[Z zakurzonej półki] „Śledztwo” — inwestygacja filozoficzna
Dwudziestowieczni pisarze grający z literaturą na nowych, innych zasadach niż poprzednicy upatrywali w kryminale rolę łącznika między formami, treściami i celami dzieł reprezentujących różne gatunki czy światopoglądy. Na polu tych autorskich rozważań powstawały twory hybrydyczne, umykające ukonstytuowanym prawom tradycyjnej genologii. Ze służalczości motywów zbrodni i śledztwa korzystali Friedrich Dürrenmatt, Julio Cortázar, Joan Lindsay, a w Polsce choćby Witold Gombrowicz w Kosmosie czy – w odradzającej ten sposób konstruowania fabuł nowej prozie schyłku XX wieku – Paweł Huelle, Stefan Chwin albo Andrzej Stasiuk. Mimo podejrzeń o prekursorstwo Gombrowicza nurtu tego polska literatura zasmakowała po raz pierwszy za sprawą Stanisława Lema, który już w 1959 roku opublikował Śledztwo i naprawdę zawarł w nim historię zapisu śledztwa, ale śledztwa – i zapisu też – dość osobliwego.
Miejsce: Anglia, Londyn. Czas: bliżej nieokreślona współczesność Lema. Zdarzenie: w małych kostnicach rozsianych po okolicy coś dzieje się z ciałami zmarłych. Najpierw ktoś je przesuwa, potem znikają, przywodząc na myśl czyny imitujące zmartwychwstania. Inspektor Sheppard deleguje do rozwikłania zagadki oficera Scotland Yardu Gregory’ego, oferując do tego pomoc statystyka Scissa, którego postać pulsuje tajemniczością, a jego metody daleko odbiegają od konwencjonalnych rozwiązań kryminalistyki. Jak by tego było mało, śledztwo w miarę postępowania opowieści znika w gęstwinie rozważań Lema zamiast się rozwijać, a pierwszy plan zajmują do tego osobiste rojenia Gregory’ego, który krąży po ponurym Londynie, szuka i tropi, lecz bez powodzenia. Metoda statystyczna Scissa obnaża racjonalność kryminału i odziewa go w szaty absurdu, oficer wplątuje się we własne, wewnętrzne próby nadania sensu dziwactwom codzienności, a zewsząd bombarduje czytelników beznadziejność tytułowego śledztwa. Nie tkwimy w kryminale – gramy w niego!
A pozostając przy skojarzeniu z grą, gramy też w grozę, i to wcale niezgorszą. Stanisław Lem szpikuje narrację charakterystycznymi dla horroru znakami: przyciemnionymi pomieszczeniami, zakrzywionymi przestrzeniami, błądzącymi myślami; wszechobecna czerń spowija kryminał, który ma duszę klasycznej grozy przywołującej dokonania Poego czy Grabińskiego. W tej szachownicy inspiracji pojawia się jeszcze jedna rzecz – da się odczuć, że działanie kryminalne zastąpiono w Śledztwie rozważaniem teoretycznym, postępowanie śledcze potykaniem się o niewiadome, co nie wypada korzystnie, jeśli ktoś po kryminale Lema spodziewał się naprawdę kryminału par excellence. Ale nawet w takim wypadku powieść szybko prostuje mylne oczekiwania, traktując grę z kryminałem jako środek do osiągnięcia celów, a nie jako jeden cel nieodwracalnie, symbolicznie wyryty w kamieniu.
W efekcie dostajemy dzieło trudne do sklasyfikowania. To, co u kryminalnego Lema może się podobać, to atmosfera niepewności spowijająca całą historię i nieokreśloność wszystkiego, co w jej obrębie występuje. Takie ujęcie sprzeciwia się schematom pastiszowanego gatunku, ale to dobrze – w ten sposób zrodziła się forma rzadko reprezentowana w literaturze. Przeszkadzać może, że tak naprawdę nie wiadomo, dokąd zmierza autor. Wypełnia powieść śladami kilku konwencji, wychodzi z ciekawymi pomysłami, konstruuje filozoficzne rozmyślania podane w przyjaznych barwach, ale przynajmniej kilka z tych i innych elementów wstrzymuje w pół kroku – jakby Śledztwo było zaledwie konspektem z niewyjaśnionym zakończeniem, zbiorem impulsów uruchamiających maszynerię interpretacji. Z drugiej strony trudno o inny zamysł, jeśli spojrzeć na naprawdę ubogą fabułę i dającą się streścić w kilku zdaniach intrygę – w takim otoczeniu to wielowarstwowość definiuje powieść.
