[Maj] okiem Secrusa
Już po przenosinach, wszystko wraca do normy, więc pora też na kolejną odsłonę mojego podsumowania, w której tradycyjnie stos, krótkie przypomnienie minionych wpisów, filmy i książki. Wszystko subiektywnie, jak tylko się da.
Jak minął nam maj?
Śpiewająco! Pobiliśmy kolejny rekord odwiedzin, za co wszystkim bardzo dziękujemy, ale też zapewniamy, że i w czerwcu nie spuścimy z tonu. Oisaj wyczerpująco wypowiedział się na temat „Zapachu miasta po burzy”, weneckiego kryminału „Morze nieszczęść”, prawdopodobnie ostatniej dla Niego „Nory Wilk”, a także powrócił do lektury Andrzeja Pilipiuka. Ponadto pochwalił „Księgę cmentarną” Neila Gaimana i podzielił się z czytelnikami dość kontrowersyjną opinią na temat bestselleru ostatnich tygodni – „Troje” Sarah Lotz (a czy krytyka była słuszna? Niebawem spróbuję odpowiedzieć na to pytanie w polemicznej recenzji). Tramwaj nr 4 był też na spotkaniu autorskim Tomka Michniewicza i przygotował z tej okazji fotorelację. Ja zaś poznałem bliżej życie Grace Kelly i wyraziłem swoją opinię na temat najnowszej biografii Księżnej Monako. Oczywiście z niesłabnącym pietyzmem kontynuowałem też cykl [Z zakurzonej półki], racząc Was lekturą drugiego obiegu, niemiecką fantastyką grozy i klasycznym amerykańskim kryminałem. Oprócz tego mogliście wciąż cieszyć się z serii [Warto zajrzeć] oraz [Czytam synkowi]. Mało? Spędźcie zatem z nami kolejny miesiąc w wyremontowanym Tramwaju :) Liczymy na Wasz odzew!
MAJOWE ZDOBYCZE:
Całkiem okazałe jak na mnie – trzeba dodać. Niżej stos, a pod nim krótka legenda, czyli: co, jak i kiedy?
„Troje” to egzemplarz recenzencki od firmy Business&Culture i Wydawnictwa Akurat. Książkę już przeczytałem i prawdopodobnie w czwartek opublikuję opinię będącą polemiką z narzekaniem Oisaja ;)
„Grace. Księżna Monako” – jak wyżej, tylko od wydawnictwa MUZA SA. Tutaj mogliście przeczytać o tym, czy książka przypadła mi do gustu. Zachęcam do zerknięcia, jeśli ktoś ominął ten wpis :)
„W otchłani mroku” wygrałem w konkursie na blogu Wydeptuję własne ścieżki. Gdzieś wspominałem, że lubię, gdy zadaniem jest napisanie wiersza – po prostu zdarza mi się wtedy wygrywać. I tym razem czymś ująłem organizatorkę, a efektem jest pierwszy na mojej półce Krajewski.
„Długą ziemię” wybrałem sobie jako nagrodę dodatkową w konkursie z blogu Better Version of the Truth. Dziękuję, bo to już moja druga wygrana w tym miejscu.
„Mózg Kennedy’ego” jest kolejną nagrodą dodatkową – jak to się dzieje, że nie łapałem się do czołówki, ale chciano mnie jednak czymś obdarować? Niemniej to bardzo miło ze strony organizatorek konkursów, także tutaj, na blogu Zapiski z przypomnianych krain. Pierwszy Mankell na półce ;)
Natomiast „Dawida Copperfielda” w dwuczęściowym wydaniu, „Ludzi bezdomnych” (no co, nie miałem własnego egzemplarza…), „Żegnaj, laleczko” i „Sokoła maltańskiego” kupiłem okazyjnie, a to w filii bibliotecznej z półek na sprzedaż, a to w zaprzyjaźnionym antykwariacie. Nie skłamię jeśli powiem, że łącznie wyniosło mnie to… mniej niż 10zł? A czytania na wolne wieczory sporo :)
FILMY:
Sześć seansów to chyba mój antyrekord. Było sporo innych obowiązków, więc jeżeli znalazłem czas wieczorem na jeden film, bardzo się cieszyłem. Inną przyczyną może być oglądanie „Wikingów” i „Gry o tron”, ale nie powiedziałbym, żeby 3-4 odcinki na tydzień bardzo zajmowały mi czas :) A teraz krótkie opinie o majowych filmach.
1) Hair – Według mnie czołówka musicali. Wszystkie barwy życia, radości i smutku, sukcesów i porażek w rytm fenomenalnej muzyki. Mam awersję do ruchu hippisowskiego, której powód trudno mi określić, ale tutaj nie mogłem wyjść z podziwu, a uśmiech i powaga dynamicznie ustępowały sobie miejsca na mojej twarzy. No, panie Forman – trzeci film i trzeci rewelacyjny („Lotu nad kukułczym gniazdem” i „Amadeusza” nie muszę nikomu przypominać, a reszta filmów tego reżysera jeszcze przede mną…)
2) Sierpień w hrabstwie Osage – Aktorskie szarże i niewyczerpane bogactwo rodzinnego dramatu, w którym plącze się i miesza wszystko to, co tylko jest możliwe. Bardzo angażujące kino w sprawdzonej estetyce psychodramy. Kto zachwycał się „Kotką na gorącym, blaszanym dachu” powinien dać szansę temu filmowi. Najczęstsze zarzuty to przesada w kreacjach aktorskich i przekrzyczenie większości scen, ale ja dałem się w te dwie godziny rodzinnych knowań i kłótni wkręcić. Polecam.
