszy, uznałem to za wielkie odkrycie. Byłem oczarowany i wciąż odpływam daleko wyobraźnią, gdy sobie o nim wspomnę, o tym klimacie ;) Polecam wszystkim na każdym kroku, bo choć w ścisłym TOP 10 pewnie by się nie zmieścił, każdy seans „Pikniku…” to przeżycie.
Janek, nie narzekam. Zauważyłem już dawno, że jak coś chwalisz to się nie zawsze z Tobą zgadzam, ale jak mówisz „nie czytać” to masz rację.
No i Secrus się chyba od Ciebie zaraził, bo mam z nim to samo…
Piszcie więcej negatywnych recenzji, mniej będę miał do czytania ;-)
To by oznaczało, że mamy czytać więcej nieciekawych książek, a na to chyba się nie damy namówić ;)
Andrzeju jak widzisz nie damy się łatwo „wypuścić” w gnioty ;)
Ta recenzja mi przypomniała, że sama chciałabym przeczytać tę książkę… właśnie z powodu filmu. Naprawdę na długo zapadł mi w pamięć i niektóre cytaty wciąż się przewijają w moich rozmowach ze znajomymi. Mimo 5/10 czuję się zachęcona:)
Mimo wszystko zachęcam :] Nie przekonasz się, póki sama nie spróbujesz. Ja nie żałuję lektury (może dlatego, że była krótka..), ale zdecydowanie bardziej wolę odpalić po raz kolejny film : )
Czasem trzeba samemu sprawdzać :)
Sprawdziłam kiedyś, jak to się czyta. Czyta się jednorazowo, film jest wielorazowy.