Statystyk Sciss mówi w pewnym momencie powieści o ludziach żyjących pod koniec XIX wieku i ich stwierdzeniu, że wszystko, co się dało, zostało już wymyślone oraz że w obecnym czasie pozostało tylko sporządzić spis. Stanisław Lem przeciwstawia się temu myśleniu Śledztwem, ale też nie obiecuje, że coś nowego zostanie odkryte. Sugeruje tylko, że jeszcze wiele tkwi w cieniu, dając możliwość wejścia w tę ciemną przestrzeń. Robi to z charakterystyczną dla siebie erudycją i z zapewnieniem o doświadczeniu tajemnicy, ale nie zgłębieniu jej. Czy to czytelnikowi wystarczy? Zależy któremu. Ja zostałem kupiony szczegółem i zdystansowany ogółem Śledztwa. I odnoszę wrażenie, że tymi słowami wpisuję się w opinię większości.
PS Ale tak szczerze? Może ta recenzja jest i treściwa, i całkiem zgrabna, ale jeśli chcecie w obrębie blogosfery poczytać o Śledztwie (i Lemie w ogóle) więcej, szerzej i dokładniej, to szybko przełączcie się na Pyzę Wędrowniczkę. Tam dopiero jest ciekawie! O intensywnej dyskusji w komentarzach pod wpisem nawet nie wspominam :) Pyzo, znakomity, wnikliwy tekst.
Tekst jest oficjalną recenzją dla portalu lubimyczytać.pl
Podsumowanie:
Tytuł: Śledztwo
Autor: Stanisław Lem
Wydawca: Wydawnictwo Literackie 2016 (premiera: 1959)
Moja ocena: 7/10
Adrian Kyć
O, Pyza jest jedyna w swoim rodzaju, to prawda. Uwielbiam jej notki, zwykle patrzy na książki pod zupełnie innym kątem niż reszta :)
Ale, ale, Secrusie: jakże miło widzieć znowu Twoje notki najeżone takimi słowami i określeniami jak „twory hybrydyczne”, „ukonstytuowany” czy „pulsuje tajemniczością”. Tęskniłam!
Oj tak, a ja uwielbiam do niej zaglądać i dołączać się do tego kąta ;) I jeszcze te pomysły na wpisy, po których ubolewasz, dlaczego sama na coś takiego nie wpadłaś!
Eej, nie śmiej się ze mnie! Z Twojego komentarza aż… pulsuje ironią :D A tak serio: jak mogłaś zapomnieć o „par excellence”? :P Mnie też miło tu być i Cię gościć. Skłamałbym, mówiąc, że sam nie tęskniłem ;)
Haha, może troszkę, Secrusie drogi, może troszkę… Ale ja to naprawdę lubię, może nieco masochistycznie, przyznaję, ale lubię :D
A z Pyzą i z tymi pomysłami: oj tak, pełna zgoda! Ale dobrze jednak, że jest taka Pyza, która na nie wpada i potem można wzdychać zazdrośnie i podziwiać, że ta to ma łeb ;)
Jeszcze masochizm do tego! Obrażam się ;)
A niech tylko tu przyjdzie i spróbuje zaprzeczyć :D
Haha, jakże tu wyjść z tej trudnej sytuacji? O, może tak, a będzie to najprawdziwsza prawda: kto się czubi, ten się lubi ;) Takie pieszczotliwe prztyczki w nos daję tylko tym, których naprawdę lubię :D
A! Mam Cię! Ostatnio ja musiałem wychodzić ze słownej opresji, więc teraz się odegrałem :D I jaka satysfakcja obserwować, jak się zastanawiasz, głowisz nad tym, co tu powiedzieć, jak wybrnąć ;)
No ale muszę powiedzieć, że – à propos tego, o czym napisałaś – mam tak samo, więc ze wzajemnością.