3) Droga – Dorównuje poziomem książce, oferując niemal równie mocne wrażenia podczas seansu. Świetnie oddano świat opisany przez McCarthy’ego i trudne relacje między ojcem a synem. Być może niebawem zacznę tworzyć cykl prezentujący konfrontację jakości książek i ich adaptacji filmowych i kto wie, czy nie zechcę umieścić kilku tekstów w Tramwaju nr 4… :)
4) Ucieczka z Alcatraz – Tak, po raz pierwszy widziałem tę produkcję w całości. Szkoda, że to nie tyle dramat więzienny, co po prostu film o ucieczce. Zdecydowanie jest tu za mało wątków pomiędzy przygotowaniami do akcji, np. o samych więźniach. Niemniej ogląda się nad wyraz dobrze i czas przeznaczony nam oglądanie mija błyskawicznie.
5) Sabrina – I nie chodzi tu o tę nastoletnią czarownicę :D Mam na myśli komedię romantyczną Billego Wildera z 1954 roku z Audrey Hepburn i Humphreyem Bogartem w rolach głównych. Urocza naiwność tego filmu i bohaterów potrafi zaczarować, podobnie jak romantyczna atmosfera niektórych scen. Dobry przedstawiciel komedii romantycznych w czerni i bieli.
6) Jackie Brown – Tarantino jaki jest, każdy widzi. Części składowe – muzyka, aktorstwo, pomysł – dobrze wróżyły, ale całość nie zagrała, może przez lekką rozwlekłość… Dla mnie bez rewelacji, a szkoda, bo The Delfonics uwielbiam :)
KSIĄŻKI:
Jak na miesiąc obładowany uczelnianymi obowiązkami, siedem przeczytanych książek to całkiem niezły wynik. O większości z nich już pisałem bądź dopiero zamierzam. Jest natomiast jeden tytuł, którego nie chcę i chyba nie potrafię zrecenzować – „Solaris” Stanisława Lema. Książka od lat intryguje wielu ludzi, zbierając różne opinie, zazwyczaj jednak prezentowane w pozytywnym tonie. Co do mnie… Jestem pod wrażeniem mnogości znaczeń, plastycznego języka autora, zbudowanej atmosfery i wciągającej fabuły, trudno mi było natomiast przebrnąć przez elementy streszczające historię stacji i Oceanu poznawane przez głównego bohatera z książek. Bywało, że gubiłem się lub traciłem na chwilę zainteresowanie lekturą. Niemniej „Solaris” to książka nieprosta, lecz dająca mnóstwo satysfakcji. Rzekłbym też, że wielorazowa :) Recenzowanie jej na łamach „Z zakurzonej półki” mija się z celem, bo zupełnie nie wiem, co miałbym w takiej opinii odkrywczego napisać. Zaproponować własną interpretację, podzielić się wrażeniami i oceną – zgoda, ale na temat najpopularniejszej powieści Lema mój głos byłby po prostu zbędny. Niech będzie, że zachowam tę opinię dla siebie i co jakiś czas, przy kolejnym podejściu, będę ją konfrontował z poprzednim spojrzeniem. Zapewniam, że do „Solarisa” warto wracać.
A w tym samym wydaniu mam jeszcze „Niezwyciężonego” i to już chyba będzie lepszy materiał na recenzję :) Słyszałem o tej książce tyle dobrego, że w okresie wakacyjnym koniecznie przeczytam i powiem Wam, co sądzę. Jeśli się spodoba, dalej ruszę z Lemem z kopyta!
I to wszystko na dzisiaj. Dziękuję tym, którzy wytrwali i zechcą podzielić się swoimi spostrzeżeniami w komentarzach. co do reszty… Jak podoba się nowy Tramwaj? Zadomowicie się u nas na nowo? ;)
Do zobaczenia za miesiąc!
Cóż, pozostaje mi tylko życzyć Tobie (albo nam) kolejnych ciekawych pozycji na przedmiotach zbliżonych do obiegów literatury. Kto by pomyślał! Zmuszają nas do czytania tak przyjemnych książek jak ,,Solaris”! Cichutko przyznam, że u mnie na półce też już znalazła swoje miejsce czekając cierpliwie w kolejce na dokładne zbadanie każdej strony ;)
Pewnie jeszcze nieraz zaproponują nam coś godnego uwagi ;) A do „Solaris” trzeba podejść na spokojnie, bez pośpiechu – może dlatego konieczność szybkiego jej omawiania nie przypadła mi do gustu i nadrobiłem w swoim czasie. Lema warto czytać w każdej postaci, więc bardzo zachęcam :D