Tak, pamiętam, więc z całkiem sporą dozą radochy dałam się podejść, by Ci się tak pięknie wytłumaczyć :D A co, ma się tę (słowną) grację, nieprawdaż?
Bezdyskusyjnie! ; )
Secrusie, Tanayah, zrobiliście mi dzień (mi niewiele potrzeba, miłe słowo i chodzę uśmiechnięta :-)).
Co się zaś „Śledztwa” tyczy, to z dystansu czytelniczego jeszcze dopowiem, że to jest taka książka, która potrafi utkwić w głowie na długo — Lem piękne, sugestywne sceny tam powkładał, na pozór takie cukiereczki, ale przez to, że są zarysowane bardzo oszczędnie, to grają jeszcze długo po zamknięciu książki. I ta niejednorodność gatunkowa — ale nie żadna sylwiczność, tylko gra z kilkoma co najmniej gatunkami — sprawia, że „Śledztwo” może irytować, ale i intrygować.
Właśnie, te ewidentnie odcinające się od tła impulsy do smakowania stanowią coś na wzór leitmotivu, na który się czeka. Dość powiedzieć, że są niezwykle klimatyczne i zazwyczaj zahaczają właśnie o grozę ;) Ja kilka takich scen też sobie dobrze zapamiętałem, a może raczej same wdarły się do głowy i nie chcą wyjść.
W moim przypadku irytacji nie było, choć fakt – ktoś, kto oczekiwałby czegoś jednolitego i dookreślonego gatunkowo, mógłby podejść do konstrukcji „Śledztwa” z rezerwą.
No właśnie, myślę, że jeśli oczekujemy, że Lem wejdzie nam w „Śledztwie” w zgodzie z naszym horyzontem oczekiwań w buty jakiegoś gatunku, odbiór znacząco się nam utrudnia, bo wtedy można książkę skwitować, że to taki ni pies, ni bies. Jeśli jednak od początku dać się tak porozbijać i gatunkom, i oczekiwaniom — robi się coraz ciekawiej :-).
Ooo, ta scena, kiedy widzimy (albo nie-wiedzimy), jak nieboszczyk wychodzi z kostnicy… Proste, sugestywne, bardzo ciarkogenne i jak gra w całości!
A trochę do takiego powierzchownego myślenia skłania tytuł, cała fasada budowana przez pierwsze rozdziały, a nawet, idąc dalej, recepcja. A przecież najlepiej dać się Lemowi poprowadzić nie wiadomo dokąd ;)
Tak! To był świetny motyw. Albo całe to narastające napięcie związane z dziwnymi odgłosami stukania dobiegającymi z sąsiedniego pokoju, albo niepokojące przywidzenie człowieka z fotografii (wiadomo jakiej) w pociągu, albo zagubienie w „labiryncie luster”, którym Lem się literacko zabawił z czytelnikiem. Niby proste chwyty, ale opisane tak, że włos jeży się na karku.
Ooo, Lem. Stały gość na moim blogu :) A „Śledztwo” jest niesamowite. Mieszanka thrillera z kryminałem. No i te niedopowiedzenia, takie typowe dla Lema. Dzięki za ten wpis. I pozdrawiam zza blogowej miedzy!
U mnie na blogu gości chyba po raz pierwszy, w czytelniczej świadomości już znacznie częściej, choć wciąż ze sporymi brakami. A nazwanie „Śledztwa” niesamowitym trafione w punkt, także w ujęciu tej niesamowitości spod znaku „Uncheimliche” (bo poza thrillerem i kryminałem całkiem sporo tu klasycznej grozy).
Cieszę się, że tutaj trafiłeś ;) Również pozdrawiam, przekopując się przez teksty na Twoim blogu!
[…] u Adriana z bloga Tramwaj nr 4 – „Śledztwo” – inwestygacja filozoficzna, […]
Teatr Telewizji to swego czasu nakręcił – dobrze się ogląda! Widziałeś?
Ponoć jest genialny! Jeszcze nie, ale na pewno to zrobię, może jeszcze w tym roku. Oprócz teatru z lat 90. zrealizowano też film telewizyjny w latach 70. ;)
Masz ci los, jeszcze film? To w takim razie mam zaległości :)
Ale jakie ciekawe zaległości. Czy to nie wspaniale? :D